Kościelne
dzwony wzywające na jutrznię sprawiły, że wolno acz niechętnie,
podniósł się z posłania, by zasugerować drużynie odprawienie
porannych chrześcijańskich rytuałów. Zgodnie z ostatnim rozkazem
Najjaśniejszej każdy woj powinien choć raz na miesiąc poddać się
postom, kajać się i najmniej raz w tygodniu zaszczycić Kościół
swoją obecnością. Rozkaz skierowany był do wszystkich bez
wyjątku, pomijając Ragnara, który jako jeden z nielicznych wiary
przodków porzucać nie zamierzał, szarych mnichów omijał, a
kościół odwiedził raz, wywołując powszechny lamet i burdę. Tym
samym zwolniony był ze wszystkich tych śmiesznych śpiewów,
nawoływań i zamętów, zadbać musiał jednak, by reszta drużyny
posłusznie psalmy odmawiała i raczej nie wprowadzała na dworze rewolucyjnych praktyk, znanych i powszechnie stosowanych w północnej
krainie.
-
Czas na was – zwrócił się do siedzącego przy stole mężczyzny.
– Kiedy już klecha skończy co doń należy, każ ludziom zebrać
się w kupę, niech czekają, mam im wieści do przekazania.
Solv,
posunięty w latach wojownik, który jeśli nie ze względu na
wielkie zasługi na polu bitwy, to przez wzgląd na wiek i posługę
długą miał posłuch wśród drużynników, skinął na zgodę, nice pytając o więcej. Tak to już się przyjęło, że jarl nie
rozkazywał, a jedynie sugerował posunięcia, których
zlekceważenie, zali zupełnie jak zlekceważenie rozkazu, kosztować
mogło wiele więcej niż pozbycie się z barków ciężaru głowy.
Toteż do kościoła ranka każdego całe szeregi wojów ściągały,
aby kogo czasem gdzieś poza świętymi murami jarl nie wypatrzył.
Azaliż i dziś, dwudziestego dnia pierwszego miesiąca, do sal ciemnych i
zakopconych tutejszego kościoła, wśród prostego ludu i
pojedynczych obcych, zebrała się i spora część drużyny
Świętosławy, wywołując powszechne zainteresowanie z powodu swego
pełnego uzbrojenia, w którym - choć ranek dość ciepły a i dzień
spokojny - z woli Ragnara pozostać musieli pomimo lata początku.
Ostatni
raz serce uderzyło w kielich dzwonu, a później sale kościoła,
główny plac grodu, a nawet okoliczne chałupiny wypełniły się
echem pokornego śpiewu ludu bożego.
Ragnar
przeszedł przez pusty plac, nie spoglądając na kościół bodaj
ani razu. Poszukiwał w tej zacofanej krainie kowala, który wbrew
niezbyt tutaj rozpowszechnionej technice wykorzystywania żelaza w
walce, będzie w stanie przekuć mu drugi miecz, który znacznie
ucierpiał podczas ostatniej walnej bitki, a z powodu prędkiego
opuszczania ziem duńskich tamże przekuty zostać nie mógł. Znalazł mężczyznę, który wyglądał na znawcę kowadła i młota,
pierwej musiał jednak jako małodobry na gąsiora spojrzeć z nikłym
uśmiechem, jakby jaki kaduk szedł z nim w parze, nie zaś człek
śmiertelny.
-
Przekuj mi oręż, a może doczekasz skerpla – wyszeptał krótko,
w języku pobratymcom swoim jeno znanym, przekazując
pęknięte ostrze. Tutejszy rzemieślnik, znający widać pojedyncze
słowa, zgodził się usłużnie, do swego zakładu śpiesznym krokiem
zdążając.
I tak
o wschodzie słońca między śpiewaniem szóstego, a siódmego
psalmu załatwione
były wszystkie ważne sprawy na cały dzień. Nie minęła jeszcze
pora świtania, a już by się wieczoru czekać chciało, który
niósł ze sobą zapowiedź wyjazdu na ziemie niemieckie, do Miśni,
albo i dalej w głąb samotnego imperium bez władcy, które tylko
czekało, by się w chaosie wojny pogrążyć.
Wizja
przyszłych bitew, krwi, jeńców i tortur, która niosła się wraz
z wieścią o rozmowach toczących się w Miśni sprawiła, że
mimowolnie zbliżył się do budowli omijanej zwykle, aby niemal w
twarz temu Bogu, co głosił pokój w większość dni, obiecać, że
i on, i jego ludzie, do żadnego pokoju stosować się nie będą.
Bo
przecież ludzie z Północy nie negocjują.
A w
tle rozbrzmiewało głuche...
Amplius
lava me ab iniquitate mea:
et a peccatto meo munda me.
et a peccatto meo munda me.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz