Głos
niósł się przez pałacowe korytarze. Odbijał od zdobionych ścian,
krzątał pod drzwiami kolejnych komnat, po cichu przemierzał
ogrody. Docierał do miast, miasteczek, wsi i wiosek. Wpadał w uszy,
tworzył obrazy w wyobraźni. Obrazy przedstawiające setki wojów
maszerujących w niemiecką stronę.
Zbroje błyszczały w
słońcu, niczym drogie klejnoty zgubione przez damę, która
spacerowała polem ze swoim ukochanym. Pot lał się z czół
zaprawionych w bitwie wojów, których miny oznajmiały światu, że
tej wojny nie zamierzają przegrać. Ludność mogła niemal czuć
zapach koni, słyszeć głosy dowódców. Kwiaty porastające pola
przy których, w wyobraźni mieszczan, były nadzwyczaj kolorowe a
woń rumianku, maków, chabrów otulał czule wojów, którzy mieli
bronić wolności. W kobietach wzbudzało to zachwyt. W mężczyznach
pobudzało patriotyzm. Wiadomość o drużynie królowej Sygrydy
Storrady wyruszającej na pole bitewne przemieszczała się szybciej
niż sami wojowie, tak, że o ile w pierwszych ludzie stronili od
nich, o tyle w kolejnych wioskach witani byli kwiatami, a gdy tylko
przemaszerowali ludzie oczekiwali wojsk swojego władcy. Nie mylili
się.
Drużyna Bolesława szykowała się do wymarszu. Co
prawda mieli ruszyć na południe, jednak wieśniacy nie byli tak
dobrze poinformowani i nie znali trasy przemarszu wojsk. A
przynajmniej jeszcze nie.
Wymarsz wojsk powodował niemałe
poruszenie na dworze. Służba ładowała wozy, stajenni siodłali
konie, wprowadzano ostatnie poprawki przy zbrojach, ostrzono ostatnie
miecze, poprawiano herby i flagi. Wśród całego tego zamętu, na
placu znajdowała się młoda księżniczka, z żalem obserwująca
wojów, którzy za kilka godzin mieli opuścić gród. Wielu z nich
znała, lubiła i szanowała. Bała się o nich, a równocześnie
ubolewała nad tym, jak nudno teraz będzie na dworze. W służbie
nie znajdowało się wielu przystojnych mężczyzn, a księżniczka
często korzystała z okazji obserwowania treningów, czy to drużyny
ciotki, czy drużyny ojca. Było to całkiem miłą odskocznią od
codziennych zajęć, a i mężczyźni poruszający się w swoistym
tańcu z błyszczącą bronią w dłoniach wielce ją
fascynowali.
Starała się nie rozważać o tym, że jej
drogi ojciec wyrusza na wojnę. Była to przytłaczająca myśl,
napawająca strachem i o ile ona, czy jej bracia jakoś potrafili ten
strach maskować, o tyle Regelinda od kilku dni zalewała się
łzami.
Adelajda tymczasem przechadzała się wśród wojów, wyszukując tych,
których znała osobiście, by pobłogosławić ich na drogę.
Po
jakiejś pół godzinie przyszło jej pożegnać się z ojcem.
Ucałował ją w czoło i mimo iż chciała objąć go ramionami,
przytulić policzek do ojcowskiej kolczy, rozpłakać się, jak małe
dziecko, paść mu do stóp i błagać by został, etykieta jej tego
zabraniała. Zawsze czuła się, jakby miała duszę spętaną
sznurami stworzonymi z zasad, nakazów i zakazów. Jedynie posłusznie
ukłoniła się ojcu, a potem obserwowała, jak żegna się z jej
siostrą. Regelinda przywarła do niego i długo nie chciała puścić.
Z zazdrością przyglądała się młodszej siostrze, która nigdy
nie ukrywała swoich uczuć względem ojca czy matki. Zamknęła
oczy i spuściła głowę, gdy ojciec wsiadł na konia, wykrzyknął
komendę…
Wojsko odpowiedziało mu nieziemskim wrzaskiem,
a ona poczuła, jak ten krzyk rozrywa ją na kawałeczki, by po
chwili tupot setek stóp wprawił w drżenie ziemię. Jeszcze
ostatnie błogosławieństwo wykrzyczane przez księdza, jeszcze
kilka komend i wojsko wylało się za mury, zostawiając na placu
Regelindę łkającą w matczyną suknię i Adelajdę stojącą ze
spuszczoną głową, oraz ich braci, dumnie, z zazdrością
wpatrujących się w odchodzących wojów. Dopiero gdy matka położyła
starszej z sióstr rękę na ramieniu, dziewczyna podniosła głowę.
Uśmiechnęła się do rodzicielki słabo i ruszyła w stronę
pałacu. Dotarła do swoich komnat i wlepiła wzrok w ogień.
Modlitwa do Krysta zdawała się być bezcelowa. Modlitwa do jej
Bogów również. Gdzie ci wszyscy Bogowie, skoro każdy wierzy w coś
innego? Nie może ich być, bo przecież jakby któreś z nich
istniało, to sprawiłoby, że ludzie nie wierzą w innych. A może
to jeden i ten sam? W końcu w każdej znanej jej religii, któryś z
Bogów jest najważniejszy.
Zamknęła oczy, zastanawiając
się, co teraz? Ostatnie kilka dni spędziła na nagabywaniu co
ciekawszych członków drużyny ciotki. Dobiegły ją wieści, że w
mieście pojawia się jakaś złodziejka, mniej więcej w jej wieku.
Może by wybrać się do miasta? Co niby miałaby robić w mieście?
Ze zrezygnowaniem opadła na łóżko. Po chwili zerwała się nagle.
Wybiegła z komnaty i pobiegła do matczynej. Wkradła się do
pomieszczenia. Matki nie było. Zaczęła przekopywać stertę
papierów. W końcu znalazła to, czego szukała. List ciotki do
ojca. Wynikało z tego, że są niedaleko Poznania. Wysłano go dzień
wcześniej, więc można wnioskować, że dotarli już w miarę
blisko granicy. Był też załączony dokładny plan przejazdu wojsk.
Wynikało z tego, że rozdzielają się na grupy i otoczą wroga. Nie
widziała nic niebezpiecznego w swoim pomyśle.
Miała
zamiar odprowadzić wojsko do granicy, zobaczyć prawdziwą bitwę i
wrócić do pałacu. Jak ją ukarzą? Co najwyżej zamknął ją w
komnacie na tydzień bez jedzenia, albo puszczą jej krwi. Poza tym
zawsze może powiedzieć, że anioł nawiedził ją we śnie, czy
inną tkliwą przemowę wygłosić. Przecież księżniczce, do tego
zakonnicy muszą uwierzyć. Wróciła do komnaty, przebrała się w
prostą suknię i grzecznie spełniała swoje powinności przez cały
dzień.
Gdy nastała noc, a dwór pogrążył się we śnie,
wymknęła się z komnaty. Biegła korytarzem oświetlanym
pochodniami, unosząc warstwy sukni. Ciemna peleryna powiewała za
nią, twarz kryła się w kapturze. Oddychała szybko, modląc się
do swych Bogów, by nikt jej nie ujrzał. Zbiegała ze schodów,
przeskakując po dwa stopnie, byle tylko szybciej dotrzeć na piętro
przeznaczone dla służby. Kolejny korytarz, kolejne schody, myśli
przelatujące przez głowę, obrazy nie dające spokoju. Piętro dla
służących. Jedne drzwi, drugie, trzecie… Wpadła do pokoju,
zadrżała gdy chłodne powietrze owiało jej ciało. Podbiegła do
łóżka i potrząsnęła śpiącym chłopcem, przytykając mu dłoń
do ust. Zerwał się i spojrzał na nią ze strachem.
- Nie
będziesz krzyczeć? - spytała szeptem, a gdy pokręcił głową
odjęła dłoń od jego ust, ścierając jego ślinę o koc pod
którym leżał.
- Pani! - szepnął zaskoczony, blednąc, jakby
ujrzał upiora.
- Osiodłaj mi konia.
- Ależ pani! - powtórzył
siadając.
- Osiodłaj - syknęła, odsuwając się na kilka
kroków.
Przerażony stajenny posłusznie wstał i ruszył do
stajni, błagając księżniczkę, by nie jechała nigdzie,
argumentując, że jest wojna a to niebezpieczny czas. Posłusznie
osiodłał jej konia, jednak celowo musiał zapiąć źle ogłowie.
Gdy tylko wsiadła na wałacha i chwyciła wodze, ogłowie zsunęło
się. Zaskoczony koń zaczął brykać, robiąc niemały hałas. W
ostatniej chwili zeskoczyła, klnąc na stajennego, który już się
ulotnił. Nim jednak zdążyła uspokoić zwierzę, zjawił się z
powrotem, jednak w towarzystwie piastunki i dwóch strażników.
- Co
panna sobie wyobrażała? Boże, gdyby nie ten dobry chłopak… -
piastunka chwyciła ją za nadgarstek i zaczęła wlec do pałacu. – Panna niech się cieszy, że nie poinformowałam matki. Od dziś
straż będzie przy panny komnatach. Doprawdy, diabeł to nie
dziewczyna!
- Toć ja jedynie przewietrzyć się
chciałam!
- Oczywiście! Oczywiście! - Piastunka wyglądała,
jakby miała dostać ataku serca.
Adelajda rzuciła mordercze
spojrzenie stajennemu. O tak, teraz już na pewno chłopiec nie
zaśnie spokojnie.
Odeskortowana
do pokoju została bezczelnie zamknięta od zewnątrz, a strażnik
stał pod drzwiami. Rzuciła się na łóżko, pałając żądzą
zemsty. Do rana zdążyła dokładnie zaplanować śmierć służącego.
Niech wiedzą, że nie mogą ingerować w jej plany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz