Akcja tej opowieści rozpoczyna się w 1002 roku, jej miejsce to ziemie polskie i ich szeroko pojęte okolice. Przypominam, że panuje nam Bolesław, przez potomnych nazwany Chrobrym.

Dawniej blog ten znajdował się pod adresem: mad-and-evil.blog.onet.pl, jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, zajrzyj na pasek boczny.

środa, 25 września 2013

24. Krwawy Orzeł (Sygryda)

      Gdy z oddziałem w ramach kary cudacznie w kokardki kolorowe przybranych „wojenek” w puszczę wielkopolską wjeżdżali, gdy drużynę na trzy części dzielili, gdy wreszcie z jedną z nich Sygryda na przód ruszyła, by Niemców wyprzedzić i zasadzkę zastawić, jedna myśl nie dawała jej spokoju. Skąd chłop we wsi spalonej, którego jarl z Hallgrimsenem zamęczyli, wiedzieć mógł o Ragnarze, skąd znać mógł miano jego i historię. Nie wierzyła, by mógł to jaki dawny żerca być albo wieszczek, co by to skąd wywróżył albo objawienia doznał, tacy bowiem po wsiach nie mieszkali, takiego by przesądni Duńczycy nie tknęli i taki wreszcie by się Duńczykom tknąć nie dał. Nadto, nie wierzyła w nadnaturalność wróżb wszelakich,a miała je, także i wieszczby wiedmy podpoznańskiej, za prosty wynik zdobywania informacji rozlicznymi sposobami i od osób rozlicznych. Skąd więc wieśniak mógł mieć informacje? Nie z Krosna, bo przecie samemu komesowi przybycie ich nie był wcześniej wiadomym. Skąd tedy?
            Królowa, z oddziałkiem swoim wojenek Niemców wyprzedziła, oddział po chaszczach leśnych ukrywając i w podkowy kształt rozciągając, iżby jako zwierzynę do saka Niemców ogarnąć, aby żaden z przedniej pochodu ich części w las gdzie nie uszedł przed okrążeniem. Widać ich już było na leśnej ścieżynie, oddział może pięćdziesięciu chłopa, łupem na wozach ciągnionym objuczony, wzdłuż wozów w pochodzie rozciągnięty. Rycerzy znaczniejszego rodu, pasowanych niemieckim obyczajem, co wyróżniali się tym, że na tarczach takoż wedle niemieckiej mody znaki herbowe nosili, kilkunastu w oddziale było, resztę zaś stanowili rycerze zwyczajni, żadnymi się znaki prócz kolczug lepszej jakości od knechtów pospolitych, wozy obstawiających, nie różniący. Dowodził nimi rycerz, który na tarczy wymalowany miał róg jeleni czerwony, w polu złotym, iście bardziej do kokardek duńskich wojenek pasowała owa tarcza niż do potajemnego puszczą wielkopolską przekradania się.
Ragnar, wezwawszy do siebie siostry Ragidottirówny, ze skarpy z obnażonymi sztyletami zeskoczył, z góry atakując zaskoczonych na bokach pochodu łuczników, zrzucając ich z wierzchowców ku ziemi, tym sposobem w samym środku kawalkady popłoch czyniąc.
Na to Sygryda, hełm włożywszy, miecz z pochwy dobyła i gwizdem przeciągłym swoją drużynniczek część do wypadu z leśnych chaszczy poderwała, wprost na zaskoczonych Niemców.Wprzódy też wrzask wielki im nakazała czynić, iżby się wrogom zdawało, że atakujących dwakroć tyle jest. Nie było to zresztą nawet potrzebne, samym widokiem zewsząd nań wypadających wojów twardych, strasznych, rozwścieczonych upokorzeniem, jakie im jarl zgotował, z których każdy przyozdobiony był kilkoma różnej barwy wstążeczkami, Niemcy tak zszokowani a przerażeni byli, że mało który z pierwszych rzędów w ogóle broni zdążył dobyć. Rzędy dalsze już pod ciosami jarla i jego pododdziału padały, na tyły zaś wypadł właśnie ze swoją czterdziestką Gest Geirsen, który najwięcej chyba z wszystkich przed jarlem i królową chciał winę swoją odpokutować, a na Niemcach pohańbienie swoje pomścić.
Sygryda wraz zwojami swymi naprzód wypadła, tnąc mieczem lekko jak brzytwą i coraz to głębiej w niemiecki szyk drogę sobie wyrąbując, jako że przecie duchom swych krewnych żertwę obfitą z krwi wrogiej ślubowała. Gdyby się który Niemiec przyjrzał, po dolnej twarzy połowie spod hełmu okularowego widocznej, po warkoczu jasnym powiewającym, rozpoznałby w przeciwniku swoim niewiastę. Żadnemu jednak z Niemców, z którymi się starła, czasu i życia nie stało, by się przyjrzeć.Wkrótce też wrzaski Duńczyków, z których każdy niemal przez gniew i upokorzenie jak berserkerskim szałem ogarnięty walczył, tryumfalnej jakby nuty nabrały, jako że z chwili na chwilę jasnym stawało się, że przeważają, że żaden z niemieckich łupieżców ujść cało nie zdoła.
Zewsząd otoczeni przez wojów dzikich, szalonych ani chybi, bo jacyż inni by na wroga idąc, brody i kolcze wstążeczkami przyozdabiali, pojęli Niemcy, że pomocy znikąd, a uciekać także nie ma jak i gdzie. To dowódcy ich z jelenim rogiem w herbie pomogło na koniec nieco panikę opanować, choć już w początkowej bitwy fazie woj jakiś, Halfdan lub Ulfar, zabił pod nim konia. Skupił tedy wokół siebie Niemiec kilku podobnie spieszonych towarzyszy, którzy zażarcie, na litość nie licząc, a śmierci szybkiej jeno szukając, poczęli się Duńczykom atakującym odgryzać. Upadł raniony Solv, woj stary, któremu pchnięcie potężne przez rycerza z różą na tarczy zadane, kolczą uszkadzając, w okolicy obojczyka ranę znaczną zadało. Zachwiał się, jednak na nogach ustał, Gest Geirsen, przez dowódcę niemieckiego w udo cięty. Na widok ten królowa, iście już jak walkiria krwią wrogów ubroczona, z mieczem jak błyskawica w obrocie migoczącym, Ottarowi Torfsenowi gestem głowy nakazała, iżby wyrżnięcia resztki Niemców z czoła pochodu dopilnował, sama zaś rzuciła się ku dowódcy.
Jarl Ragnar był jednak szybszy. I miał bliżej. Wśród zbrojnych dowódcę otaczających drogę sobie wyrąbał, niby wśród pokrzyw lekko i gdy resztą ich już Ragisenowie, Hallgrimson, Teitsen i Eriksson się zajęli, wyrósł przed rycerzem, iście jak demon obłąkany, krwią spływający, bólem pulsującym w świeżej przecież pod żebrami ranie i uchu naderwanym rozwścieczony, przekrwionymi oczyma łypiący, pianę z ust tocząc.
      - Jezu Chryste… - Wyszeptał ustami zbielałymi Niemiec, a szept ten, o dziwo, nie utonął w bitewnym zgiełku, lecz wzniósł się ponad nim, po lesie przez echo drwiąco powtarzany.
      - Błąd – odrzekł jarl, głowę przekrzywiając i w uśmiechu, demona godnym, się krzywiąc. – Jestem tym drugim.
      - Żywcem! – wrzasnęła Świętosława z oddali. – Ragnar, dowódcę żywcem brać!

***

Cztery kwartały później na przygranicznej ziemi nie został żaden żywy Niemiec, który śmiałby do widmowego oddziału należeć.
Oprócz dowódcy, rycerza z jelenim rogiem na tarczy, który choć doskonale pojmował, co oznacza rozkaz brania żywcem i rozlicznych świętych pańskich pomocy przywołując, bronił się zaciekle, to z jarlem szans nie miał i mieć nie mógł, choćby go święty Jerzy własną osobą wspomagał.
Gdzieś w oddali syknął cicho, jęk bólu powstrzymując, któryś z opatrywanych rannych Duńczyków, w innej stronie inni drużynnicy z pobitych wrogów zdzierali co lepsze elementy uzbrojenia tudzież odzieży, kłócąc się przy tym zawzięcie, jeszcze inni wozy przeładowywali tak, by na nich ciężej rannych złożyć i do Krosna odwieźć. Zabitych nie było. Widocznie, mimo przewin wojenek, Thor i Odyn okazali oddziałowi swą łaskę. Sygryda Storrada, hełm już zdjąwszy, w kolczej niemiecką krwią spływającej i na tak samo okrwawionym mieczu się opierając przyglądała się czas jakiś skrępowanemu jeńcowi. W końcu spytała w mowie niemieckiej:
      - Wiesz, kim jestem?
     - Demonicą przeklętą, która się z diabłem obłąkanym parzy. – Skutkiem warg zmiażdżonych i kilku zębów wybitych Niemiec seplenił nieco. Próbował też splunąć, ale trafił jedynie na własną tunikę, gdyż kolczej i przeszywki go już pozbawiono. Królowa uśmiechnęła się.
      - To chyba o tobie, Ragnar.
            Jarl,krew cudzą z różnych elementów uzbrojenia i odzienia oraz własną, z rany pod żebrami, która mu się skutkiem walki nieco otworzyła, ścierając, rzucił Niemcowi spojrzenie nad wyraz przytomne i dość nawet rozbawione.
      - Wiem, że wiesz, kim jestem, rycerzyku. Ale nie wiem, skąd to wiesz…
      - Nic ci, suko, nie pow… - Urwał, gdy jarl z rozmachem w twarz go uderzył, kolejny chyba przy tym ząb ukruszając. Królowa wzrokiem mu podziękowała i kontynuowała.
      - Nie wiem skąd to wiesz, a chciałabym. Dlatego zawrzemy układ, rycerzyku. Ty już jesteś martwy, nie ujść ci z naszych rąk i wiesz o tym dobrze, dlategoś taki hardy. Ale możesz umrzeć szybko i bez bólu, tak, że ani nie poczujesz. A możesz konać długo i na wymyślne sposoby męczony, aż o dobicie błagać będziesz, a nikt ci tej łaski nie wyświadczy.
            Świętosławy słowom mocy niewątpliwie przydawało spojrzenie przekrwionych szarych ślepi Ragnara, w Niemca bez mrugnięcia wlepianych, a także mina Hallgrimsena, który powstrzymać się nie zdołał i ręce z przewidywanej uciechy zatarł. Niemiec przełknął głośno ślinę, co i rusz na kogo innego z tej trójki demonicznej wzrok przenosząc.
      - Jeśli powiem, co chcecie wiedzieć, zabijecie mnie szybko i bez kaźni, jednym cięciem – zażądał. Królowa skinieniem głowy przytaknęła.
      - Pytajcie.
      - Skąd jesteście, jak i kiedy się przez Bóbr przeprawiliście?
      - U grafa von Falkenheima rycersko służyliśmy. Graf tuż za rzeką, pół dnia drogi na południe od waszego grodu w stanicy stróżuje. Przeprawiliśmy się pod stanicą łodziami, a że plan był genialny, we wsiach demony udawać, to się drużyna z grodu waszego nie połapała. Ale Bóg nas pokarał za podstęp pogański, w demonów ręce wydając. – Hallgrimsen zachichotał. Sygryda miast skomentować, zadała kolejne pytanie.
      - Czyim graf z Falkenheimu jest lennikiem i stronnikiem?
      - Księcia Henryka bawarskiego.
     - Dlaczego i po co was graf za rzekę wysłał? Po rabunek w tych kilku wioskach mizernych? Aż taka to bieda i kryzys w niemieckiej ziemi?
      - Nie… To znaczy, też. Ale poza wszystkim, to syn grafa, młody panicz Herbert miał pierwsze doświadczenia w walce zebrać, nim do wojny prawdziwej przyjdzie… Ale… Ale wieczorem czy w nocy zagubił się nam i przepadł gdzieś w tych lasach, a jakeśmy go znaleźli, to mu już bandyta jaki głowę ścinał, puściliśmy za nim strzał kilka, ale całkiem jak demon przepadł w tej leśnej głuszy. – Królowa i jarl spojrzenia znaczące wymienili, oto bowiem ich w miodzie marynowany czerep zyskiwał tożsamość.
      - Skąd wiesz, kim jestem? Ja i mój… Oddział?
            Niemiec zawahał się z odpowiedzią, usta zaciął i wzrokiem uciekł, widząc jednak, jak Ragnar znów rękę do ciosu wznosi odrzekł z ociąganiem:
      - Wieść do nas przyszła.
      - Skąd i kiedy?
      - Przed dni kilkoma, że drużyna duńska pod wodzą duńskiej królowej i jej jarla też Polan będzie wspierać. Z grodu waszego Posen ta wieść do nas przyszła. Tedy… Jak graf już nasz wypad postanowił, tedy tak mówił, że jak do wymarszu przyjdzie, to Duńczycy raczej na Łużyce ruszą, żeby Milska za bardzo nie złupili… Tedy… Tedy graf nam się kazał prócz tego, że za demony podawać, to o was rozpowiadać i o tym… Tym szaleńcu. – Głowy gestem wskazał na Ragnara. – Żeby popłoch większy i zamieszanie wśród chłopów uczynić… Żeby całkiem już nie wiedzieli, kto swój, a kto obcy.
      - Z Poznania, powiadasz. – Głos Sygrydy pozornie spokojny był i bez wyrazu. – Od kogo dostaliście wiadomość?
      - Nie wiem. Do grafa posłaniec przybieżał. Koń niemiecki miał rząd, tyle wiem. Ale nie wiem od kogo… - Jeniec, Ragnara się zbliżającego widząc, coraz szybciej mówił, w królową wzrok błagalny wlepiając. – Nie wiem, kto posłańca wysłał, pani, przysięgam na krzyż święty, że nie wiem, przysięgam…
            Świętosława głową skinęła na znak, że wierzy, na co Niemiec uspokoił się wyraźnie. Zbyt szybko.
      - Ragnar.
      - Tak, najłaskawsza?
      - Niemcy w ostatnim czasie pokazali nam swoje tradycje narodowe: truciznę, którą cesarza Ottona zmogli, skrytobójstwo, którym margrabiego Ekkeharda usunęli, zdradę, którą nas tu właśnie pod Krosnem poczęstowali. Czas zademonstrować im tradycje nasze, duńskie. Pokaż razem z Hallgrimsenem temu tu Niemcowi, jak wygląda tradycyjny, duński Krwawy Orzeł*. A że orzeł to znak Piastów, tym tradycyjniej jeszcze będzie.
            Jeniec, snadź o duńskich tradycjach coś tam już gdzieś słyszał, bo wpierw z trwogi pobladł, potem zatargał się w więzach gwałtownie.
      - Obiecałaś! Obiecałaś mi szybką śmierć, jeśli będę mówić! Obiecałaś, kłamliwa suko pogańska… - Wybuch zdławił cios jarlowej pięści. Królowa przez ramię się ledwie odwróciwszy, odrzekła ze spokojem i wyrozumiałością niemal.
      - Tak, jeśli powiesz to, czego dowiedzieć bym się chciała. Nie powiedziałeś wszystkiego, co chcę wiedzieć.
- Bo nie wiem… Ja przysięgam, nie wiem…
            Odpowiedziało mu jedynie wzruszenie ramion. Po chwilach zaś kilku nad lasem uniósł się wrzask bólu wysoki, rozedrgany, wibrujący, w łkanie i jęki spazmatyczne przechodzący.I trwały te jęki, co i rusz w krzyk kolejny się wznosząc, trwały długo, aż do wieczora i w noc, zwierzynę płosząc i ptactwo leśne przekrzykując, odprowadzając drużynę duńskich wojów, kokardek już pozbawionych, z powrotem do Krosna, a słychać je było jeszcze i za grodową bramą.
___

*Krwawy Orzeł - oryginalny, średniowieczny, skandynawski sposób zadawania śmierci. 

wtorek, 24 września 2013

23. Wojenki bez skazy (Ragnar)

Jarl nie mógł mieć pojęcia, że gdy spał snem sprawiedliwego, całkowicie zresztą zasłużonym, przez komnatę Królowej gromada ludzi się przewinęła, żywo z najjaśniejszą panią Sygrydą o różnorakich sprawach dyskutując. Ani to więc Araba nie mógł kojarzyć, ani znachorki co przyszła mu ranę obejrzeć, ani nawet Gesta, co się niby szczur zakradał, zaraz to z okruchem łaski do swoich szczelin i jam zbutwiałych mknąc. Nieświadomy zdarzeń minionych, co go za czasu snu wyszydziły, nadgarstkami przetarł zmęczone powieki. A rozbudziwszy się zupełnie, zamrugał zaskoczony, przez okiennice dostrzegając, że już od dobrych kilku kwartałów dzień najzwyklejszy w Krośnie panuje. Wbrew nakazom rozsądku z łoża się zwlekłszy, gdy Sygryda na drugi bok się przewracała, tunikę a zaraz potem kolczę, na siebie zarzucając, pasem skórzanym całość otoczył, wojów swoich we grodzie pragnąc wyszukać.
Królowa twierdziła ostatnim wieczorem, że drużynnicy albo to w karczmie na umór piją, albo w kościele krzyżem na posadzkach leżą. Jedno i drugie hańbą było w oczach jarla, który zarówno do opijania się w czasie służby, jak i zbyt gorliwej modlitwy niezbyt obojętny miał stosunek. Oba zachowania kary były w oczach Ragnara warte, a rodzaj kary, tutaj bladą twarz wykrzywił ponury uśmiech, a w przekrwionych oczach rozbłysły tajemnicze iskierki, rodzaj kary nie umknie rodzajowi przewinienia. Dobrej myśli, bo reakcji wojów na karę był pewny, opuścił kwaterę, stopy swoje cichutko na deskach stawiając, by którego co czujniejszego woja nie zbudzić, na gorącym uczynku go nie złapawszy.
Zamiast do grodowej kaplicy, gdzie bliżej miał, a echa litanii po grodzie się niosły, udał się od razu do karczmy, szukając Ottara, co się na umór zwykł opijać, a później w nieznanych sobie łożach budzić, ramieniem równie zaskoczone kobiety obejmując. Wbrew najczarniejszym wizjom, które drodze towarzyszyły, rzeczywistość okazała się nie miej czarna, jeśli nie czarniejsza. Między powywracanymi stołami, rozbitymi krzesłami i szeregiem rozrzuconych ciał miejscowych, którzy zdaniem jarla sami sobie zasłużyli na ten los, próbując w mocnej głowie przegonić drużynników Sygrydy, siedział na samotnym krześle Torfsen, najspokojniej w świecie upijając miodu z pucharu. Ragnar, niby to cień drapieżcy, bezszelestnie pojawił się obok niego, dłonią swoją zatrzymując czarę w połowie drogi do ust drużynnika. Rozwodnione oczy, zdziwione, że ktoś jeszcze ma siłę się ruszyć, uniosły się w wyrazie zapytania. 
      - Masz jeszcze te żółte wstążeczki, co ci je mateczka dała jakżeś opuszczał Danię?
Ottar zamrugał nerwowo, chcąc się sprzed oczu pozbyć natrętnego widma.
      - A co, jarlowi potrzeba do włosów, co by mógł...
Nie dokończył, choć szło mu całkiem nieźle to powolne głosowanie każdego słóweczka. Puchar upadł na podłogę, gdy ręka dowódcy zacisnęła się na tętnicy szyjnej, a spokojny, acz ponury głos nie pojawił się na granicy słyszalności, radząc Ottarowi, żeby natychmiast wytrzeźwiał.
      - Pójdziesz teraz, Torfsen, prosto do miejsca, gdzie wstążeczki ukryłeś, po drodze każdemu napotkanemu drużynnikowi, powtarzam, drużynnikowi, rozkazy przekazując, aby natychmiast na  placu, co go z okien Królowej widać, co do jednego się stawili. Zrozumiałeś?
Uścisk zelżał minimalnie, jedynie na tyle, by woj mógł głową skinąć. Na twarzy jarla mignął cień półuśmiechu. Wtem uścisk zelżał zupełnie, tak, że Ottar mógł rękami wymacać czy szyja dalej na całej swej długości się z głową styka. Tak było. Pozwolił sobie na oddech ulgi, zbierając się z siedziska, mając na uwadze swój najważniejszy życiowy cel: spełnić rozkaz dowódcy, co się tłumaczy życie zachować i do mateczki, biedaczce w Dani pozostałej, powrócić z worami złota.
  
***
  
Drużyna klęczała przed okiennicami Sygrydy, ku gawiedzi przygranicznej uciesze, bez słowa skargi trzeźwiejąc lub o pacierzu popołudniowym zapominając. Prawie setka par oczu jeśli nie przed krzyżem na posadzkach leżeniem zastałych, to równie przez miód rozbieganych, wpatrywała się w siedzącego na murze jarla, któremu półuśmiech ponury z twarzy nie odchodził. Wtem odezwał się jarl głosem nad podziw dlań pogodnym, prawie, że radosnym.
      - Torfdottir ma dla was prezent, o szlachetne duńskiego narodu niewiasty, coście ku chwale ojczyzny do polańskiego kraju przybyły, wygodne suknie na włosiennice zamieniając.
W tym momencie zaniepokojone formą i wesołością jarla oblicza prawie setki wojów skierowały się na Ottara, dotąd rozpaczliwie brodę zakrywającego, z której był przecie znany na całą Danię, Szwecję, a nawet Norwegię.
     - Ottarko, kochana moja, pokaż reszcie siostrzyczek, jaki to prezent z ramienia mateczki twojej otrzymają. Nie przedłużaj trwania reszty wojenek w niepewności...
Ottar, który na prośbę jarla nazwisko swoje na Torfdottir przemianował, wzbudzając powszechną wesołość i złośliwe komentarze, niechętnie acz usłużnie ręce z brody zabrał, całemu oddziałowi ukazując szereg kolorowych kokardek, cudownie zdobiących jego poważany w całej krainie zarost.
      - Na wszystkich Bogów... – Jednooki Hall poderwał się z klęczek, ślepie wytrzeszczając zupełnie tak, jakby dwie zburzchacone przezeń niewiasty za nim z Dani przypłynęły, zemsty szukając.
Ragnar zeskoczył z kamiennego ogrodzenia, demonstracyjnie rozprostowując palce.
      - Mamy już pierwszą wojenkę, która dostąpi zaszczytu przywdziania tej cudownej wstążki – wyrzekł tonem nie znającym sprzeciwu. Ottar, niby na szafot idący, poczłapał pomocniczo, tachając ze sobą pokaźny worek różnobarwnych wstążeczek i nitek. - Torfdottir, wspomóż towarzyszkę Hallgrimdottir w doborze koloru, który podkreśli urzekające spojrzenie wyryte w głębokiej zieleni jej tęczówki. A później poinstruuj dziewczynki o ich teraźniejszych prawach i obowiązkach względem dowódcy, podczas gdy ten przypomni o waszym istnieniu Królowej, bądź nie – jarl zawahał się, spoglądając sadystycznie na każdego z wojów – któryś z was do niej pójdzie.
Oddział zamarł, świdrując rozwodnionymi oczami niewzruszoną twarz dowódcy, gdzieniegdzie ktoś zaklął, inny przeżegnał się, niektórzy zaś roześmiali się głośno, nie wierząc w to, co przyszło im usłyszeć. Wszyscy jednak bez wyjątku w ostatecznym rozrachunku poddali się karze, wysłuchując przemówienia Ottara o tym, że rola kobiety w oddziale jest mniejsza niż żadna, ich racje żywieniowe zostają zmniejszone, a wszelakie trunki zakazane. Do kościoła też mają zakaz chodzić, bo od dnia dzisiejszego aż do chwili, gdy Królowa się za nimi wstawi albo Niemcy wojnę wygrają, zostają osobami pozbawionymi wiary. Cokolwiek wojowie o tym wszystkim myśleli, to zachowali dla siebie.
      - Torfdottir wystąp - zwrócił się do oddziału jarl, nie bacząc na miejscowych świadków, którzy z wolna rozkładali drewniane siedziska przyglądając się przedstawieniu. - Drużynę wojenek zebrać, bo na wyprawę ruszamy. I z życiem kobitki, bo do waszych mateczek was wyślę. A ty, Hallgrimdottir – dowódca spojrzał na jednookiego woja przyodzianego w żółte kokardki. - Zamelduj najjaśniejszej pani Sygrydzie, żeście, panienki, gotowe. I na wyprawę trzeba wam ruszać, byście jakiego bogatego szlachcica polańskiego dla okupu uwiodły.
Hall’vinga, jak to kobieta zmiennego będąc charakteru, a potrzeb wręcz ogromnych, przez dłuższą chwilę w jednego mężczyznę w oddziale spojrzenie kierowała, czerwieniąc się raz po raz. Pewno powiedzieć coś pragnęła, miłość swoją wyznać albo choć, tak była nieśmiała, naostrzony miecz komplementować, teraz jednak nie mogąc słów znaleźć mrugnęła spłoszona, ku komnatom swej pani, wspomożycielki Sygrydy, biegnąc, by ku swej radość z sercem się w piersi miotającym, ku jarlowi spojrzenia pełne uczuć sprzecznych kierować, już po złożeniu przykazanej relacji.
Królowa, ów raport osobliwy przyjąwszy, ze śmiechu się dławiąc, konia przez Solv`eigę podprowadzonego dosiadła. Co jakiś czas jeno wzrok jej poważniał, gdy spojrzenie niespokojne na jarla rzucała, czyliż już całkiem z ran wydobrzał. Brzeg wystrzępiony ucha odciętego większy mu jeszcze, niż dawniej, obraz szaleńca nadawał.
Ku lasu granicy rzucił oddział osobliwy, samemu niby pomyleńcowi wśród tej kobiecej drużyny przyszło mu kłusować, tedy na samym tyle z Królową zostając, co by ich Niemcy z resztą wojenek nie skojarzyli. Ostrożnie też naprzód się poruszali, czujnie niebezpieczeństwa nasłuchując i wypatrując. Za nimi zamknęły się wrota krośnieńskiego grodu, przed nimi rozstępowała się odwieczna wielkopolska puszcza, jak morze chciwie wędrowców nieostrożnych pochłaniająca. Królowa, wesołość stłumiwszy, na rękojeści miecza dłoń trzymała.
      - Jak twoja rana, Ragnar? - spytała cicho, by dźwiękiem nazbyt głośnym cichego jak na Duńczyków pochodu nie wydać.
Jarl na te słowa dłonią po kolczy przejechał, co na niej nadal ślady walki było widać, czasu bowiem nie miał, by na nowo żelazne obręcze scalić.
      - Dobrze, pani. Znachorka, choć stara i ledwo swój nos widząca, na robocie się zna, co widać, bo właściwie z ramieniem problemów nie mam, jeno mrowi od wieczora, kiedy mnie tą maścią ziołową oblepiła, ku mej uciesze.
Głową skinęła, odpowiedzią ucieszona, tym bardziej, że kto jak kto, ale ona wiedziała doskonale, że zbyt wiele jarl w nocy odpocząć nie zdołał. Rychło też zamknęły się za nimi zarośla leśnego poszycia, iście jakby fale morza właśnie. W lesie chłodno było i szaro, w oddali zaś, nad koronami drzew, daleki pomruk burzy znów nadchodzącej rozbrzmiewał.
Jarl już chciał coś do Królowej powiedzieć, gdy zobaczył, że Ottar’vinga próbuje swoją żółtą kokardę brodą przysłonić. Wtem spiął konia do podkomendnej się kierując i o wyjaśnienia pytając. Gdy niczego sensownego wojenka nie wymyśliła, jeszcze jedną, tak w ramach suplementu, kokardę, by do kolczy ją przyczepić, dostała. Ta czerwona była, do szaliczka przez mateczkę Torfdottir, kolorystycznie podobna.
Królowa poczynania woja skwitowała pogardliwym prychnięciem, jarlowe zaś kolejnym głowy skinieniem. Na najgorsze kary zasługiwali ci, co rozkazy jej złamali, w czasie wyprawy upijając się haniebnie, oraz ci, co wstyd jej przynieśli, wobec grodu całego przed Krystem tak spektakularnie się kajając i modły zanosząc do boga co jej był cokolwiek nienawistnym.
 
***
 
Rozdzieli się. Za przykazaniem dowódcy, a za aprobatą Królowej, setka wojów uformowała trzy oddziały, dwa w liczbie wojów około czterdziestu i mniejszy, dowodzony osobiście przez jarla, a złożony z wojów najgłupszego, najbardziej brutalnego, no i kilku mądrzejszych, których dowódca wolał mieć na oku przez cały czas trwania wyprawy.
Oddział pierwszy miał na Niemców, gościńcem z wozami obładowanymi umykających, od wschodu napaść, czyniąc w ich szeregach zamęt, ku uciesze dowódczyni hufca -  Gestiny Geirdottir. Od zachodu miał ich najechać hufiec przedni pod rozkazami samej Królowej, wspomaganej dzielnie przez Ottar’vingę Żółtą Kokardę, córę przedniego woja Torfa. Ostatni pododdział, złożony z szóstki wojenek tak dalece niekompatybilnych, że ich kroki poprzedzone były na staje wrzaskami dziewuszek, napaść miał na Niemczyków z góry, co się czyta odwrócić uwagę i wykonać pracę tych „w pierwszym rzędzie”.
Ragnar podszedł do brzegu skarpy, spoglądając na ustawienie oddziału zza chybotliwej brzózki. Daleko przed właściwą drużyną Niemców posuwał się zastęp rozpoznawczy, dowodzony przez kolejnego młokosa, który nie potrafił właściwie maskować swoich ludzi. Jarl wycofał się zniesmaczony prostactwem. 
      - Solv’vingo pójdziesz do towarzyszki Torfdottir z wiadomością o zastępie zwiadowczym, niech zmotywuje dziewczątka i rozważy z panią, Sygrydą, jak zaatakują.
Dziewuszka nerwowo skinęła głową, czekając na dalsze rozkazy, gdy te się nie pojawiły, chyłkiem umknęła w drzewinę, gdzie wkrótce zniknęła.
      - A ty ukochana córeczko Teita, tego który z takim uporem chciał cię na porządną niewiastę wychować, bo mateczka twoja od połogu w głębi ziemi odsypia krótkie życie, pobiegniesz teraz prosto do Gesty, przekazując jej, żeby z atakiem poczekała, aż sami się środkiem zajmiemy – zwrócił się do Toke’ego, głupka, sieroty, jedynego w całym oddziale, któremu jedno było za kogo mają go ludzie, głosem bezbarwnym acz, jak zwykle w tym przypadku, raczej sugerującym.
I tak oddzialik zmniejszył się do liczby pięciu towarzyszy. Cztery wojenki i cień, kalkulowało dobrze na główny atak, zdaniem Królowej w każdym skrawku samobójczy.
Cztery kwartały później na przygranicznej ziemi nie został żaden żywy Niemiec, który śmiałby do widmowego oddziału należeć.  O czym trzeba wspomnieć główną siłą, która przeważyła szalę zwycięstwa na stronę Duńczyków, była niesamowita wprost panika wśród Niemczyków, gdy setka wojów, przyodzianych w karnawałowe kokardy w różnorakich odcieniach, napadła na nich, wyłaniając się z lasu. Za wszystko inne zapłacisz brzęczącymi monetami. Jednak oblicza ich twarzy trwają tak, bezcenne, wpisane w szereg najdziwaczniejszych wojennych wspomnień.
 
 

* wojenki - nie wiem jaka jest żeńska forma "woja", więc tak już zostanie.