Akcja tej opowieści rozpoczyna się w 1002 roku, jej miejsce to ziemie polskie i ich szeroko pojęte okolice. Przypominam, że panuje nam Bolesław, przez potomnych nazwany Chrobrym.

Dawniej blog ten znajdował się pod adresem: mad-and-evil.blog.onet.pl, jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, zajrzyj na pasek boczny.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

16. Droga w deszczu (Ragnar)


Zmierzchało. Polański gród pustoszał. Okoliczna ludność zabarykadowała się w kątach swoich podupadających domostw, rzekając poplątane modlitwy ni to do Jezu Krysta, ni do starych bóstw, przez ogień i chrzcielnicę wypartych. Księża i zakonnicy odprawili widowiskowe pokazy praktyk postnych, oddając ku opiece boskiej wieczór nastały.  Zaś drużyna Najjaśniejszej, rozsypana jeszcze po pobliskich karczmach, powolnie acz konsekwentnie zmierzać poczynała ku bramie chrześcijańskiego kościoła, by w spokoju, a przynajmniej w ciszy, wysłuchać najświeższych rozkazów. W obliczu pojedynczych śmiechów, okrzyków i pijanych śpiewów kilku ostatnich żebraków przebiegło przez owalny plac, umykając przed nadciągającą duńską drużyną, która najzupełniej w świecie była do cna zalana. W ciałach drużynników krążył miast krwi jeno słodkawy miód zmieszany z chmielną popitką.
Oczywiście spotkanie oddziału nie zamierzało korzystać z wyświęconych posadzek chrześcijańskiego sanktuarium. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że każdy z wojów wchodzących w skład drużyny był przekonany o tym, że żaden ksiądz nie zezwoliłby nawet na otwarcie drzwi przed upitą drużyną, obawiając się jeśli nie tyle rabunku, to na pewno grzesznej duszy dowódcy, który barbarzyńskimi praktykami oburzał wszystkich, prócz duńskiej królowej, a na ostatnie wyskoki wojów jawnie zezwalał.
Ragnar z zadowoleniem opuścił miejsce obserwacji, przekonany, że każdy z drużynników stawi się dzisiejszym wieczorem na placu, by go wysłuchać. Wojowie nigdy nie zaprotestowali. Nigdy nie wypowiedzieli też słowa skargi, gdy dręczył ich morderczymi treningami. Byli doborowym oddziałem złożonym już nie z byle wygnańców, ale z grupy doskonałych wojowników, do ostatniej kropli krwi wiernych Najjaśniejszej. I za to ich cenił, o ile można cenić koryto, z którego żrą świnie.
W korytarzu zadudniły stawiane w pośpiechu kroki, to zapewne służba kniazia umykała przed Zbychem, zmierzającym do komnat Królowej z wieściami. Zatrzasnął okiennice swojej kwatery, zbierając ze stołu nieodłączny element swego ekwipunku; wiekowe ostrze Eryka, zwanego Krwawą Siekierą.
W międzyczasie źrenica przystosowała się do ciemności.
W przejściu nie spotkał żywej duszy, toteż droga do kwater Najjaśniejszej zabrała mu kilka chwil. Zapukał lojalnie, czekając, aż nerwowe rozmowy ucichną, a Najłaskawsza zezwoli mu przekroczyć próg. I tak się stało. Królowa wejść mu zezwoliła, nie bacząc na gniewne brata swego, który u niej gościł, spojrzenie oraz zdumionego wojewody jego. Jarl ni spojrzenia ni słowa nie marnował, by powitać polańskiego kniazia, jedynie po rozkazy przychodząc. Stojgniew, człek duszy nadzwyczaj ciekawej, z rzadka krótkie, zlęknione zerknięcia ryzykował, próbując nadzwyczaj nieudanie zrozumować coś z dialogu między Królową, a jej sługą. O dziwo nie pojął nawet przesłania, a co dopiero słów pojedynczych, w przeklętej mowie duńskiej.
     - Rozkazów, Pani, oddział twój wyczekuje – wyrzekł krótko, ogólnikowo, mając baczenie by żadne słowo nie dotarło do nadstawionych uszu miejscowych, którym pomimo pozorów lojalności, nie ufał. Wojna stała się faktem. Czeski szpieg Bolesława przyniósł jasne nowiny, z których otwarcie wynikała potrzeba zbrojnego konfliktu. W ciszy, nim kniaź o wydaniu rozkazu pomyśleć zdołał, głos Sygrydy zadźwięczał, jak klinga miecza na podłogę kamienną upadającego.
     - Ragnar, ludzi gotuj. Przy drakkarach jedynie niezbędną załogę zostaw, z całą drużyną wyruszamy tej nocy jeszcze, przed świtem. Gdy kniaź usta rozwarł, nim zdołał głosu dobyć, w słowiańskim języku mu oznajmiła:
     - My wprost na zachód do Krosna, twojego grodu granicznego ruszym, a stamtąd dalej na Niemczę i Lubuszę, Łużyce tym sposobem zajmiemy. Ty od południa rusz, przez Bytom i gród twój drugi graniczny Bolesławiec, na Milsko wkrocz, Zgorzelec i Budziszyn zajmiesz. Dawne teścia twojego to ziemie i z otwartymi ramionami ludność cię tam przyjmie, a na Łużycach opór większy będzie. Ty się w krwi bratniej poddanych przyszłych mniej unużasz, a wojom moim krwi i pożogi akurat trzeba. Tak dwoma zagonami mniejszym i większym.
Jednak tego duński jarl nie usłyszał, a gdyby nawet wieść ta doszła do uszu jego, niewiele by się stało, bowiem słów tylko kilka w tym dziwnym, nieistotnym dlań języku, wypowiedzieć potrafił. Tymczasem gdy Królowa tak do swego brata przemawiała, w spojrzeniu wojewody dokonała się zaskakująca zmiana. Ciekawość ustąpiła miejsca pewności, zaś wahanie czmychnęło przed zaskakującą zawziętością. Jarl, szczerze rozbawiony tym nagłym hardego ducha przebudzeniem, nie czekając na odpowiedź kniazia  do swej Pani się zwrócił.
     - Ludzie są już gotowi. Czekać im tylko na wezwanie przyszło.
     - Tedy oznajmij im, że wnet ruszamy. Jeno odzienie zmienię i kolczą przybiorę. Konie już mogą siodłać. – Orzekła, a pewna rozkazów swych wykonania, jako że nigdy nie bywało inaczej, nie bacząc już na brata swego i jego z wojewodą rozmowę, do komnat Ingi, duńskiej piastunki jej córek, poszła.
Kniaź także przebudził się z zaskoczenia i wojewodzie swojemu rozkazy wydał, by drużyna jego do wyruszenia o świcie była gotową. Wtenczas i jarla w komnatach Najjaśniejszej nie było, gdyż poznawszy zarządzenie, nie pozostawało mu nic innego, jak tylko ogłosić nowinę znudzonej drużynie, do działań wojennych nawykłej a nie w grodzie marnienia i miodu żłopania.
 
 ***
 
Wyszedłszy na podwórze, a stamtąd na plac kościelny, samym swym pojawieniem się spokój zaprowadził. Niecała setka chłopa, wsparta nawzajem, do śpiewu i śmiechu nieskora, poczęła przybierać szereg skupionych min w gamie od tych najgłupszych po te na pozór najbardziej skupione. Gdzieniegdzie w zbiorowisku słyszeć się dało przytłumiony szept, gorliwie pytający, czy to już pora porannego treningu. Jarl pozwolił sobie na ostatni, złowrogi uśmiech, nim nie podjął wyczekiwanej przemowy.
     - Czas macie do końca jutrzni. Przed laudą gotowi, to jest w pełnym rynsztunku, trzeźwi i ... - Przez oddział przeszedł pomruk wyrażający nieme zapytanie. Ragnar zmrużył powieki, ostentacyjnie świdrując zgromadzenie. Zgodnie z przewidywaniami jarla żaden z wojów nie odważył się go zadać, toteż kontynuował nielitościwie. - ... rozumujący stawiacie się na tym placu ponownie. Ruszamy przed ... - Na twarzach drużynników wykwitły białe plamy sugerujące, że „gdyby im się tak chciało, jak im się nie chce. To jeszcze przed nowenną byliby już nie na granicy, ale jeszcze dalej.” - ... prymą, trza nam wyprzedzić świtanie...
     Między kolejnymi częściami przemowy ktoś dołączył do oddziału, starając się nie rzucać w oczy. I w tej chwili jarl zakończył lakonicznym „można się rozejść”, świadom doskonale, że jeśli doda coś jeszcze połowa zapomni początku, ćwiartka postanowi postawić w końcu jakieś pytanie, a reszta i tak nie wiedziała co się działo, a to trzeba nadrobić indywidualnymi spotkaniami w grupie, nijak inaczej. 
I rzeczywiście. Nim Solv, mąż w latach podeszły,  policzył do pięciu po oddziale zostało tylko wspomnienie. Woj odetchnął z ulgą, podchodząc niepewnym, spowolnionym przez kołyszące się podłoże krokiem, do zamyślonego jarla.
     - Wybierz z oddziału kilku ludzi, żeby drakkarów pilnowali, kiedy na wyprawę ruszymy. A skoro już jakich znajdziesz – głos Ragnara, całkowicie wyprany z jakiejkolwiek emocji, metalicznie intonował kolejne partie wypowiedzi, sprawiając, że stary woj momentalnie oprzytomniał  – to przyślij ich do mnie ze spóźnialskim. Mam im do powierzenia pewne informacje.
     - Oczywiście. Myślę, że znalazłem odpowiednich kandydatów – padła natychmiastowa odpowiedź. A później jarl pozostał na placu sam, nawiedzany jedynie przez zbłąkane podmuchy, zwiastujące nadchodzącą burzę. Na granicy nieboskłonu, w tle samotnej błyskawicy, mignął nieduży zarys kruka, znikającego po zachodniej stronie nieba.
To Sidor czuwał nad swoim oddziałem.
 
 ***
 
Poranne nabożeństwo odprawione dla kilku gości - mnichów, wbrew wielu próbom odbyło się zgodnie ze zwyczajem, między drugą i trzecią godziną po północy. Oddział skandynawskich wojów w milczeniu zebrał się na placu, ignorując siekący bez chwili wytchnienia deszcz, zasilający koryto pobliskiej rzeki, Cybiny. W grodzie panował półmrok, rozświetlany jedynie przez połówkę księżyca, leniwie wychylającą się zza chmur.
     - Solv, radziłbym pognać po wierzchowca Najjaśniejszej – ktoś delikatnie zasugerował wojowi kolejne posunięcie. Za okiennicami polańskiego grodu, w miejscach gdzie usytuowane były komnaty duńskiej królowej, jeszcze przez chwilę błyskało światło, umykające przez szczeliny w drewnianych ramach. Stary woj, przez wszystkich w oddziale wykorzystywany do najczarniejszej roboty, bezsprzecznie umknął do stajni, by na czas wykonać polecenie. Wbrew zakładom zdążył, wyprzedzając nawet jarla Ragnara, powracającego z rozmowy z osobnym oddziałem pozostającym w grodzie.
         Świętosława zwinnie dosiadła podprowadzonego wierzchowca. Na palatium się nie oglądając, rumaka spięła i gwizdem przeciągłym tak jego, jak drużynę całą z Ragnarem na czele, do jazdy poderwała. Nie minęło chwil kilka, gdy już ku końskim grzywom się schylając ze świstem i tętentem przez bramę grodową przemknęli, na balach mostu kopytami łomocząc, płaszczami rozpostartymi na wietrze łopocząc, iście jak stado widm lub upiorów na krwawy żer pędzących.
         Burzowe niebo rozświetliła błyskawica. Sidor szykował się do bitwy, sprzyjał oddziałowi, ale to Thor wysłał ich w bój. Daleko w tyle, w głębi grodu, z kilku gardeł dobył się oddech ulgi.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz