Bolesław
był ponury i zasępiony. Ciągle zawracał sobie głowę polityką.
Emnilda wspierała go, ale nie wykazywała zainteresowania sprawami
Europy. Oczywiście, wydarzenia w Czechach były jej dosyć bliskie i
znane, ale czekała na rozwój wypadków. Jedyną
ingerencją, której Świętosława nie mogła jej wybaczyć, było
namówienie kniazia na naznaczenie na namiestnika Mieszka Lamberta.
Mimo,
iż chłopiec był delikatny jego inteligencja przeważała nad
Bezprymem, pierworodnym księcia. Ponadto był praktykującym
chrześcijaninem, podczas gdy jego przyrodniego brata ciągnęło ku
wierze przodków, a na to młode, chrześcijańskie państwo nie
mogło sobie pozwolić. Dlatego Emnilda postarała się, aby wysłać
chłopca do Włoszech, do zakonu. Było wiele osób protestujących,
ale skoro kniaź na to przystał, tak musiało być.
A
propos polityki, mariaż Regelindy z Hermanem miał pomóc, co
Emnilda tłumaczyła córce. Jednak dziewczyna strasznie się go
obawiała. Ciągle wypłakiwała się w ramię matki lub siostry.
Adelajda posiadała wielki spokój ducha i równie wielką wiarę w
Boga.
-
Siostra! Czego ryczysz? Toć Boga w tym ingerencja, inaczej być nie
może.
-
Adelajdo – łkała Regelinda – wszak ja się boję. Nawet nie
wiesz jak ci zazdroszczę, iż możesz życie dla Boga spędzić, a
nie polityki i nieznanego ci mężczyzny. - Emnilda przysłuchiwała
się tym rozmowom, zawsze z boku, półukryta. Mądrość starszej
córki była wielka.
-
Spokojnie, Regelindo. Zaufaj Bogu, pomódl się, przemyśl.
-
Łatwo ci mówić…
W
tym momencie, zawsze wyłaniała się księżna. Uśmiechnięta i
pogodna.
-
Wytrzyj twarz, bo twe oczęta ci wypłyną. Spójrz na mnie. Nie
znałam twego ojca, przed zamążpójściem. Wierzaj mi, że
potwornie się bałam, gdyż przede mną miał jeszcze dwie żony.
Obie wypędził, rozprawił się z nimi w przykry sposób. Wyobraź
sobie nerwy i strach, ściskający me serce, gdy
miałam się z nim spotkać. – Zamknęła oczy. – Nerwus i
raptus. Tak o nim mówiono. A do tego poganin. – Wytarła twarz
córki wierzchem dłoni.
– Teraz
widzisz, że żyjemy w zgodzie ze sobą, nieprawdaż?
-
Niby tak… - westchnęła.
-
Córko! Uważaj, bo słyszę kroki twej ciotki! Chyba nie chcesz,
żeby zobaczyła cię w tym stanie? I ja tego nie chcę. – W jej
głosie dało się słyszeć coś dziwnego.
– Nuże,
uspokój się.
Dziewczyna
otrząsnęła się. Gdyby zobaczyła ją Świętosława Sygryda, nie
obyłoby się bez komentarzy. Kochała ją, ale czasem… No cóż,
zbyt dużo krwi Piastowskiej, jak to mawiała Czesława, gdy były
same. Emnilda często przywoływała córki do porządku, mówiąc,
że idzie Świętosława, albo Bolesław, albo ktokolwiek inny, kto
mógłby wzbudzić w nich respekt.
-
Gotuj się na spotkanie z narzeczonym. – Księżna wstała i
otrzepała suknię.
Emnilda
zaciągnęła na głowę kaptur od płaszcza i opuściła zamek,
kierując się do kościoła. Zawsze mogła się modlić w kaplicy,
ale wolała spotkać się z ludźmi. Nikt, oprócz biskupa i Bożydara
jej strażnika, nie wiedział o eskapadach, nikt jej nie poznawał na
ulicach. Zawsze widziała coś godnego zapamiętania, na
co powinna zwrócić uwagę kniaziowi. Tym razem, idąc przez rynek,
zauważyła gorszącą scenę. Mężczyzna wywlókł z chałupy
kobietę, trzymał ją za włosy i publicznie wyzywał od czarownic.
-
Nic nie zrobiłam! – krzyczała, ale nikt jej nie wierzył.
Obrzucano ją kamieniami, pokazywano sobie palcami. Kobiety żegnały
się i nie patrzyły nawet w jej stronę.
-
Jak też ludzie łatwo dają się podpuścić. – Emnilda pokręciła
głową.
–
Czymże ta kobieta
zawiniła? – spytała stojącej blisko przekupki.
-
Ano, zabiła swego syna… Ja tam nigdy bym złego słowa na nią nie
powiedziała, aczkolwiek zachowywała się dziwnie. Rozumiesz, darła
się nocami, robiła nienormalne rzeczy. Szatan ją opętał. Księżna
nie bardzo chciała w to wierzyć. W tłumie wyszukała Bożydara.
Skinieniem dłoni przywołała go do siebie.
-
Zabierz tę kobietę do biskupiego dworu. Powiedz, że ja cię
przysyłam i za niedługo przybędę.
Milczący
mężczyzna skinął głową. Utorował sobie drogę i bez zbędnych
ceregieli wyrwał z rąk chłopa jego żonę.
-
Rozkaz książęcy.
Tłum
zamilkł. Książęcy? Gdzieżby ktoś z rodziny panującej do
zwykłego ludu się udał? Rzecz to niemożliwa. Po chwili wszyscy
się rozeszli. Po co roztrząsać to, co niepojęte?
Biskup
krążył po izbie swego domostwa, zły i zniecierpliwiony. W
pomieszczeniu obok spała snem sprawiedliwym rzekoma czarownica.
Emnilda stanęła przed nim, dosyć szybko.
-
Pani!
-
Księże biskupie. – Pokłoniła się.
-
Cóż to ma znaczyć?
-
Zadam jedno pytanie – nie zwróciła uwagi na złość w głosie
duchownego.
-
Czy ona jest opętana?
-
No cóż…
Biskup
wykręcił się od odpowiedzi. Nie przyjrzał się jej, był zbyt
przejęty. Gdy
wrócił, odparł:
-
Nie.
-
Proszę to oznajmić na mszy…
-
Słucham?
Ale
księżna już wyszła.
Sławciu, Sławiuniu, Sławusieńko, ja do Ciebie z prośbą przychodzę, ale to raczej na privie, dlatego, jakbyś na gg mogła jak będziesz mieć chwilę, to bardzo będę zobowiazana.
OdpowiedzUsuńViera