Akcja tej opowieści rozpoczyna się w 1002 roku, jej miejsce to ziemie polskie i ich szeroko pojęte okolice. Przypominam, że panuje nam Bolesław, przez potomnych nazwany Chrobrym.

Dawniej blog ten znajdował się pod adresem: mad-and-evil.blog.onet.pl, jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, zajrzyj na pasek boczny.

czwartek, 7 listopada 2013

32. Na Lubuszę!

                    Z dziedzińca dochodził tubalny głos brata szafarza, wykłócającego się o coś z parobkiem. Inkaust wysychał powoli. Pióro skrzypiało o pergamin rytmicznie, acz niezbyt szybko. Kronikarz zinneńskiego klasztoru benedyktynów*, brat Innocenty, westchnął i zapisał u góry czystej karty swego rocznika: Nemci perdita est.**

            I była. Gdy królowa ze swą drużyną po zmroku pod wrota grodu cichcem podeszła, rycerz niemiecki, który ją z jarlem w lesie odnalazł, zgodnie z zapewnieniem o przysiędze wierności cesarzowi Ottonowi i kniaziowi Bolkowi złożonej, bramę odemknął. Zaraz też zaroiło się w grodzie Niemcza od duńskich wojów, którzy czasu nie trawiąc, rzucili się wyżynać niczego się niespodziewających i snem zmożonych niemieckich rycerzy. Rycerzowi, który wrota otworzył, ni rodzinie jego, ni czeladzi, rzecz jasna nijakiej krzywdy nie uczyniono, tym więcej, że sam z synami takoż chwycił za miecz, by drużynę Sygrydy wspomóc. Chociaż po prawdzie, to i nie było w czym wspomagać.
W dwa pacierze truchła niemieckie zaścielały cały grodowy podwórzec, a kilkunastu żywcem wziętych siedziało powiązanych pod palisadą. Jako że bez szturmu się obeszło, zabudowań ogniem nie potraktowano, Niemcza w całości i stanie niezmienionym mogła stać się ważnym a strategicznym węzłem obrony rubieży piastowskiego księstwa. Królowa na wieży zatknąć kazała chorągiew z orłem piastowskim, by od świtu znakiem była dla wszelkiej ludności okolicznej, do kogoż teraz gród i ziemie przyległe należą.
       - Najjaśniejsza pani – Gest Geirsen ośmielił się zagadnąć królową miecz z krwi czyszczącą – co z jeńcami uczynić każesz?
Sygryda spojrzała na niego, jakby nie całkiem rozumiała słowa, które wyrzekł, choć przecie językiem ludów północy władała jak rodowita Dunka.
       - Jeńcami? – Wyszczerzyła się wilczo. – A od kiedy to my jeńców bierzemy, Geirsen? Jarla odszukaj, niech ognisko urządzi. Duże ognisko.

***

            Wierny Ottonowemu testamentowi rycerz Dagobert von Alsdorp, przez Sygrydę mianowany „pełniącym obowiązki komesa grodu Niemcza”, usiłował w równym i karnym szeregu ustawić nową drużynę grodową, powołaną z okolicznych ochotników słowiańskich. Klął przy tym po niemiecku, duńsku i słowiańsku, dwóch ostatnich języków ucząc się gorliwie i intensywnie w ciągu dni ostatnich. Pamiętając złożoną w Akwizgranie cesarzowi i kniaziowi przysięgę, w Bolesławie polańskim prawego dziedzica i pana ziem łużyckich widział, a czynem swym ostatecznie już los swój i rodu swego z Piastami związał.
            Świętosława tymczasem siedziała w głównej sali grodowej wieży, dzień za dniem przyjmując poselstwa, przysięgi, prośby i łapówki. Od kilku dni ze wszystkich stron, z okolicznych, bliższych i dalszych, a nawet tak odległych jak Dobry Ług grodów, gródków i stanic rycerskich, a nawet co większych wsi, przybywały do Niemczy delegacje, zapewniające o poddaniu i wierności, tudzież chęci poddania się pod piastowską władzę, a nawet opłacenia spokoju, byleby tylko duńska drużyna nie spustoszyła ich dóbr, nie puściła z dymem zabudowań, nie odebrała majątków i przede wszystkim życia. Gromadzony w sąsiedniej izbie stosik denarów, klejnotów, kosztownych szat i naczyń rósł w oczach.
            W oczach Świętosławy rósł też jednak niepokój i czujna podejrzliwość. Nie była ślepa ni głucha. I znała swoich wojów lepiej, niż oni sami siebie nawzajem.Widziała rzucane ukradkiem spojrzenia, słyszała wymieniane przyciszonym głosem słowa. Dostrzegała ich rosnący opór i niechęć, wczesne symptomy możliwego buntu. Zawsze tak było. Zawsze w końcu trzeba było powywieszać kilku buntowników na jesionach.
            Zauważyła też, że Torfsen, Gest i Ulfar często coś zaczęli razem gdzieś przepadać, znaki sobie tylko wiadome wymieniając, poszeptując o czymś ostrożnie i nerwowo, a o czym, to się domyślała. A trójka ta była tylko wierzchołkiem góry lodowej. 
              Mało im łupów, mało grabieży i mordów,rozważała z goryczą. Nie w smak im, że ziemie brat mój posiądzie, choć przecie oni je złupią wcześniej. Do Danii skorzy by wracać, na Anglię może się wyprawić, Sasów bić i tam posiadłości zdobywać. Już im nie starczy wikińskich zdobyczy, złota, srebra i innych zbytków, komesami się im zostać marzy, jako wielkorządcy nad terenem osiąść. Już zapomnieli ilu ich od niegodnej woja śmierci na stryczku uratowałam, ilu ich przed hańbiącą banicją obroniłam, ilu z długów wyciągnęłam. Tak szybko zapominają. O tym tylko myślą, że dla Bolka im walczyć każę. A o sojuszu i jego powodach już nie pamiętają. Nie pamiętają już o najazdach niemieckich, całe pogranicze i nawet Jutlandię pustoszących, o puszczonych z dymem portach, świątyniach i hallach, o uprowadzonych w niemiecką niewolę siostrach i córkach. I o tym, że po to właśnie zawarty był sojusz z Polanami, żeby rajdy niemieckie ukrócić. O jakże szybko zapominają. No to im się pamięć odświeży. Jeszcze tylko ostatni poseł.

***

Ostatnim posłem okazał się chuderlawy, siwiejący, ale dziwnie krzepki mnich. Skłonił przed królową głowę, witając ją w imię Jezu Krysta. Świętosława zignorowała powitanie.
       - Skąd przybywacie, czego chcecie i co oferujecie? – rzuciła dość obojętnie.
       - Jestem brat Innocenty z klasztoru benedyktynów w Zinna, koło Jutriboku, wasza wysokość.
            Sygryda uniosła brew, nieco zdumiona. Jutribok leżał na północy, już poza granicami Łużyc, których przekroczyć nie zamierzała. Owszem, zakonnicy mogliby się obawiać, że wyśle na klasztor jaki oddział z czysto łupieskim zamiarem, jednak nie zamierzała tracić na to czasu. Po cóż jednak wyprowadzać klechę z błędu, skoro może da się jakiś okup wytargować?
       - I cóż – uśmiechnęła się paskudnie – pewnie prosić przybyliście, bym wasz przybytek oszczędziła? Cóż zaoferować możecie?
            Brat Innocenty przyglądał się kobiecie badawczo i ciekawie, choć opisano mu ją dokładnie. Niezwykle młodo wyglądająca twarz całkiem przeczyła temu, co o jej wieku i dzieciach wiedziano, co zwykle składano na karb pogańskich guseł, jakim się ponoć oddawała. W twarzy tej, władczej i pełnej dumy, o regularnych, przyjemnych rysach, z pięknie wykrojonymi ustami, równymi łukami brwi i bladą cerą, jedynie oczy napawały niepokojem, wręcz lękiem. Ciemne, zimne i złe. Twarde i bezlitosne, bardziej okrwawionemu wojowi przystojące niż niewieście. Nic dziwnego, że mawiano, iż uroki nimi rzuca. Zresztą, i zbroja i odzież jej ślady krwi nosiły, świadcząc, że nie tylko z nazwy drużyną dowodziła, a miecz nie tylko na urągowisko kościelnym moralizatorom u boku nosiła. Mnich podniósł głowę i bez lęku spojrzał wprost w źrenice królowej.
       - To raczej wy mnie o coś poprosiliście, wasza wysokość. Nie za darmo, oczywista, i może nie tanio. Alem zdobył informacje, o które mnie człowiek wasz, wasza wysokość, prosił. Zbyszko zwać się kazał. Hasło, jakie rzec waszej wysokości miałem w dowód, że z jego poręczenia przychodzę, brzmi „esztergom”***, cokolwiek to by znaczyć miało.
            Sygryda z nową ciekawością obrzuciła niepozornego mnicha badawczym spojrzeniem. Hasło się zgadzało, był to agent Zbyszka, a hasło miało jej powiedzieć, że zlecił mu sprawę związaną ze śmiercią jej ciotki, Adelajdy zwanej Białą Kneginią. Przez chwilę zastanawiała się, jak Zbyszko owego benedyktyna do współpracy pozyskał, czym też go zaszantażował lub przekupił. W gruncie rzeczy jednak nie było to ważne i niewiele ją interesowało.
       - Mówcie.
       - Z zakonnic tych dwóch benedyktynek, jedna, siostra Consolata, jest infirmeriuszką w klasztorze przez króla Stefana ufundowanym w Alba Regia****. Druga, siostra Misericordia, na ziemie niemieckie odwołaną została i ksienią uczyniona w klasztorku małym w Weissen Berg*****, co między grodami Lubusza i Strzała leży, choć nieco na zachód z traktu odbić trzeba.
            Świętosława nie pokazał po sobie, jak bardzo ją ta wiadomość ucieszyła. Oto odnalazła niemieckie skrytobójczynie jej ciotki, a najlepsze, że na jednej zdoła zemścić się sama i to już rychło. Consolata i Misericordia, Pocieszenie i Miłosierdzie. Iście, piękne imiona zakonne dla trucicielek.
       - Powiedzcie mi jeszcze, bracie Innocenty – podkreśliła drwiąco – kto dowodzi grodem Lubusza?
       - Rycerz Ditmar von Steinburg, wasza wysokość.
            Zimny uśmiech wypłynął na usta królowej. Dzięki wam, Bogowie, pomyślała. Okazja, by przypomnieć drużynie o powodach i istocie sojuszu, o powodach, dla których powinni z radością Niemców bić, sama się nadarzała. W Lubuszy nie będzie żadnego otwierania bram, nie będzie żadnych paktów, ni układów. Będzie tylko rzeź. Za grody i wsie w Jutlandii z dymem puszczone, za Duńczyków pomordowanych przez rycerza Ditmara von Steinburg z Holsztynu.
       - Jeszcze i tę wiadomość mam dla waszej wysokości od Zbyszka – podjął po chwili mnich – że brat waszej wysokości z wojskiem swoim granicę przeszedł i na Milsko wkroczył. W Zgorzelcu chlebem, solą i kwieciem przez ludność i załogę grodową witany, ku Budziszynowi zmierza.
       - To wszystko, coście mi rzec mieli?
       - Wszystko, wasza wysokość.
       - Zbyszko skontaktuje się z wami.
       - Wiem, wasza wysokość.
            Po wyjściu mnicha, Świętosława siedziała chwilę jeszcze, bawiąc się półświadomie rękojeścią miecza. Bolko wreszcie na Milsko wkroczył. Więc odwrotu już nie ma, czas skończyć zabawę z niespiesznym zbieraniem łupów na Łużycach i wyruszyć mu na spotkanie pod murami Miśni. Czas wprzódy podbić Łużyce do końca, zgnieść Lubuszę, przy okazji na jej rządcy mszcząc się za niemieckie napady na Danię. Czas najwyższy z Niemczy ruszać.
            Wyszła z głównej sali i podeszła pod drzwi kwatery jarla. Ze spokojem, a nawet pewną obojętnością spojrzała na wystający z drewna sztych Ragnarowego miecza.
       - Vossler? Vossler! - Ponowiła natarczywiej. - Znajdź mi Ottara, Gesta i Ulfara.

***

Burza odchodziła na wschód, żegnając się dalekim grzmotem. Krople wody deszczowej rozbijały się o drewniane deski podłogi, gdy jarl powracający z trzema zagubionymi duszami przekroczył próg jednej z komnat, gdzieś w Niemczy. Królowa omiotła wszystkich czterech badawczym i czujnym spojrzeniem, a czego nie wyczytała z twarzy winowajców, to znalazła w przekrwionych ślepiach Ragnara. Jarl wytrzymał jej spojrzenie, a gdy niedbałym gestem odesłał z izby trzech wojów, uniosła brew pytająco. Nim jednak zdążył co rzec, machnęła ręką, zniechęcona.
       - Wiem. Nie jestem ślepa i głucha, wiem, o czym pół oddziału po kątach gada.
       - Bredzą po nadmiarze piwa - niemal wzruszył ramionami. - Nie trza się przejmować tym, co gadają. To tylko słowa, daleko im do czynów.
Sygryda potrząsnęła głową i uśmiechnęła się gorzko, bawiąc się mieczem i obserwując odblaski słońca na jego głowni. 
- Jutro ruszamy z Niemczy. Czas nagli.
 
***
 
O świcie gotowa do drogi drużyna czekała na placu, przed bramą grodową. Sygryda przez chwilę przypatrywała się swym wojom z wysokości galerii na palisadzie, stojąc nad ich głowami, świdrując wzrokiem twarze i oczy, aż zaczęli je niepewnie spuszczać. Wsparła się pod boki i przemówiła:
       - Wiem, co myślicie. Wiem, że narzekacie. Że nie w smak wam walka dla mego brata, kniazia Bolesława. Nie pamiętacie już, że z jego pomocą pobiliśmy zdrajcę i uzurpatora Tryggvasona. Nie pamiętacie już, że sojusz z nim powstrzymał niemieckie najazdy na południową Danię, w których ogniem i mieczem nas Niemcy nawracać chcieli, grabiąc i mordując. Nie pamiętacie już imion i twarzy bliskich, których w najazdach tych zamordowano. Nie szkodzi, to się zdarza – rzuciła pobłażliwie – nie każdego Bogowie dobrą pamięcią raczyli obdarować. Dlatego w dniach najbliższych wszyscy razem przypomnimy sobie o tym. Wielu z was znane jest miano tego, kto najsrożej Jutlandię południową pustoszył, kto najwięcej łupił, palił i zabijał. Wielu z was wie, że Niemiec ten zwie się Ditmar von Steinburg. Ocalałymi rodzinom ofiar ze spalonego przez Niemców portu Hedeby ślubowałam jego śmierć. Teraz dotrzymam słowa. Nawet tych z was, którzy już o wszystkim zapomnieli, powinna ucieszyć wieść, że Ditmar von Steinburg, niech go Bogowie przeklną, dowodzi obroną grodu Lubusza, który mamy o dwa dni ostrej jazdy przed sobą. Tam nie będzie paktów ni układów. Tam nie będzie haseł i poselstw. Tam nie zostawimy kamienia na kamieniu. Moja chorągiew piastowska z orłem zostaje tutaj, powiewać nad opanowaną Niemczą, a my dziś ruszamy pod duńską chorągwią z krukiem. Na Lubuszę i Ditmara von Steinburg! Po krew i zemstę na Niemcach! – krzyknęła. - Wypełniajcie rozkazy, jakie dostajecie, zmroźcie im w żyłach tę zgniłą krew! Walczcie do śmierci swojej lub ich! Siła taka, jak nasza jest nie do zatrzymania. Zamknijcie umysły na lęk i ból, walczcie aż do szaleństwa. Nie pozwólcie żadnemu z nich ujść cało. Pokażcie, ilu z nich możemy zabić!******
Ostatnie zdanie było słowami z popularnej pieśni bojowej, ułożonej przez skalda Thorkella Ulfssona. Wers ten przetoczył się grzmiącym, gniewnym zaśpiewem po placu, wylał za palisadę i grzmiał długo echem w podniemczańskich lasach, powtórzony za królową przez niemal setkę gardeł. Nim przebrzmiał, Sygryda już spinała konia, a drużyna podrywała się do wyciągniętego kłusa za nią. Na zachód. Na Lubuszę. I Ditmara von Steinburg.


~~~
*klasztor benedyktynów w Zinna – jest drobnym anachronizmem, bowiem oficjalnie przybytek zakonny (i to cystersów) został tam powołany jakieś 150 lat  później. Co nie wyklucza jednak, ze jakieś małe zgromadzenie mnichów mogło tam być jeszcze przed oficjalną fundacją dużego klasztoru.
**Nemci perdita est. – (łac.) „Niemcza została stracona”. Kolejny anachronizm, tym razem w drugą stronę, ale nie mogłam się powstrzymać ;). Zdanie to zapisał kronikarz czeski w roku 990, kiedy inny gród o tej samej nazwie, Niemcza śląska, została stracona przez Czechy na rzecz Polan, albowiem zdobył ją i przyłączył wraz z ładnymi kawałkami Śląska Mieszko I.
***„Esztergom” – (węg.) Ostrzyhom, jedno z najstarszych miast węgierskich, wraz z Budą i Białogrodem (Székesfehérvár) jedna z siedzib pierwszych władców węgierskich, w tym Gejzy i św. Stefana. Posłużyło Zbyszkowi za hasło akurat do tej konkretnej sprawy, ponieważ Adelajda Biała Knegini była żoną Gejzy i macochą Stefana (ożenionego z kolei z Gizelą, siostrą Henryka II bawarskiego).
****Alba Regia – (łac.) Białogród Królewski, węg. Székesfehérvár. Najstarsze miasto węgierskie, wraz z Budą i Ostrzyhomiem jedna z siedzib pierwszych władców węgierskich, w tym Gejzy (przez Gejzę zresztą założone) i św. Stefana. Stefan ufundował tam bazylikę, kilka mniejszych kościołów czy też kaplic i klasztorów (podobnie jak w ogóle w całym kraju). Białogród stał się potem nekropolią królów węgierskich.
*****Weissen Berg – słowiańska Biała Góra, nie mylić ze słynną czeską Białą Górą.
******fragment piosenki March of Cambreadth Heather Alexander, w moim wolnym, bezrymowym i zupełnie niepoetyckim przekładzie (a raczej adaptacji, bo ciut zmieniłam). W oryginale ten fragment leci tak:
Follow orders as you`re told,
make their yellow blood run cold.
Fight until you die or drop,
A force like ours is hard to stop.
Close your mind to stress and pain,
Fight till you`re no longer sane
Let no one damn cur pass by,

How many of them can we make die!

środa, 6 listopada 2013

31. Prośba (Emnilda & Adelajda)

       Czerwcowe słońce zachodziło, barwiąc niebo wieloma odcieniami czerwieni i złota. Emnilda pisała właśnie list,\ adresowany do Bolesława. Miał go dostarczyć jeden z wojów, powołany na wojnę. Kobieta kilka razy przekreślała słowa, po czym pisała ja na nowo.
       Nagle rozległo się pukanie, przerywające słodką ciszę.
       - Proszę! – zawołała.
       - Matko? - Drzwi do jej komnaty uchyliły się i pojawiła się w nich głowa Adelajdy.  - Bardzo zajęta jesteś? - spytała, nieśmiało wchodząc do środka.
       - Och, nie. Proszę, wejdź. – Ukryła zdziwienie. List zwinęła pod biurko.
       - Zastanawiałam się – zaczęła, podchodząc do biurka – czy ojciec przysyła jakieś wieści? – Oparła się łokciami o blat i wpatrzyła w matkę.
       - Pisze... I pozdrawia. Nie ma jednak czasu na tworzenie długich i wytwornych poematów. - Uśmiechnęła się. - Ma sie dobrze, jak twierdzi.  Stało się coś? - Przyjrzała jej się uważnie. 
       -Nic, matko. Martwię się o niego. Piastunka nie przekazała mi pozdrowień obawiałam się, że... że może nie daje żadnego znaku... Wiadomo, wojna, aż strach pomyśleć, co mogłoby się stać - wyjaśniła, uśmiechając się.

       - Och, naprawdę, nie ma się czym martwić. Trochę wiary. Strasznie się o niego martwisz - zauważyła od niechcenia. - To może się wydać nieco dziwne... To synowie powinni interesować się losem wojny i ojca.
       - Wiem. Tyle, że każda msza jest w intencji za czyjąś duszę, każda modlitwa zawiera choć kilka słów o życiu wiecznym i wtedy przypomina mi się, że ojciec mój, lud mój na wojnie. Niemal każdy z wojów ma przecież damę, czy wręcz dziatki. Serce me krwawi, gdy pomyślę, że część z nich zginie, a równocześnie czuję do siebie odrazę, gdyż powinnam radować się, że będą w lepszym świecie, nieprawdaż? - Przechyliła głowę, przyglądając się matce.
       - Powinnaś... Nie powinnaś... - mruknęła z roztargnieniem. Przypomniała jej się rozmowa z Ungerem.  Spróbuj go odwieść, pani! I strzeż się Świętosławy! Odpuściłem ci grzechy, ale pamiętaj, że przelana niepotrzebnie krew, jest nie do z mycia z duszy. To cię kiedyś dopadnie, pamiętaj. Ciebie i twą rodzinę. Bolesława.  - A jak uważasz? - Otrząsnęła się. - Oczywiście, że po śmierci jest się bliżej Pana! A sprawy doczesne są mniej ważne. Jednak rodzina...  - Wpatrzyła się w obraz Matki Boskiej.
       - Matko, jednak czyż nie pamiętasz, że Maria, matka Jezusa, również wahała się, gdy posłyszała, że śmierć jej syna czeka? Czyż Syn Boży nie bał się śmierci? Czy nie cierpiał, że matulę swą skrzywdzić musi? Sam Kryst powiedział, że rodzina najważniejsza jest - uśmiechnęła się pokrzepiająco.
       - W sumie... Masz rację. To takie trudne. - Jej głos zrobił się cichy, wzrok nieobecny. Otrząsnęła się szybko. - Kryste nie chciał zostawić matki, ale dla większego dobra, dobra całej ludzkości, pozwolił dać się zabić. I to robią nasi mężczyźni.
       - Mężczyźni naszych kobiet nie idą na śmierć, dla dobra ludu. Dla dobra ludu oni walczą o życie, o nasze szczęście. - Uśmiechnęła się lekko. - Poza tym, matko, żaden Niemiec nie targnąłby się na życie króla, a gdyby który z nich na tyle bezrozumny był, to każdy wojownik prędzej zasłoniłby go własną piersią, niżeli pozwoliłby tak wspaniałemu władcy zginąć - oznajmiła pewnie, chcąc pocieszyć swą rodzicielkę.
       - Nie wątpię. Jednak nie wszyscy kochają Bolesława. Bardziej się go chyba boją. Jak tam sprawy zakonne? - zmieniła temat.
       -Dobrze .- Adelajda wzruszyła ramionami. -  Modlimy się by wojowie towarzyszyli nam już podczas obchodów Wniebowstąpienia Najświętszej Panienki.
       - Coś mało w tobie radości… Powiedz, czy nie chciałabyś zamienić się z Regelindą? – Ton kneźnej był czysto konwersacyjny.          
       - Ależ nie! - Zapewniła pośpiesznie jej córka. - Nie brakuje mi niczego. Jestem wdzięczna Panu za wszystko, co mam. Moja siostra powinna mieć od życia wszystko, co najlepsze, zasługuje na to. Jest aniołem stąpającym po ziemi, a przyszłość, jaką jej zaplanowaliście zapewne jest najwspanialszym darem, jaki dziewczyna może uzyskać. Nie chciałabym jej tego odbierać - powiedziała pewnym tonem. Rzeczywiście nie wyobrażała sobie, by jej siostrzyczka została skazana na wieczne modły, poza tym wiedziała, że niemożliwym jest, by zamieniły się miejscami, więc nie widziała sensu w rozważaniu na ten temat.
        -Matko – nagle zmienił jej się ton. – Mogłaby cię o coś zapytać? Odpowiesz mi szczerze?
       - Zależy od pytania. Mów, dziecko.
       - Kochasz swego męża? Kochałaś go wychodząc za niego? Wiesz, tak naprawdę to nie wiem, jakie macie relacje. Nie chciałaś za niego wyjść? Czemu nie wyszłaś za tego, którego kochałaś?- zapytała, chociaż znała odpowiedź.
       - Ja… - zamyśliła się. – Tak. Nie. Nie wiem. Gdy byłam w twoim wieku bardzo go kochałam. Jednak okazało się, że ma inną. Zatopiłam smutki w znajomości z pewnym wojem. Znasz Bożydara? – Na widok miny córki uśmiechnęła się. – Nie chodzi o niego! Ma starszego brata, który chciał mi się oświadczyć. Potem jednak Bolesław złożył mi ofertę… matrymonialną. W tedy się go bałam. Krążyły o nim różne plotki, rozumiesz. Myślałam, że zmienił się od kiedy widziałam go po raz ostatni. Po ślubie okazało się jednak, że cały czas jest tym samym Bolkiem. Nasze relacje powinnaś znać – uśmiechnęła się w sposób, którymi zawstydzała wielu ludzi.

       Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. W końcu odziedziczyła go po matce, więc jej nie wprowadzał w zakłopotanie.
        - Nie znam, bo bardzo często ojca nie ma lub ma dużo na głowie. W porze posiłków Regelinda cały czas coś opowiada, a ja często odchodzę od stołu, by pośpieszyć na mszę. Rzadko kiedy mam okazję obserwować was razem, gdy nie jesteście skrępowani etykietą, gdy jesteście tylko z dziećmi. Matko...- zaczęła  - ...czy nie uważasz, że dobrze by było, jeżeli Regelinda mogłaby z Hermanem spędzić trochę czasu na osobności? Bez przyzwoitek albo z kobietą wybraną przez nią? Może przypadną sobie do gustu i siostra nie będzie szła za mąż pełna obaw - zasugerowała, uśmiechając się dalej. - Oczywiście, jeśli uważasz to za zły pomysł, to nie naciskam. Wiadomym jest, że twe zdanie jest roztropniejsze, niż niedoświadczonej, młodej zakonnicy - dodała pośpiesznie, nie chcąc wyjść na przemądrzałe dziecko.
       - To bardzo dobry pomysł!
       Rozważały przez chwilę, propozycję Adelajdy. Dziewczyna zobowiązała się porozmawiać z siostrą.
       Później rozmowa zeszła na biskupa, aż w końcu Adelajda wyrzuciła z siebie to, po co naprawdę przyszła. Emnilda czekała na ten moment.
       - Matko... - zaczęła ostrożnie - ...nigdy nie byłam na Łużycach. Nie mam okazji oglądać zbyt wiele świata. Powinnam wiedzieć, w co wierzy mój lud, powinnam być z nimi blisko, by wskazać im Pana. Życie w grodzie zaczyna mnie nużyć. Staje się monotonne... Ostatnio, gdy modliłam się wraz z piastunką, do kaplicy przyszedł jeden z wojów ciotki Świętosławy. Tak sobie pomyślałam, że... że może mogłabyś nakazać mu zabranie mnie na Łużyce. Zamieniliśmy kilka słów, to prawy człowiek, a do tego żalił się, że wojowie zapominają o modlitwach, wątpią w Krysta... może mogłabym pojechać, spróbować im wskazać właściwą drogę... równocześnie mogłabym uczyć się od ciotki i powiadamiać cię o jej planach. Podobno zdobyli wszystko na tej ziemi i jest tam całkowicie bezpiecznie. Gdy tylko wkroczyliby na teren zajmowany przez Niemców, mogłabym wrócić do Poznania, jeżeli byłaby taka twa wola - wyrzuciła z siebie pośpiesznie, wyłamując sobie palce.
       - Ach! –wyrwało jej się. – To cię trapi. Kim jest ten wojak? Wart zaufania? Potrafiłby cię obronić? Zna Łużyce? Przecież to daleko! Och, pomyślę nad tym.
       - Dziękuję, matko. - Adelajda wyraźnie się rozpromieniła, chociaż starała się nie nakręcać. "Pomyślę" to przecież nie "jedź". - Myślę, ze wszyscy wojowie ciotki byliby zdolni mnie obronić. Musisz przyznać, że gdyby nie byli naprawdę dobrzy, to ojciec nie szukałby u nich pomocy. A on... myślę, ze tak. Wydaje się inteligentny, poza tym potrafi się zachować... nie miałam zbyt wielu okazji do rozmowy, ale sprawia wrażenie serdecznego i odpowiedzialnego.
       - A mogłabym z nim porozmawiać?
       W oczach dziewczyny pojawił się dziwny wyraz.
       - Tak, oczywiście… - powiedziała wolno. – Przyślę go do ciebie. Dziękuję. – Ucałowała jej rękę i wyszła.
Kneźna pozostała sama, zamyślona. Spać poszła z mętlikiem w głowie.

~*~

       Ciepło słoneczne tego czerwcowego poranka nie służyło wojom, stojącym na straży palatium. Woleliby siedzieć w jakiejś chłodnej knajpie z zimnym piwem w dłoniach, jednak musieli stać, we dwóch, bez wody. Nic się nie działo, wszystko działało im na nerwy. Mucha… Mały Otto biegający pod nogami. Skrzypienie desek.
       Nagle Dagomir stwierdził, że widzi jakąś sylwetkę na horyzoncie. Zatarł ręce. Może coś zacznie się dziać. Stojący obok niego Falimir pochrapywał z cicha. Był to wysoki, chudy i łysy mężczyzna dobiegający czterdziestki. Gdy wszyscy byli na wojnie, w grodzie zostawały same dziadki. I on, Dragomir. Gruby i wąsaty, niepotrafiący odnaleźć się w bitwie. Trącił towarzysza.
       - Budź się – syknął.
       Do bramy zbliżał się umięśniony mężczyzna o rudej czuprynie.
       - Kto tam?
       - Chociemir, chciałem się spotkać z dowódcą.
       - W jakimż to celu? – Dragomir uwielbiał takie dyskusje.
       - Chcę się zaciągnąć.
       - Z tą raną? – Grubas wskazał na bandaż.
       - Tak. Z tą raną.
       Dragomir zaczął się droczyć. Dowódcy nie ma, zajęty, wyjechał. Wejść nie wolno, zaciągnąć się od tak też nie. Falimir kręcił głową, nie odzywając się. Jego spojrzenie przykuła wieża, w której komnaty miała kneźna. Po chwili wziął głęboki oddech i zawołał:
       - Pani Emnilda!
       Dragomir zaniemówił, a Chociemir wlepił wzrok w plac za plecami grubasa. Jego przykuła szczupła postać trzydziestokilkuletniej kobiety o wesołych oczach, ciemnoblond włosach wypadających spod złotej opaski, zastępującej czepiec, ubranej w zieloną suknię, obszywaną złotą nicią. Tak ją zapamiętał.
       - Co się tu dzieje? – zawołała i podeszła do bramy.
       - On… tego… - Mężczyzna stracił całą swą butę.
       Chociemir wszystko wyjaśnił.
       - Rzeczywiście, nie ma dowódcy, ale jest zastępca, który ma prawo powoływać nowych strażników – oznajmiła cicho. – Będę w ogrodzie – dodała niesłyszalnie dla wojów.
       W jej głowie rysował się plan.

       - Przyjął cię?
       - Tak…
       - Dobrze cię widzieć! Muszę ci wiele wytłumaczyć.
       - Nic nie musisz. – Skryli się pod drzewem jabłoni. W ogrodzie nie było nikogo, mimo iż dzień był piękny. Mężczyzna położył dłonie na ramionach kneźnej i wpatrzył się w jej oczy.
       - Zawsze go kochałaś? – spytał cicho.
       - Tak.
       - Nawet jak odszedł?
       - Tak – powtórzyła. – Wybacz! – Spuściła wzrok.
       - Dawno już to zrobiłem.
       Stali naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy. W głowie kneźny kłębiło się tysiące myśli. Wiedziała, że on nie może tu zostać…  Ale wiedziała też, że może mu zaufać. Wzięła głęboki oddech.
       - Znasz dobrze Łużyce?
       Skinął głową, nie bardzo rozumiejąc, do czego zmierza.
       - Mam wielką prośbę. Moja córka, Adelajda, koniecznie postanowiła wyruszyć za ojcem. Ma na oku jakiegoś woja, jednak nie znam go i boję się mu zaufać. A wiem, że tobie mogę. Czy zrobiłbyś to dla mnie i pojechał tam z nimi?
       Skinął głową, ale nic nie powiedział.
       - Najpierw muszę o tym porozmawiać z nią, jednak wierzę, że się zgodzi. Nie chcę, żeby zrobiła jakąś głupotę… - przerwała i zacisnęła usta. Po chwili jednak dodała:

       - Dziękuję – i pocałowała go w policzek.

wtorek, 5 listopada 2013

30. Słabość (Ragnar)

Wróć mi pamięć, Thorze. Wróć wizje wydarzeń minionych, co się rozmazują, gdy mi je w trwodze wypominać raczą. Rozprosz mgły gęste, Odynie Hnikarrze, opanuj zawieruchę, sztormową zawieję na bezkresnym morzu szeptów. Daj mi oddech, choćby miał być ochłapem westchnienia Lokiego. Zlituj się Swipallu. Ześlij śmierć obłąkanemu. On czeka.
 
***
 
W otworach po wykruszonej zaprawie, szparach starej, osamotnionej chaty hulał chłodny, nietypowy dla łużyckiego lata, wiatr. Każdorazowy podmuch, wbijając się poniżej linię gontu, wykrzywiał dach, poszerzając ziejące w nim otwory. Woda skapywała do mis, ułożonych poniżej dziur, ze złośliwym odgłosem. U drzwi opuszczonej ruiny ułożono w bezładny stos kilka na wpół zwęglonych ciał. Gdyby ktoś przyjrzał się nierównej piramidzie trupów dość dokładnie, mógłby zauważyć, że niektóre kończyny, wygięte w przeróżny sposób, jeszcze zdają się poruszać w konwulsyjnych drgawkach.
Trzy zgromadzone w mroku postacie wzdrygnęły się, gdy z płonących na palenisku drew trysnęły krwiste skry. Krople zagubione w zawiei chaotycznie dudniły obijane o niepewne ściany chaty, przynosząc ze sobą z głębi puszczy spotęgowane odgłosy dalekich grzmotów. Niebo raz wtóry wdzięcznie przecięła błyskawica. Sczerniała, niegdyś srebra czara, opatrzona wytartym herbem, zawisła w powietrzu, odbijając światło rzucone przez gwałtowny przebłysk.
       - Nie po to przecież przybyliśmy do tej przeklętej przez Bogów krainy. Nie po to wyrzekliśmy się naszej rodzimej ziemi, by teraz mordować ten zatwardziały lud, ni słowa w świętym duńskim dialekcie nieznający – odezwał się niewyraźnie trzeci ze zgromadzonych, dzierżący w drżącej dłoni wypełnioną po brzegi czarę. A przemawiał głosem Gesta Geirsena, głosem zdrajcy.
       - Podważając metody jarla i pani Sygrydy, bracie, podważamy to, że Bóg stworzył świat. Jesteśmy członkami jednego oddziału. Jednej tylko Królowej przyrzekliśmy służyć. Zali nie pamiętasz, bracie, kto Blendę kazał za koniem wozić, uprzednio...
       - A przyszło ci kiedyś do głowy, Ulfarze od Białego Chrystusa, że ten twój Bóg, co stworzył świat, stworzył też pozory? – Przerwał Gest, głosem na tyle słodkim o ileż uprzejmym, kpiąc bezkarnie. Szeroki puchar, który kołysał się w jego dłoni, zdawał się wyśmiewać ponuro z każdego słowa, które przeciwne było woli jego Pana. A Geirsen kontynuował niestrudzenie.- Nie sądzę, by pani Sygryda zmieniła swój stosunek do tej wojny. Nie wnioskuję przecież o to, by do Dani wracać i przed Swenem i tą wiejską dziwką się płaszczyć, lecz by pomścić tych, którzy na to zasłużyli. I ty, bracie, winieneś najlepiej o tym wiedzieć.
Powieki Vakrsena zadrgały, gdy mu wypominał brak zdecydowania w działaniach. Z jednej strony zgadzał się z każdym wypowiedzianym przez Gesta słowem, z drugiej dawał też posłuch rozkazom dowódcy, a więc i Królowej, od której one przecież ujście swoje miały. Wsparty na łokciach westchnął bezwiednie, nie czyniąc żadnej obrony na to, czym go Geirsen szykanował. Inny z mężczyzn splunął na podłogę, mocniej zaciskając palce na rzemieniu, którym miał obwiązany świeży opatrunek. Pierwszy raz zabrał głos, toteż brzmiał tym donośniej i ciszej zarazem, jakby nie potrafiłć wyłowić odpowiedniego tonu.
       - Piastowska krew w niej się gotuje, więc honorem się unosi, co po przodkach go odziedziczyła. Przecie Mieszko, jak dobrze wiecie jej rodzic, porywczym był wojem, lecz nie mniej statecznym i rozważnym, gdy tego wymagała chwila. Kniaź Boleslav zaś, dla którego teraz walczymy, bo pani nasza najjaśniejsza, ku naszej zgubie, z nim jedną krew dzieli, nie posiada w mych oczach ni jednej zalety, prócz tej, że w pijaństwie na równi z Hallgrimsenem stoi.
       - Dobrze gadasz, Ottarze, ale nie jesteśmy tu, by jej czyny pochwalać, lecz by radzić cóż dalej winniśmy uczynić. Odejść z oddziału? Czy Królową przekonać, by porzuciła swego brata, a do swoich w pięknej Danii powróciła, by obalić rządy Durnia i jego wszetecznicy? Wolność zaczyna się tam, gdzie kończy prawo. A naszym prawem jest...
Spojrzenie Torfsena spotkało się z porozumiewawczym zerknięciem Ulfara, który czynił wszystko, by tylko w jednym miejscu usiedzieć, nie bacząc na coraz to śmielsze poglądy Gesta. Ten nie dokończył, bowiem gorzka żółć wypełniła mu usta, gdy w zarysie błyskawicy dostrzegł wysłannika przeklętych.
Drzwi uderzyły o deski, strząsając srebrnawy pył z zapadłej framugi, jaśniejący przy opadaniu, gdy do pomieszczenia wdały się deszcz, chłód oraz blask rozszalałej błyskawicy. Donośne i natarczywe zdarzenie wyrwało Ulfara z krainy snu i rzuciło na ziemię. I to dosłownie.
       - Niech co porwie tego bezczelnika – wychrypiał obelgę w stronę wrót, z pomocą Ottara zbierając się z klęczek. – Jakiego to polańskiego bękarta przywiodło tu w tak cudowny wieczór?
W mroku coś poruszyło się niespokojnie, najwyraźniej ze spokojem wpatrując się w trzy postacie, z których jedna, najgłośniejsza, umierała ze strachu wsparta na dębowym blacie.
       - Mówisz-li ty po polsku? – Spróbował Duńczyk raz jeszcze, jedyny przecież w oddziale język tutejszych znający, lecz ciemność milczała, nieskora udzielić odpowiedzi.
Wtem z kąta chaty, nieśpiesznie i chłodno, odezwał się do mężczyzn głos bezbarwny, który był im znany i który słyszeli dnia każdego bodaj od początku swej służby dla Najjaśniejszej. Trzy pary powiek zacisnęły się w ciemności, gdy pojęli, że oto stał przed nimi nie kto inny, niżeli jarl. Szaleniec.
 
***
 
       Cztery godziny wcześniej w zdobytej Niemczy.

Wokoło jest pusto. Nie musi co chwilę sprawdzać, czy ktoś nie wpatruje się w niego z zaciekawieniem. Wokoło jest pusto, przecież, gdy wybiegali, zabarykadował wrota drewnianą ławą. 
Vossler... 
Wokoło jest pusto, to tylko tych kilka trupów dogasa w milczeniu. Wokoło jest pusto, przecież sam zagłębił sztylet w ich ciepłych ciałach. 
Vossler... 
Wokoło jest pusto, tylko krew powoli ścieka z ostrza. Wokoło jest przeraźliwie pusto, więc dlaczego ciągle słyszy ten bezbarwny głos?
Vossler...
Zacisnął palce na chłodnym pucharze, oddychając głęboko. Mroźne, krystaliczne krople ściekają po czole, wpadając do krwistego płynu. Jest już prawie pijany. Rękawem ściera pot, czując przeraźliwy ból w ranie, pamiątce po grocie, który w niej utkwił.
Vossler...
Targany dreszczami gorączki przeniósł wzrok w miejsce, skąd dochodził szept. Uśmiechnięta, na wpół przeźroczysta kobieta rozłożyła się na ławie, leniwie poruszając stopami, które muskały stosik zwęglonych, ludzkich części. Z jej ust wypływała na wpół zakrzepła krew.
Vossler...
Wciągnął powietrze, nie czując ulgi związanej z oddychaniem. Rana paliła go bezlitośnie, jak gdyby ktoś dotykał jej rozgrzanym żelazem, które nigdy nie gaśnie. Sięgnął po zakrwawiony sztylet, później po miecz, którego nie miał siły udźwignąć. Walcząc ze słabością, niezmierną ochotą, by upaść przed zjawą na kolana, z wielkim trudem, krok za krokiem, przemieszczał się ku niej.
Vossler...
Wciąż powtarzała to przeklęte imię, wzywała człowieka, którego już nie było. Na wpół przytomny wypuścił z dłoni sztylet, w geście rozpaczy zaciskając obie dłonie na rękojeści miecza. Obraz rozmazywał się, w uszach dźwięczało mu to zabójcze słowo, a kobieta, która tak ją przypominała, teraz uśmiechała się złośliwie.
Voss...
Nie dokończy, nie może dokończyć. Palce zaciskają się nawet na jelcu, byle tylko utrzymać ciężar, byle tylko sprostać zadaniu. Znów go woła, już jej nie słyszy. Już jej nie widzi. Wykonał atak, ostrze przebiło się przez drewniane drzwi. Upadł na blat.
...ler, dokończyła kobieta, zagłębiając dłoń w jego włosach. Nigdy nie pozwolimy ci zapomnieć. Nigdy...
Zacisnął powieki. Po drugiej stronie drzwi zadźwięczały kroki.
Królowa ze spokojem, a nawet pewną obojętnością spojrzała na wystający z drewna sztych Ragnarowego miecza.
       - Vossler? Vossler! - Ponowiła natarczywiej. - Znajdź mi Ottara, Gesta i Ulfara.
Wołają go, pomyślał z goryczą. Wciąż go wołają, a przecież tutaj nie ma żadnego Vosslera. Jest tylko Ragnar. Tylko Ragnar, szaleniec. Zaśmiał się sucho, niby to z własnej myśli, po czym powoli zwlekł się z klęczek. Miał kolejne zadanie do wykonania. Zignorował stosik zwęglonych ciał, przyjął z obojętnością ból w klatce, odsunął dębową ławę. Ze świstem wypuścił powietrze, uchodząc w burzę i noc.

***

       - Szukają was od kilku dobrych kwartałów. Lepiej stawcie się u Solva przed świtem, bo Sygryda weźmie was za trupy i odeśle waszym matkom jakie niemieckie głowy. - Zasugerował spokojnie, nie próbując nawet udawać, że nie wiedział, dlaczego to zrobili.
       - Żyjemy przecie. Każdy z nas cały – odezwał się w końcu Torfsen, który jeden tylko języka w gębie nie stracił. Na to z mroku doszedł ich odgłos stłumionego śmiechu, wyzbytego dźwięczności. Para przekrwionych, lecz mimo to bystro patrzących oczu, opatrzonych szarymi tęczówkami, trwała w bezruchu, łyskając się w ciemności spod granicy nasuniętego nisko kaptura.
       - Życie to piach i trociny, mości Ottarze. Ostrzegam, że ani jedno, ani drugie nie uchroni cię przed gniewam Sygrydy, jeśli nadal będziecie się tu ukrywać, snując te zabawne plany.
       - Przyrzekliśmy walczyć ze Swenem, nie zaś z tymi przeklętymi, którzy nam przecie, Duńczykom z pochodzenia, nic nie zrobili. To sprawa kniazia Boleslava, sprawa tego przeklętego kraju, nie nasza. My nie jesteśmy ich niewolnikami, nie nam przecie powinno zależeć, by cudze wojny wygrywać i cudzych władców na tron wynosić. Gdyby królowanie w pani Sygrydy, wpaść miało ręce, jesteśmy w stanie ginąć, lecz dla tego pijaka i durnia, kniazia Boleslava, życie nasze zbyt wiele jest warte. Zbyt wiele ryzykujemy, zbyt mało otrzymując w zamian! – Wrzasnął pierwszy z mężczyzn, z trudem panując nad odruchami ciała. Srebrny puchar uderzył o ścianę, odbijając się odeń z łoskotem i turlając ku stopom jarla, które go zatrzymały. Obojętne źrenice Ragnara zwęziły się do granic możliwości, gdy morderczy uśmiech wykrzywił mu oblicze.
       - Chciałeś mordować, mordujesz. Chciałeś gwałcić, gwałcisz. Chciałeś się bogacić, bogacisz – odezwał się do Gesta Ottar, starając się załagodzić sytuację. – Czegóż nam więcej trzeba, przyjacielu?
       - Sprawiedliwości. Zrozumienia. Porozumienia. Szacunku. – Ostre, ale naszpikowane ogromnym bólem słowa przecięły powietrze, sprowadzając ciszę i przenikliwe zimno. Gest, wsparty na dłoniach bezsilnie wpatrywał się w drewnianą podłogę. Gdyby był w stanie płakać, niechybnie teraz na twarzy oziębłego, starganego życiem woja pojawiłyby się łzy. Nie mógł jednak, bo nie pozwalała mu to ta resztka honoru, która sprawiała, że każdego dnia na nowo starał się patrzeć towarzyszom w oczy i wypełniać rozkazy.
       - Jesteście słabi, żałośni – wyartykułował Ragnar, niemal przez zaciśnięte zęby. Jeśli ktokolwiek dostrzegał w Geście Geirsenie jakiekolwiek oznaki honoru, na pewno nie był to jarl. - Brak wam nawet minimalnego poczucia wartości. Należycie do oddziału Sygrydy i choćbym miał was ścigać na krańcach świata, wypruję wam flaki, jeśli ktokolwiek z was lub tych, z którymi rozmawiacie uciekłby lub choćby pomyślał o możliwości zdezerterowania. Gdybyście przysięgali mnie, nie zawracałbym sobie wami głowy, ale wy, zawszeni durnie, przysięgaliście jej. A jeśli przysięgaliście jej – na bladej, wychudłej twarzy jarla pojawiły się cienie, zaś na dnie obojętnych, zimnych oczu zajarzyły się obłąkańcze błyski – to nie ukryjecie się przede mną nawet w świecie umarłych. Znajdę i zniszczę.
Ulfar westchnął cicho, zbierając się z miejsca. Ton głosu dowódcy jedynie utwierdził go, że te słowa to nie obietnica, tylko stwierdzenie faktu. Niedostrzegalnie dla jarla skinął Torfsenowi, żeby zabrał Gesta z powrotem do Niemczy, nim ktokolwiek zauważy ich zniknięcie.
       - W największej słabości ukrywa się największa siła – powiedział później, gdy mąż jego siostry opuścił pomieszczenie, wspierany przez Ottara. Jego wzrok zwrócił się na oblicze jarla, które przez jeden, krótki moment zdawało się być przeraźliwie ludzkim.
       - Czy coś się stało, Herr? – Zaryzykował pytanie, nie mogąc uwierzyć złudzeniu, którego był świadkiem.
       - Nie – odpowiedział mu jarl, choć na jego twarzy wciąż widać było ślady minionego błędu. – Tak się tylko zastanawiałem, jak wielka siła ukrywa się w mojej słabości? Tak sobie myślę, że raczej marna.
Drużynnik niedostrzegalnie zmarszczył brwi, nie mogąc zaprzeczyć, że jarl przed momentem uśmiechnął się pogodnie. Zlękniony o to, czy stan dowódcy nie pogorszył się po jego samotnej eskapadzie, wyczekiwał w milczeniu, wierząc, że może człowiek, którego miał za pozbawionego wszelkich ludzkich uczuć mordercę, dopowie coś jeszcze. Coś, co rozwikła enigmatyczną odpowiedź, lecz ku jego niepewności na obojętnej twarzy Ragnara pojawił się ten sam ironiczny grymas, a w oczach nie było już nic. Znów stał sam na sam z szaleńcem, lecz teraz Ulfar miał w sobie tę kruchą odrobinę wiary, że de ikke alle venner, smiler.*
______

(*- nie wszystko złoto, co się świeci)

poniedziałek, 4 listopada 2013

29. Ostrzeżenie (Emnilda)

       - Na Bogów!
       - Na Bogów! – powtórzył mały Otto za trzynastoletnim chłopcem, biegającym po książęcym ogrodzie.
       Dwulatek zatoczył się i klapnął na tyłek, popiskując z radości. Starszy chłopiec podszedł do niego i z wesołym uśmiechem podniósł go z ziemi.
       - Na Peruna! Czy cały czas muszę twą książęcą d… rzyć podnosić z ziemi?
       Otto zmrużył oczy i wystawił język.
       - Na Peruna –  papugował. – Postaw mnie, Gniewomirze – zażądał nagle swym dziecięcym głosikiem. Gniewomir zaśmiał się i pokręcił rudą czupryną.
       - A przestaniesz za mną powtarzać?
       Dzieciak nadął policzki, ale po chwili skinął głową. Chwiejnie stanął na ścieżce wykładanej kamykami. Rozejrzał się, ale nigdzie nie widział Czesławy. Ostatnio często zostawiała go ze swym synem, Gniewkiem. Chłopak, rudy, zadziorny i z zadartym noskiem, był inny niż ci wszyscy ludzie, którzy otaczali go w zamku. Był inni niż ci, z którymi przebywała matka. Cały czas wspominał jakichś Bogów, jednak dwulatek nic z tego nie rozumiał.
       - Gniewek! – krzyknął.
       - Tak, paniczu? – Rudzielec stanął przed nim w głębokim ukłonie.
       - Zaśpiewaj mi – zażądał.
       - Hmm… Co by tu? Wiem. – Błysnęły orzechowe oczy.
       - Zniszcz chrześcijan, spal ich domy,
 Perun teraz będzie czczony!
Wznieście swoje ostrza krwawe,
Tak wojuje się z Trygławem!

A na tarczy Słońca znak,
Sławski rycerz rzecze tak!
Bogom sława, Bogom wojny,
Grzmotu, słońca urodzaju!
Złóżmy żertwę w świętym gaju,
Bądźże nam, Swaroże, hojny!*

       - Może być?
       - Mama śpiewa ładniej… Zabierz mnie do Czesławy. Ona też śpiewa ładniej.
       Gniewomir podrapał się w głowę i rozejrzał. Po chwili poderwał Ottona z ziemi i pobiegł z nim do palatium.

       - Zniszcz chrześcijan, spal ich domy, Perun teraz będzie czczony! Wznieście swoje ostrza krwawe,
Tak wojuje się z Trygławem!- nucił Otto. Emnilda wypuściła z dłoni kielich i spojrzała na syna. Regelinda, oparta o jej nogi, wyprostowała się nagle. Obie spojrzały na bawiącego się niewinnie na dywanie chłopca. Można by powiedzieć, że piosenka jest zabawna, gdyż dwulatek strasznie seplenił i brzmiała mniej więcej tak: Zniść chsieścijan, śpal ich domy, Piejun tejaz bęcie czczony…Wźnieście śwoje ośtsia kjwawe, tak wojuje się z Tjygławem…Jednak kneźnie nie było do śmiechu.

       Chwyciła syna w objęcia i przytuliła policzek do jego głowy, tłumiąc dalsze słowa piosenki. Wzrokiem porozumiała się z córką, która wybiegła z komnaty. Jej kroki były lekkie i ledwie słyszalne.
       Powróciła z przerażoną Czesławą.
       - Pani? – Piastunka padła do stóp Emnildy.
       - Skąd… - Kobieta nie mogła wydobyć z siebie głosu. Była zniesmaczona. – Skąd on za tę piosenkę? – Zanuciła fragment, nie kryjąc obrzydzenia.
       - Ja… Ja… - zacięła się. Jej oczy rozszerzyły się niczym dwa talerze. – Gniewko – wyszeptała.
       - Słucham?
       - Mój syn… Okropny dzieciak. Przepraszam. To od niego. Już więcej… Złoję mu skórę. Ani kroku. Nigdy. Już nie zobaczy… - Zaczęła szlochać. Kneźna poczuła, że żal jej kobiety.
       - Spokojnie. Proszę tylko o jedno… No już, nie płacz. Po prostu oducz syna takich zachowań i… niech chwilowo nie zbliża się do Ottona. Wszystko będzie dobrze.

       Nie miało być dobrze. Emnilda wiedziała o tym. Idąc przy boku Bożydara, nie mogła o tym nie myśleć. Mężczyzna wiedział, że coś ją gryzie, ale wiedział również, że jeśli będzie chciała o tym porozmawiać, to po prostu powie. 
       Katedra o tej porze była pusta. Kroki kneźny odbijały się echem od ścian i sklepienia. Dlaczego nie odwiedzała biskupa w jego komnatach? Po prostu wiedziała, że tu nikt nie zwróci na nią uwagi, będzie miała spokój.
       Unger siedział przy biurku, studiując jakieś listy. Emnilda nie zainteresowała się nimi, natomiast, pozostawiając Bożydara samego sobie, rozsiadła się na ławie przed biskupem i znacząco chrząknęła.
       - Niech będzie pochwalony Jezu Kryste.
       Duchowny poderwał się i wbił w nią zdziwiony wzrok.
       - Na wieki wieków, amen – odparł, opadając z powrotem na krzesło. – Nawet nie usłyszałem jak weszłaś, pani!
       - Dywan stłumił kroki. – Niedbale machnęła ręką. Po tym geście rozpoznał, że coś jest nie tak. Nie mógł się jednak nad tym zastanawiać, gdyż list, który przed chwilą czytał,  stawiał przed nim pewne zadanie.
       - O, pani… Chciałem porozmawiać, dobrze, że przyszłaś.
       Uniosła brew.
       - Naprawdę?
       - Musisz odwieźć swego męża od pomysłu najazdu na zachodnich sąsiadów.  Wiesz, że to Świętosławy w tym ręka! Nic w niej z kobiety nie ma… Pije ponad miarę, konno niczym chłopi i woje jeździ. Zamiast wrzecionem to mieczem macha. Poza tym konflikt nas osłabi! – Mówiąc to, zgarnął do szuflady listy opieczętowane, jak zauważyła Emnilda, krakowską pieczęcią.
       - Przecie już za późno, biskupie. – Zmrużyła oczy. – Nie zawrócę go. A nawet jeśliby się udało, mógłby spytać kto za mną stał. - Biskup spojrzał na kneźnę i westchnął, kurcząc się w sobie. Coś było w jej spojrzeniu. - Co by było, gdyby też się okazało, że ty listy z Krakowa otrzymałeś, od Lamberta?
       Unger oczy miał jak spodki.
      - Pani?
       Ale ona uśmiechnęła się tylko. Biskup wyciągnął skądś chustkę i wytarł nią twarz.
       - Zmieniasz się, o pani! Na złe!
       - Może. – Wzruszyła ramionami. – Ty też nie bielejesz. Pomóż mi, przyjacielu biskupie, co mam zrobić z niewiernymi? Kościoły budować? To nic nie daje! Pomóż. Ja… Poganie… Sama nie wiem, o co mi chodzi! Och, wyspowiadaj mnie, biskupie.

       - Grzechy ci odpuszczam… - szeptał Unger. – W imię Ojca… Amen…
       Emnilda powstała z klęczek i chciała wychodzić, gdy mężczyzna chwycił ją za rękę.
       - Spróbuj go odwieść, pani! I strzeż się Świętosławy! Odpuściłem ci grzechy, ale pamiętaj, że przelana niepotrzebnie krew jest nie do z mycia z duszy. To cię kiedyś dopadnie, pamiętaj. Ciebie i twą rodzinę. Bolesława.
       Kneźna wyszarpała się i wybiegła. Bożydar, zaniepokojony poderwał się za nią. Udali się powrotem do zamku.  

***

       - Jaka ta kneźna jest, synek?
       - Bardzo dobra z niej kobieta, matko. Wcale się nie zmieniła! Jednak za mocno się zamartwia. Pisze ciągle list za listem i tak od wizyty u biskupa. Odprawiła mnie dzisiaj, wolne dała. Dam sobie radę, mówi. Nie będę się spierał. Tylko raz na jakiś czas mogę u matki zjeść obiad.
       Bożydar siedział pochylony nad miską zupy. Rozmawiał ze swoją matką. Gdzieś z boku kręcił się starszy od niego o dobre dziewięć lat mężczyzna. Silny woj, o widocznie zarysowanych pod koszulą mięśniach. Na udzie miał przewiązaną szmatę, przesiąkniętą krwią.
       - Chociemir, miałeś płótno zmienić. – Matka skarciła go wzrokiem.
       - Zasłuchałem się…
       Kobieta wywróciła oczami.
       - Pani Emnildy ci się zachciewa? Ledwieś wrócił zza Łużyc!** Mało ci tam wspomnień było? Specjalnie opuściliśmy ziemie dobromirowe. Mało się to zdało, gdyż po roku Emnilda tu przywędrowała, ale jednak… Gdyby ojciec się teraz zobaczył. Panie, świeć nad jego duszą.
       Chociemir kiwał głową, nie słuchając matki. Wyszedł z domu i skierowawszy wzrok w kierunku zamku zaczął nucić:
       - Żegnajcie nam dziś słowiańskie dziewczyny!
Żegnajcie nam dziś marzenia ze snów!
Ku brzegom norweskim już ruszać nam pora,
Lecz kiedyś na pewno wrócimy tu znów.

I smak waszych ust słowiańskie dziewczyny,
W noc ciemną i złą nam będzie się śnił…
Leniwie popłyną znów chąsu godziny,
Wspomnienie ust waszych przysporzy nam sił!***

       Piosenkę tę usłyszał niegdyś od jednego z wojaków, mającego się udać z panią Świętosławą. Wspomnienie kneźnej Emnildy bardzo do niej pasowało.
_________________________________
* Wnukowie Dadźboga, piosenka zespołu Warraha. Spodobała mi się. xD
** Wiele z przekazów tam karze umieszczać księstwo ojca Emnildy
*** Słowiańskie dziewczyny, tegoż zespołu