Akcja tej opowieści rozpoczyna się w 1002 roku, jej miejsce to ziemie polskie i ich szeroko pojęte okolice. Przypominam, że panuje nam Bolesław, przez potomnych nazwany Chrobrym.

Dawniej blog ten znajdował się pod adresem: mad-and-evil.blog.onet.pl, jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, zajrzyj na pasek boczny.

sobota, 15 grudnia 2012

21. Gdy męża w domu nie ma... żona chodzi do kościoła (Emnilda)


     Bolesław wyjechał razem z Sygrydą. Kneźna pozostała sama z dziećmi, które zawsze przeżywały wyjazdy ojca. Najdziwniej jednak zachowywała się Adelajda. Emnilda postanowiła, więc wybrać się do katedry, aby pomodlić się tam za duszę Ekkeharda i wybrnięcie z tej niezręcznej sytuacji, a także za powodzenie kampanii. Zabrała ze sobą Regelindę, nieco roztrzęsioną, małą Marię, Mieszka Lamberta i Ottona, jednak chłopcom zajmowała się piastunka, Czesława. Najstarsza z córek odmówiła wyjścia. Nikt nie miał zamiaru jej zmuszać.
     Proste, drewniane ławy ciągnęły się przez nawę główną. Rzeźby były nieco przerażające i wprawiały człowieka w nastrój melancholii i smutku. Mały Otto musiał być uspokajany przez cały czas trwania liturgii, gdyż bał się otoczenia. Emnilda jednak chciała go wychować na chrześcijanina i od dziecka przyzwyczajać do Kościoła. Było to zrozumiałe…
     Polska to młody kraj, od niedawna poważany w Europie, wielu ludzi nie przestawiło się jeszcze na nową religię, a ona dobrze zdawała sobie sprawę. Z żalem stwierdziła, że i Bolesław nie zawsze przestrzega świętych praw.
     Na zdobioną ambonę wspiął się biskup. Sapał cicho, pokonując kamienne schodki. Gdy ustawił się ponad tłumem zapadła idealna cisza.
     - Wierni! – zagrzmiał, wstrząsając katedrą. – Te ziemie, ziemie polańskie, wstępują w nowy wiek. Wiek chrześcijaństwa. Odrzuciliśmy dawne wierzenia, a wielu bożków zastąpiliśmy jednym, wielkim Bogiem. Akceptujemy i Jego samego, i Jego przykazania, które dał nam, abyśmy mogli zaznać wiecznego życia w chwale. Oddajemy Mu cześć, regularnie odwiedzając Jego świątynię. – Emnilda czuła, że częste użycie słowa „Jego”, z naciskiem, ma wywołać coś niby wyrzut sumienia. – Jednak czy tak jest naprawdę? Czy bogobojność i bycie chrześcijaninem nie jest kartą przetargową do lepszego życia? Jestem lepszy od innych, bo daję większe datki na kościół i częściej mnie w nim widzą? A co jest w domu? W domu oddaję cześć Perunowi!
     Tak, należy się strzec starej wiary! I tych, którzy za pokorną postawą i wiarą kryją swe prawdziwe oblicze. – Spojrzenie biskupa powędrowało ku Emnildzie. – Chrońcie swe rodziny przed poganami, chrońcie siebie przed kłamstwem. Bóg jest tylko jeden! I wie o wszystkim, czuwa nad nami. Spójrzcie na siebie i powiedzcie czy w pełni oddajecie cześć Panu.  Zróbcie rachunek sumienia i strzeżcie się niewiernych.
     Niewierni zniszczą ten kraj. Spowodują upadek obyczajów. Nie możemy na to pozwolić – zakończył i zszedł z ambony. Cały kościół zapełniony był milczeniem i niepokojem.
     Po chwili rozległ się szept, który przerodził się w ogólną modlitwę:
     - Pater noster, qui es in caelis, sanctificetur nomen tuum. Adveniat regnum tuum. Fiat voluntas tua, sicut in caelo et in terra. *
     Msza szybko minęła. Czesława zabrała ze sobą dzieci, a Bożydar, który towarzyszył księżnej, został z nią w kościele, czekając aż wierni go opuszczą.
     Bożydar miał dwadzieścia sześć lat i swoje imię zawdzięczał matce, zafascynowanej nową religią. Gdy tylko urodził się jej pierwszy syn stwierdziła, że jest darem od Boga. Mężczyzna otrzymał po niej religijność. I to taką czystą i prawdziwą wiarę w Boga. Często modlił się w samotności w kaplicy zamkowej.  Wiernie służył swej pani.
     - Zostań tu, dobrze? – Skinął głową, obserwując jak kneźna znika w zakrystii.
     Uklęknął przy bocznym ołtarzu i zaczął się modlić.
     W tym czasie Emnilda stanęła przed Ungerem.
     - Niech będzie pochwalony Jezu Chryste, księże biskupie. – Duchowny siedział za dębowym stołem, przeglądając jakieś dokumenty. Na dźwięk jej głosu uniósł głowę i uśmiechnął się. Poderwał się z fotela i ukłonił.
     - Na wieki wieków. Pani.
     - Poruszające kazanie. – Zaświeciły jej się oczy. – Dlaczego w trakcie tak uważnie się mi przyglądałeś?
     Unger opadł na krzesło, niby zmęczony i schorowany.
     - Nie udawaj, biskupie.
     - Po prostu chciałem cię ostrzec, pani.
     - Przed czym? – Usiadła na drewnianej ławie. Jej wzrok przykuł obraz przedstawiający starożytny. Rzym. Była tu często, jednak to musiał być nowy nabytek.
     - Przed niewiernymi. Przed dwulicowymi demonami, które zbliżają się do ciebie, pani, z każdej strony.
     - Kogo masz na myśli? – nie ustępowała.
     - No cóż… Twój mąż, nie jest człowiekiem bez skazy.
     - To wychowanie takim go sprawiło, jednak sprowadzam go na dobrą drogę.
     - Świętosława Sygryda, to dopiero niezły demon.
     - Ona się z tym nie kryje. – Emnilda była zniecierpliwiona.
     - Dzieci…
     - Niby które? Mały Otto czy może Adelajda, zakonnica?
     Zostawił to bez odpowiedzi. Westchnęła.
     - Tak naprawdę interesuje mnie, co się stało z tą niby opętaną.
     - Ma się dobrze i jest zdrowa.
     Zapadło milczenie, niezbyt przyjemne. W tym czasie biskup zdążył przejrzeć wiele dokumentów.
     - Nie interesuję się polityką – zaczęła Emnilda – ale zastanawiam się, co też ksiądz tak pilnie studiuje.
     - Jeden z młodych księży został wysłany na wschód, miał mi donosić o tym, co tam się dzieje. Trafił ostatnio do… Syroczca.** Przez ten gród przechodzą szlaki handlowe… z Rusi przez Nur, Brok, Brańsk do Wielkopolski, Kujaw i Pomorza i z południa do Jaćwieży i Prus. Podobno bardzo dobrze rozwinięty. A jeżeli chodzi o kościół, to mają tam niewielką kaplicę pod wezwaniem św. Barbary. Myślę, że coś z tego będzie. Wcześniej trafił do Pomnychowa*** – czytał z nazwy nakreślone na pergaminie. – Nie ma tam żadnego kościoła, ani kaplicy… Tylko drewniany krzyż. Nazywają to miejsce od mieszczącego się tam starego cmentarzyska. Stary dziad opowiadał mu, cytuję: Wieki temu, których już nikt nie pamięta, a ja wiem to od dziada, któremu opowiadał jego dziad i tak dalej, przez te tereny szlak bursztynowy, rzymski, przebiegał. Ja tam nie wiem ile w tym prawdy i kim ci Rzymianie byli, jednak dziadowi swemu wierzę.
     Ciekawe, prawda? Muszę coś pomyśleć, jeżeli chodzi o te ziemie. Nie mogą się zmarnować! Wiem… W Mogilnie buduje się klasztor… Może by tak oni spróbowali schrystianizować te ziemie?****
     Księżna skinęła głową i westchnęła.
     - Warto spróbować. Masz rysunek przestawiający te okolice, biskupie?
     Skinął głową i wyciągnął z szuflady pognieciony szkic, rysowany niewprawną ręką.
     - Czy to nad Vistulą?
     - Nie. Patrz pani, widzisz tę oto rzekę? Mapa niedokładna, rysowana przez mego przyjaciela, ale jest – dodał na usprawiedliwienie. – Nazywana jest Wkrą, bądź Nidą… Pomnychów leży tuż nad nią. Syroczec zaś leży nad… Narwią.*****
     Pokiwała głową, śledząc nierówne linie.
     - Mogę ją zabrać? – spytała.
     - Oczywiście – odparł i zwinął pergamin. Podał jej, a ona schowała go do sakiewki.
     - Dziękuję i… szczęść Boże.
    - Szczęść Boże – mruknął, śledząc wzrokiem wychodzącą kneźnę. Fascynująca kobieta, pomyślał.

     W tym czasie Bożydar zmówił kilka modlitw i pogrążył się w zadumie. Jednak, gdy tylko Emnilda wyszła z zakrystii, poderwał się z klęczek i udał za nią. Szybkie kroki odbijały się echem…
     Tuż przed katedrą rozgrywało się dziwne widowisko, które zgorszyło mężczyznę. Księżna chciała wniknąć we wzburzony tłum, lecz powstrzymał ją łapiąc jej rękę.
     - Pani! – Wskazał rozsierdzonych ludzi. Kobieta nie rozumiała, o co mu chodzi, póki się nie wsłuchała.
     Pod katedrą stali ludzie, czekający na Ungera. Byli wzburzeni tym, co mówił w swoim kazaniu. Wykrzykiwali dziwne rzeczy, np. ‘Gdzie twój Bóg biskupie?’. W rękach trzymali chorą, umierającą dziewczynkę. ‘Modlitwy nie działają!’, ‘Perun nas obroni’!
    Kneźna stanęła jak wryta. Nie spodziewała się, że tylu poddanych może chcieć się sprzeciwić nowej wierze. Miała nadzieję, że to tylko zły sen. Poprosiła Bożydara, żeby ten zabrał ją szybko do zamku. Chciała się położyć i zapomnieć o tym, co widziała.
     A może lepiej nie zapominać? Powinna coś z tym zrobić… To na pewno tylko chwilowy bunt, uspokajała się.

     Wieczorem postanowiła się pomodlić. Udała się do kaplicy, jednak dostrzegła tam klęczącą postać swego strażnika. Nie chciała mu przeszkadzać, wsłuchała się jednak w treść modlitwy.
      - Sancte Michael Archangele, defende nos in proelio, contra nequitiam et insidias diaboli esto praesidium.
     Święty Michale Archaniele! Wspomagaj nas w walce, a przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź naszą obroną.
     Imperet illi Deus, supplices deprecamur: tuque, Princeps militiae caelestis, Satanam aliosque    spiritus malignos,  qui ad perditionem animarum pervagantur in mundo, divina  virtute, in infernum detrude. Amen.  
     Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie o to prosimy, a Ty, Wodzu niebieskich zastępów, Szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą, mocą Bożą strąć do piekła. Amen******.
     Kneźna pomyślała, że musi się jej nauczyć.

__________________
*Ojcze nasz któryś jest w niebie […]
**Obecnie Serock (nad Wisłą.)
*** Miejscowość dziś zwana Pomiechówkiem. 
****Dlaczego taki pomysł miał Unger? Ponieważ w 1065 sporządzono tzw. falsyfikat mogileński, według którego z ziemi Serocka i Pomiechówka otrzymywali dziesięcinę. To znaczy praworządni poddani 
*****Poprawicie, jeżeli inaczej się nazywały te rzeki, gdyż szukałam i szukałam, ale nie mogłam się dopatrzeć, od kiedy się je tak ładnie nazywało.
******Modlitwa do Michała Archanioła (być może jest ona późniejsza, jakoś nie mogłam dojść, z którego ona roku)

piątek, 14 grudnia 2012

20. Krośnieńskiego grodu uroki (Sygryda & Ragnar)


[Nota niniejsza jest swoistym eksperymentem formalnym. To znaczy, w treść i tok zasadniczego jej wątku, wplecione są dwie sceny z przyszłości (dokładnie z dnia następnego), co burzy jej układ chronologiczny. Będę wdzięczna za uwagi.]
 
 
Królowa na oczekiwaniu bezsennym i myślach niespokojnych noc w Krośnie spędzała. Już to u szpary strzelniczej, za okno w twierdzy grodowej służącej, wyglądała, czy wypatrzy co w mroku na dworze, z rzadka tylko błyskawicą przecinanym. Już to po izbie nerwowo krążyła, co raz na miecz popatrując. Nie raz jeden nocy tej zastanawiała się, czy by podjazdu jakiego za jarlem nie wysłać. Myśl tę jednak porzucała zawsze. O świcie wyruszyć mieli na Łużyce, a niechby i oddział wysłany Ragnara śladem zagubił się gdzie po nocy w tej sobie nieznajomej głuszy, albo i, faktycznie, przez wroga nieznanego wyciętym został, tedy miast jednego człowieka, więcej wojów do rejzy łużyckiej potrzebnych by utraciła. Inna była sprawa, że ten jeden akurat za dziesięciu stawał. Kroki nierówne jakieś na korytarzu posłyszawszy, po miecz sięgnęła, a gdy pukanie ciche w uśpionej twierdzy rozbrzmiało jak łomot, tedy głosem jak zwykle ostrym, wejść nakazała.
Jarl Ragnar do komnat królowej wszedł, krew z podłużnej rany na policzku wycierając, co by nie wyglądał na jaką losu ofiarę, co ich kilkoro już w oddziale Sygryda miała. A że śpieszno mu było, zapomniawszy o naderwanym ucha koniuszku i grocie pod żebrem tkwiącym, przed najjaśniejszą panią Sygrydą się po żołniersku, krótko skłonił, z wora głowę Niemczyka wyciągając.
     - Pod Krosnem w lesie oddział się ukrywa.
Krwią broczący, na nogach ledwie się utrzymując, oberżnięty czerep w garści za włosy ściskając, przedstawiał jarl sobą obraz nędzy i rozpaczy. Do tego, szaleństwem trapionej nędzy i rozpaczy. Na widok tego, który tylu niepokojów był powodem, w królowej żyłach furia słynna Piastów zawrzała. Do jarla podeszła wolno, po drodze miecz na skrzynię jaką odkładając. Stanąwszy zaś przed nim z rozmachem pięścią w twarz go uderzyła. Zatoczył się, jednak nie upadł.
     - To już nie jest szaleństwo, Ragnar. To obłęd - wysyczała. - O świcie ruszać mamy z najazdem na wrogie ziemie. A ty, mój jarl, w noc przed wyjazdem, ni słowem mnie nie informując, na prywatne jakieś zwiady się samojeden wyprawiasz, w terenie, którego nie znasz, na ziemi, której językiem nie mówisz. I znikasz bez wieści. Geirsen o jakiś widmach pieprzy. Pół oddziału ze strachu mi się gorliwymi chrześcijanami robi. Drugie pół z tegoż strachu chleje na umór, wbrew moim rozkazom. A ty wracasz przed świtem, jak gdyby nigdy nic i do tego jeszcze półżywy. Komuś się dał tak załatwić? Ilu ich, lede saek, było? Trzystu?
Pierwej nim odpowiedział, dłonią jarl sprawdził czy szczęka jego na miejscu jest jeszcze, czy ma jej gdzie po kątach sali szukać. W końcu, gdy pewnym był, że wszystko jest gdzie powinno, na twarzy jego uśmiech wykwitł nieznaczny, chłodny i wymuszony, lecz zanadto do jego stanu pasujący.
     - Gest siedzieć miał cicho, karę stosowną za to poniesie, że rozgadał o sprawie całemu oddziałowi.  
Z głowy Niemczyka na drewnianą podłogę kilka kropel krwi upadło, posoką szkarłatną ślad wyznaczając.
     - A oddział, który wyśledziłem, niezbyt liczny jest, ze sześćdziesięciu może siedemdziesięciu chłopa będzie, tyle, że na mniejsze grupy są podzieleni i zamęt po wioskach czyniąc, za upiory się podają.
Sygryda na jarla i głowę Niemca wciąż zimno popatrywała. Do otworu strzelniczego, na dziedziniec wychodzącego, gdzie Duńczyków rozlokowano, podeszła i przezeń wrzasnęła:
     - Geirsen! Do mnie!
Do jarla się na powrót odwróciwszy, rzekła, a mięśnie na szczękach jej konwulsyjnie drgające, niemijający gniew wskazywały.
     - A czemu żeś samojeden ich tropem ruszył? Jeśli tak ci już życie zbrzydło, to na lejcach się powieś, a nie zagrożenie dla drużyny sprawiasz. Czemu żeś nic mi nie powiedział?
     - A po co miałem mówić, żeby do takiej sytuacji doszło? Żebyś mnie, Pani, tak po twarzy jak jakiego pospolitego zbrodniarza…
Głos jego spokojny po kątach sali echem się rozbiegł, gdy na królową nie spojrzawszy, zabrał się wolną ręką za rany sprawdzenie, co w niej grot utkwił i od czasu powrotu między żebrami się chybotał.
     - A tak właściwie czasu nie było, o pani, Sygrydo, by zaraz wszystkich o moim czynie powiadamiać, a wziąć kogo z naszych to jakby sobie samemu gardło poderżnąć, tacy głośni. A mnie zależało, by Gestowi, co taki lament wśród oddziału rozsiał, pokazać, że się myli.  
Przytyk o uderzenie, zdawało się, bardziej ją jeszcze rozsierdził.
     - Ciesz się, żeś Zbyszkiem nie jest, bo ten by batem dostał - syknęła. - Nadto, coś komes grodu o jakąś wieś spaloną mi językiem strzępi, że to nasza sprawka niby. Wiesz co o tym? O, jest i nasz mężny Gest Geirsen, któren w byle krzaku już upiora widzi. - W uśmiechu złym, a drwiny pełnym, na widok wchodzącego woja się wyszczerzyła. - Skocz no, Geirsen, po znachora jakiego czy inną zielarkę, bo się twój jarl wykrwawi. Nim jednak skoczysz, posłuchaj, co ma ci jarl do powiedzenia.

***

Ibrahim ibn Ahmad, kupiec arabski z odległej Basry, skłoniwszy się z szacunkiem przed królową duńską, rozglądał się ciekawie pod izbie. Nie uszedł jego uwagi męski strój niewiasty, nie uszedł i woj na łożu śpiący snem sprawiedliwego, z bokiem pod żebrami obandażowanym i okładem na czole położonym. Woj, choć o włosach nietypowo krótko przystrzyżonych, był Duńczykiem i jarlem, co Ibrahim wiedział doskonale. Wiedział też, że o każdy z tych szczegółów w swoim czasie wypyta go dokładnie mocodawca jego, Zbyszko.
Ibrahim jeździł od lat, jeszcze z własnym ojcem, do odległych ziem na północy, wymieniać własne kosztowne towary, jak jedwab, pachnidła i korzenie, czy drogie kamienie, cudnie wprawnymi rękami rzemieślników rzezane, na ich kosztowne, a w krajach arabskich cenione towary, jak futra zwierząt przeróżnych, jak miód i niewolnicy, jak al-anbar wreszcie, jantarem przez Słowian zwany, a droższy niż złoto jego wagi. Lubił te wyprawy. Lubił tych ludzi, twardych i szczerych, którzy choć w wielu bogów wierzyli, jego wiarę zawsze szanowali i nigdy najmniejszy despekt w słowiańskiej ziemi go nie spotkał. Lubił ich mowę nawet, w której „tak” znaczyło „tak”, „nie” zaś „nie”, a słowa wypowiadały to, co w myśli leżało. Jakże inaczej podróżowało się po ziemiach niemieckich. Gdzie nie raz widział się kupiec zamorski poturbowanym, okradzionym, wyszydzonym. Gdzie, choć w jednego boga przecież wierzyli, boga Adama, Musy* i Isy**, to jemu, Ibrahimowi, śmiercią nie raz grozili, za religii swojej praktykowanie. Gdzie w każdym słowie doszukiwać się było trzeba obłudy, fałszu i oszustwa, a najgorszym wrogiem ten się okazywał, co za największego przyjaciela się podawał. Bez żalu więc Ibrahim z kontynuowania, jak zwykle, wyprawy do Niemiec zrezygnował, o wojnie właśnie wybuchłej usłyszawszy i na bezpiecznych a spokojnych ziemiach w głębi kraju Polan burzę przeczekać postanowił.
Bez żalu też zaciszną kwaterę na poznańskim podgrodziu opuścił, na wezwanie Zbyszka z wieściami do pani jego wyruszając. Zbyt wiele miał kupiec w sercu wdzięczności dla tego dziwnego Słowianina, twarz w cieniu kaptura zawsze skrywającego. Zbyt dobrze miał w pamięci wydarzenia sprzed lat sześciu, gdy go Zbyszkowy łuk i sztylet od śmierci z rąk podjudzonego przez księży tłumu na ulicach Kwedlinburga uratowały. Kupiec arabski, zawsze rachunki swe dokładnie prowadzący i stanu buchalterii pilnujący, wiedział bardzo dokładnie, że życie ceny nie ma, zatem i nie ma rzeczy na tyle wielkiej, by nią ów dług wobec Polanina mógł spłacić. Od tego też czasu, choćby mu kram i karawanę porzucać przyszło, choćby pochłonąć to miało nie tylko zysk cały z wyprawy, ale i majątek, nie było rzeczy takiej, której by kupiec Zbyszkowi umiał odmówić lub nań choćby narzekać.
     - Mówisz tedy – głos królowej wyrwał Ibrahima z kontemplacji wyposażenia komnaty – że brat mój po mszy południowej dopiero wyruszył?
     - Tak, o Perło Północy, której prześwietna sława na morzach i lądach nigdy nie zaginie.
            Królowa, snadź już ze sposobem wysławiania się kupca obyta, cierpliwie pochwały i ukłon kolejny, im towarzyszący, przeczekała.
     - Co jeszcze ma mi do powiedzenia Zbyszko?
     - Książę Pan Bolesław prześwietny, który jako lew jest na wschodzie i zachodzie, jako radziłaś pani, ty, o wzorze niedościgły dla hurys czarnookich, traktem ruszył na Głogów i Bolesławiec, pochód jednak nieskoro idzie. Wozy wieloma obciążony, które zaopatrzenie książęce, jak i rycerskie zbytki wiozą, tempem ich poruszać się musi, tedy nie prędzej jak za dni cztery stanąć w Głogowie może, a stamtąd i ze cztery kolejne liczyć potrzeba do Bolesławca.
Sygryda głową skinęła, na znak, że tego się właśnie spodziewała. Zamyślony wzrok w oknie utkwiła, ignorując najwyraźniej, że Zbyszko także relację całą z jej w Krośnie pobytu usłyszy. Na obojętność tę pozwolić sobie mogła, tak Zbyszka wierności będąc pewną, jak jego zaufanych, do których kupiec należał, milczenia wobec innych.
     - O Hermanie co mówił?
     - O Różo Piastowskiego drzewa, ty któraś orlątkiem białym jest Polan najznakomitszym, mówił Zbyszko, że na niemieckiego psa niewiernego, bodajby truchło jego kruki po polu rozdziobały – to mówiąc, wielką miał ochotę Ibrahim splunąć, jednakże w królowej przytomności się nie ważył - zważa pilnie i czujnie, na krok go nie odstępując. Ale że ten pies niemiecki nerwowym jakimś się uczynił, cięgiem w zarośla chce chodzić i wokół oczyma wodzi, jakby kogo wypatrywał. Więcej Zbyszko nie wiedział, ale za dni dwa, jak umówione, wieści kolejne pośle.
            Świętosława, obelgi pod adresem Hermana słysząc, uśmiechnęła się pod nosem.
     - Nie bardzo, widzę, Niemców lubicie, Ibrahimie.
     - A bo to dadzą się oni lubić, o Gwiazdo Zaranna na firmamencie duńskim?

***

Ragnar nie odrywając wzroku od rany, przez czas jakiś w duchu się ponuro rozśmieszył, do Zbycha będąc porównanym, gorszej obelgi o sobie nie znalazł w pamięci. Tedy, gdy królowa, co do Gesta mu powiedzieć poradziła, z tym większym chłodem i odrazą doń przemówił.
     - Język cię świerzbi, młokosie, widać to po tobie od razu, a jednak daje ci szansę, żebyś raz za zębami, co trzeba trzymał, ale ty lepsze masz plany i królowej wszystkoś wygadał. Karę słuszną poniesiesz w odpowiednim czasie, teraz zaś przypatrz się swoim upiorom.  
To mówiąc, jarl rzucił w niego niemiecką głową, która tocząc się ku wojowi niejako w uśmiechu rozjaśniona, krwią drewno znaczyła. Woj, głowę uchwyciwszy, a nie bardzo wiedząc, co z nią zrobić, stał stropiony wielce, na jarla i królową spode łba spozierając. Sygryda uśmiech kolejny, jak piołun gorzki i drwiny pełen mu posłała.
     - Głowę do beczki z miodem wstawcie, bo będzie mi jeszcze potrzebna. A teraz po znachora, duchem leć.
To rzekłszy, drzwi wojowi wskazała, a jarlowi łoże.
Wzrokiem zmęczonym, a karę bolesną i długotrwałą zwiastującym, drużynnika swojego odprowadził, zaciekle na rękojeści miecza dłonie zaciskając.
     - Postoję, pani, na deski ci się nie zwalę, o to się nie martw, jeśli o tym myślisz. A jeśli gniew twój nadal kipi, żarem swym każdą inną emocję tłumiąc, pozwól, że do swej kwatery pójdę, żeby swym widokiem, tobie, najjaśniejsza, niemiłym, dalszej twej złości nie wywoływał – mówiąc to głosem bezbarwnym, skłonił się krótko, usta z bólu zaciskając, gdy grot strzały z kawałkiem promienia przemieścił się dalej w głąb ciała.
Czując, jak gniew z niej ulatuje na ten widok, głową pokręciła.
     - Połóż się, szaleńcze. Opatrzyć cię trzeba. I tak plan zmienić należy, o świcie nie ruszym. Raz, że ty na konia nie siądziesz w tym stanie. Dwa, że połowa drużyny zalana i w garść ich od nowa wziąć musisz. Trzy, że nim Bóbr graniczny przekroczymy, trzeba ten oddział wytropić i wytrzebić. Niedobrze mieć wroga na tyłach.
Mimo zatem oporu jarla, który stawiał dzielnie, na środek izby go zaciągnęła i na łoże pchnęła. Na to i zaraz zielarka z podgrodzia we drzwiach się zjawiła, królowej się kłaniając. Obie też, nie bez trudu, kolczej, przeszywki i koszuli go pozbawiły, baba zaś ranę oglądać poczęła.
Ragnar wzrok w sufit wbił, oddychając równo, lecz nadal nerwowo. Nie godziło się, by, gdy oddział się pijaństwu oddał, on sobie tak poczciwie w łóżku królowej leżał całkiem nieużyteczny, choć przyznać musiał, że gdyby nie zielarka, co mu między żebrami kopała, byłoby całkiem przyjemnie.
     - Pani - lekkim skinieniem głowy wskazał podstarzałą znachorkę - odpraw ją. Sam sobie z tą raną poradzę. Dlaczegoż ona ma mi w piersi kopać grota szukając, jak reszta drużyny zaraz się bez rozkazów stołami pozabija, krzesła jeno w tej karczmie ostawiając.
Na skraju łoża przysiadłszy, Świętosława poczynania zielarki wzrokiem czujnym śledziła. Głos jego z zadumy jakby ją wyrwał.
     - Teraz to możesz ich co najwyżej zwymyślać, jak się nad ranem z pijackiego snu pobudzą. Drużyny połowa, spita już pod stołami w karczmie leży. Druga połowa zaś także leży, krzyżem na posadzce kaplicy grodowej. Też ich zwymyślać nad ranem możesz.
Tymczasem baba - zielarka, grot w jego ciele odnalazłszy, mocno zań szarpnęła. Oczy jarla, przez moment prawie na granicy wyjścia z orbit koczujące, znikły pod powiekami, podczas gdy w umyśle szalała prawdziwa burza. Raz to Ragnar chciał się z łoża poderwać, zielarce kark skręcając, i do kaplicy grodowej biec, by swoich wymordować, co się odważyli tak gorliwie modlić, gdy jego nie było. Raz, żeby kark zielarce skręcając, do karczmy ruszyć, samemu miodu wiadro wypijając, tak był bowiem spragniony po nocnej wyprawie. Teraz zaś cała pierś pulsowała mu bólem, gdy go znachorka, bez cienia lęku, pamiątki po walce pozbawiła i szyć poczęła igłą długą jak jego palec wskazujący. Przeklął pod nosem, mamrocząc obelgi pod adresem każdej znanej sobie istoty od Boga po człowieka.
Sygryda westchnęła cicho, gdy zaś zielarka szyć skończyła, gestem ją odprawiła, monet kilka do dłoni wsuwając. Sama zaś miski przygotowane z wodą zimną i wywarem ziołowym oraz płótno na kawałki małe pocięte do rąk wzięła i chłodne okłady do rany bólem rozpalonej przykładając, żar jego gasiła.
     - Zostaw - mruknął ozięble, sufit świdrując wzrokiem niemal morderczym. Palce pobielałe, bez sił już na pościel opadłe, drgnęły lekko, jakby na przekór zawziętości w tonie. - Przecież jeszcze chwilę temu do Walhalli mnie chciałaś wysyłać. Teraz nie lituj się nade mną. Do ranka dobrze będzie i na oddział będziemy mogli ruszyć, jak już resztę wojów do pionu doprowadzę.
Królowa wargę przygryzła i wzrok odwróciła. Źrenice jej jednak szczegół każdy odnotowały: bladość, która twarz jego oblekła, dłoni osłabłych drżenie, zęby z sił całych zaciskane, by nad falą bólu zapanować.
     - Każdego z tej setki mogę stracić i nie westchnę z żalu nawet. Każdego. Ale nie ciebie, Vossler - rzekła cicho, a głos, co nigdy się prawie nie zdarzało, zadrgał jak cięciwa łuku puszczona.
Zmianę w jej głosie w porę zarejestrował, w jej stronę oblicze kierując, którego oczy, jej widoku tylko żądne, tego, co zobaczyły, do świadomości nie chciały dopuścić. Zacisnął zęby, wargi przygryzając, by rękę podnieść i ku jej policzkowi wyciągnąć. Gdy jego szorstkie dłonie z gładką jej skórą się zetknęły, powiedział cicho, lecz świadomie.
     - Wybacz mi, Sygrydo, ale jeśli ta wyprawa tylko z brawury mojej i głupoty wynikła, to muszę zaprzeczyć, bo o twoje tylko bezpieczeństwo i twoje sukcesy zabiegam, a widoku zlęknionego twego oddziału znieść nie mogłem.
Dłoń jego, z wysiłku drżącą, ujęła i w swoich zamknęła.
     - Nie o to mi idzie, żeś na nią wyruszył, bo cel i zamysł rozumiem. Ale o to, że sam - mówiła cicho, głosem jak na nią dość łagodnym. - I żeś mi słowa nie rzekł. Miałbyś mniej szczęścia, to strzała byłaby celniejszą i skapiałbyś w jakim wykrocie paprociami zarosłym. A ja ani bym wiedziała, gdzie, ani co w ogóle zaszło. I o oddziale tym wrogim też bym nie wiedziała, na zasadzki jego drużynę narażając.
Dłoń jego na pościeli z powrotem ułożyła, swoją zaś okład zimny do czoła jarla przytknęła. Znów przymknął powieki, leżąc w spokoju nie ze względu na to, że taki był po krótkiej walce zmęczony, lecz by Sygryda, o jakże dziwnie brzmiało to imię, gdy je bez tytułów należnych wymieniał, mogła kontynuować to, co czyniła, niosąc mu wytchnienie po nerwowej nocy. Nic nie rzekłszy wsłuchiwał się w jej oddech, bodaj najpiękniejszy dźwięk, prócz jej głosu i targanych za koniem jeńców, co ich potem ze skóry obdzierał, jaki słyszał w życiu.
Gdy oddech jego uspokoił się, a mięśnie rozluźniły, co widomym było znakiem, że zabiegi jej skutek przynoszą, znów okład na czole jarla zwilżyła. I zapytała, głosem tym samym, miękkim jakby i całkiem złości pozbawionym.
     - To powiesz mi teraz, coście za wioskę z Geirsenem spalili i dlaczego?
Zamrugał, próbując przypomnieć sobie niedawne wydarzenia, choć jeszcze zeszłego dnia przeżywane, już mgłą zasnute w pamięci jarla.
     - Mała osada na drodze z Poznania do Krosna, co ją kilkunastu wieśniaków zasiedlało- zaczął z wysiłkiem, wkrótce jednak z coraz większą swobodą opowiadając. - Hallgrimsen taki barłóg trawy podpalił, co chłopów po lasach rozgoniło. A potem już wszystko po kolei ogniem częstował, a mnie się za nim ganiać nie chciało, to Solva wysłałem, niech się na starość rusza.
     - Mhm - królowa gestem wielce jak na nią delikatnym pot, którego krople na czoło jego wystąpiły, otarła. - A Geirsen o jakimś wieśniaku coś jeszcze bredził.
     - Był tam taki jeden, wielce rozmowny nie zaprzeczę. Hallgrimsen go na mój rozkaz powiesił, bo zaczął bredzić i pianę z ust toczyć, to stwierdziłem, że pora na trochę rozrywki.
Ragnar lekko wzruszył ramionami, demonstrując jak bardzo obojętnym był dlań los wieśniaka. Sygryda głową pokiwała, działanie jarla za najzupełniej normalne i oczywiste w tym względzie mając.
 
***
 
Blizbor, komes grodu Krosno, był niezadowolony. To zresztą mało powiedziane, był wściekły. A najbardziej denerwował go fakt, że nie mógł niczego po sobie pokazać. Służąc w drużynie jeszcze starego kniazia Mieszka, aż nazbyt dobrze poznał gwałtowność i porywczość piastowskiego charakteru. Oraz piastowski upór. Powodów do wściekłości miał co na najmniej kilka. Oto spalono wieś podkrośnieńską, będącą osobistą jego własnością i jednym z dochodu źródeł, a wieśniakiem pewnym, jak mu doniesiono, długo i z fantazją ktoś się bawił, nim go litościwa śmierć zabrała. Oto spotkał komesa Blizbora cały szereg rozczarowań. Gdy wreszcie, w końcu wojna wybuchła, kniaź Bolesław nie widział w niej bowiem na razie miejsca dla Blizbora. Nie dość, że sam inną trasę na niemieckie ziemie obrał, to jeszcze przez Krosno przejść miała drużyna jego siostry.
Blizbor i o królowej Świętosławie słyszał i ciotkę jej, kneźnę Adelajdę pamiętał, jednak wcale go dowodzenie niewiasty nad oddziałem zbrojnym nie cieszyło i sam w takim znaleźć się by nie chciał. Nadto, drużyna jej wielce hałaśliwą, dziką, a w trunkach się lubującą okazała się. Połowa, ledwie bramy grodu przekroczyli, do karczmy jedynej pobieżała. Druga zaś połowa, ku osłupieniu Blizbora, który choć jako wszyscy komesi ochrzczony, nigdy przesadnie gorliwym neofitą nie był, do kaplicy grodowej się udała, w kapelanie czeskim wpierw przerażenie zjawieniem się swoim budząc, następnie łzy wzruszenia szczere, gdy mężowie zbrojni a groźni, z hukiem na kolana popadali, posadzkę kaplicy pokrywając. Nigdy on chyba jeszcze frekwencji takiej w krośnieńskim Krysta przybytku nie uświadczył. Królowa sama, na wieczerzy chmurna jakaś i milcząca siedziała, tak ciekawość komesa względem wojennych planów, jak pretensje względem wsi spalonej, co chłopi duńskim mienili dokonaniem, zacięciem ust jeno zbywając. Na domiar jeszcze, przed świtem szaleniec jaki, krwią ubroczony i na podobieństwo upiora blady, którego przybocznym królowej duńskiej mieniono, do grodu zjechał, do komnat jej się udając i tamże do przedpołudnia pono leczony, zalegając.
Kolejnym a gorzkim rozczarowaniem było, że rozkazem książęcym on to, Blizbor, z drużyną grodową miał w Krośnie pozostać i dalej w widłach Bobru i Odry przeprawy przez rzeki obie strzec, na wojnę zaś w polańskim interesie ruszała banda Duńczyków szalonych i pijanych, pod wodzą niewiasty. Czary goryczy dopełniało jeszcze i to, że szaleniec ten, co w nocy przybył, pono oddział jaki zwiadowczy pod Krosnem wyśledził, co z sobą pociągnęło Świętosławy Storrady drwiący uśmiech i zarzut bezgłośny, acz w głównej twierdzy izbie w powietrzu zawisły, o niesolidność i niekompetencję jego, komesa krośnieńskiego, którego straże wrogą bandę przeoczyły.
Nie dziwota tedy, że gdy królowa duńska do izby głównej z wojami kilkoma u boku wkroczyła, chmurny a gniewny na podwyższeniu siedział i jeno przez wzgląd na piastowski rodowód niewiasty, jak i miecz u jej boku, ledwie głowę skłonił. Na znak Sygrydy, Duńczyk jeden z beczki, co ją drugi niósł, głowę miodem ociekającą, a makabrycznie od szyi oderżniętą za włosy wyciągnął. Głowa do młodzika jakiego należeć musiała, w oczach wytrzeszczonych, ciemnych, trwoga zastygła, język nabrzmiały i poszarzały, spomiędzy zębów zwisał, twarz gładkoogolona tak Duńczyka, jak Słowianina wykluczała. Całości dopełniały jeszcze u szyi obszarpanej uwieszone strzępy chustki, jakimi delikatne rycerzyki niemieckie grdyki sobie okręcały, by ich kolcza nie drapała. O chusty okrawki zaczepiony był ryngraf z Matką Boską Magdeburską, co ostatecznie już trupa identyfikowało. Duńczyk zanurzył głowę z powrotem, jednak po czasie na tyle długim, by komes wiedział, że przez kilka nocy najbliższych widoku jej zapomnieć nie zdoła.
     - Tak wyglądają ci, co wieś waszą, komesie, z dymem puścili. Tak wyglądają ci, co za upiory się mienią i popłoch w ziemi okolicznej czynią. Nie demony to, ale ludzie śmiertelni. I obcy. Niemcy to, komesie, chyba nie zaprzeczycie? – Blizbor nie zaprzeczył. - Nie wiem, kiedy Bóbr przejść zdołali, ani nie wiem, jak zdołali. Ale dowiem się tego. A potem, co do jednego wyrżnę. Bo nie lza na wroga ruszać, oddział jego na tyłach sobie zostawiając, a wasza drużyna, jeśli dotąd wytropić ich nie umiała, to i dalej na nią nie liczę. Bo nie lza pozwolić, by trwogę siali i pożogę. Bo, na koniec, nie lza spalenia wsi, co do was, komesie, należała, nie pomścić. Pomszczę ja wam ją za was. Nie dziękujcie.
            Blizbor nie podziękował. Ślinę jeno przełknąwszy z trudem, ozwał się, a głos jemu samemu zdał się dziwnie jakiś ochrypły i obcy.
     - A na co wy, pani, czerep ten w miodzie marynujecie?
     - A właśnie – uśmiech Sygrydy był z gatunku takich, co przywodzą na myśl krzyki mordowanych i odblask pożaru na klingach mieczy – byłabym zapomniała. Posłańca, gdy do brata mego wyślecie, tę głowę niech mu także zawiezie. I niech ją Bolko margrabicowi Hermanowi z Miśni pokaże. I niech się jej Herman dobrze a dokładnie przyjrzy, a może rozpozna w niej znajomka jakiego albo kumotra. I niech dobrze zapamięta sobie, jak Piastowie za podstęp płacą.

***
 
     - Trza by ten oddział wytropić. Dasz radę od rana za drużynę się zabrać? Jakże się teraz czujesz?
     - Dam rade. Jeśli dostanę rozkazy, a Gest odda mi mój hełm, z samego ranka mogę wyruszyć – odpowiedział Ragnar, z widocznym trudem się prostując i pomimo czerwonych plam przed oczami, starając się wstać.
     - Nie teraz jeszcze, szaleńcze. Wypocząć musisz – Świętosława rzekła stanowczo, dłoń mu na piersi kładąc i na poduszki z powrotem opierając. A usta, co by już więcej nie argumentował na rzecz natychmiastowego drużyny w karby dyscypliny brania, pocałunkiem mu zamknęła.
Kto jak kto, ale najjaśniejsza pani, Sygryda, znała się na rzeczy, jeśli chodziło o sprawę wpływania na decyzje jarla Ragnara. Woj nie myśląc już o drużynnikach, a niech ich licho weźmie, wziął się za zapalczywe pocałunku oddawanie, co miało być, w ramach paproci we mgle skrytych, przeprosinami.
Na chwilę od ust jego się oderwawszy, bacznie twarzy się jego przyjrzała. A uśmiech nikły na wargach jej zatańczył.
     - O, widzę, że szybko do sił wracasz - mruknęła, znów doń przywierając.
Na te słowa i on, choć nie był to grymas tak okazały, pozwolił sobie na nikły półuśmiech. Dłoń jego, z leżenia bezczynnego wzniesiona ku obliczu najjaśniejszej, poczęła starannie pieścić jej szyję i dekolt.
     - Gdyby wszystkich rannych taką troskliwą opieką otaczać - wyszeptał nie bez przytyku. - Nikt nie chciałby z wojen w całości wracać, ale osobiście by się ranił, w takie chcąc wprawne wpaść ręce.  
     - Nie każdy ranny z bitki powracający, na taką opiekę zasługuje - odrzekła, oczy jak kotka mrużąc. Po czym ponownie ust jego swymi sięgnęła, to pieszcząc powierzchnię ich językiem, to kąsając zębami lekko.
Ból w ranie, co ją tak starannie maścią ziołową znachorka obkleiła, choć zelżał, nadal dawał o sobie znać, raz po raz falą przez umysł jarla przechodząc. Ten ignorował go jednak, na pocałunku się skupiając, a rękami swymi niezwykłe rzeczy wyprawiając i palcami zwinnie sobie drogę otwierając w najgłębsze zakamarki, zgrabnie pod koszulą najjaśniejszej ukryte, wdzierał się niepostrzeżenie, ku tym większemu Sygrydy zdziwieniu, że w sposób tak wprawny ozdrowiał.
Z tuniki też rychło przyszło jej się wyzwolić, co by materiał przed porozrywaniem ustrzec. Dłońmi po karku jarla wodzić poczęła i we włosy jego, krótko przystrzyżone, palce wplatać. Ust przy tym jego pieścić nie przestawała, już to nasilenia pocałunku płynnymi zmianami, już to języka w ich wnętrzu zagłębieniem i błądzeniem.
Ani to na skrzypienie łóżka nie bacząc, ani na mazistą skorupę, co się mogła przy każdym ruchu rozsypać, ku sobie tylko kobietę przygarnął, z siedziska ją do siebie ciągnąc, a kusząco dłońmi po biodrach jej wodząc. Z nie lada uśmiechem podówczas, gdy odgłos upadających trzewików posłyszał,  na drugą część ją łoża skierował, ustami kreśląc linię wzdłuż jej szyi, między piersiami, aż po bliznę, pępkiem przez niektórych zwaną, gdzie zataczając wargami ruchy koliste, raz po raz językiem jej delikatną skórę muskał.
Sygryda przez chwilę z lubością pieszczocie się poddawała, westchnieniami cichymi działania jego aprobując. Później jednak odepchnęła go lekko od siebie, a gdy spojrzenie jej posłał, nad którego zdumieniem zapanować nie zdołał, rzekła cicho, z uśmiechem cokolwiek zagadkowym.
     - Ty ranny jesteś i krwi wiele straciłeś. Odpoczynku więcej ci trzeba.
Po czym mocniej go na poduszki pchnęła, iż się na nich oparł, sama zaś, uśmiechu z twarzy nie oddalając, niczym wierzchowca go dosiadła, w siebie przyjmując.  Już miał jarl zakląć cicho, już to na nowo unieść się duńskiego woja honorem, gdy przez ciało jego dreszcz przeszedł, gdy zbłąkane podniecenia prądy rozeszły się echem. Zaraz to zamknął usta, słowa w gardle dławiąc. Naraz to, nie bez kąśliwego uśmiechu, naparł na kobietę, biodrami jej poruszając.
Królowa uśmiechnęła się, ni to z drapieżną zachłannością, ni z tryumfem, ni też z czułością jakąś. A może z wszystkimi trzema. Dłonie na piersi jego oparłszy, poruszać się zaczęła, wolno jeszcze i starannie, acz rytmicznie, to wznosząc się, to opadając, to przystając na chwilę, by usta swoje z jego złączyć. Ragnar chwile błogiej rozkoszy z jej ust spijając, niemal już o świecie zapomniawszy, w zachłannym uniesieniu pocałunki oddawał. Wtem w głąb naprężonego jej ciała soki żywotne pomknęły, gdy wagi jarla się z ustami Królowej zetknęły. Pocałunek oddając, dreszczem przeszyta, na pierś jarla opadła, szyję jego i obojczyk po wielokroć ustami miękko muskając. Z ust wpółotwartych oddech płytki, urywany dobywał się, pod sklepieniem powiek na wpółopuszczonych gwiazdy w rozbłyskach rodziły się i gasły.


___

*Musa – (arab.) Mojżesz, prorok w islamie
** Isa – (arab.) Jezus, prorok w islamie

czwartek, 13 grudnia 2012

19. Korowód zjaw (Ragnar & Sygryda)


Gnani burzą pędzili przez wielkopolskie ziemie, co kilka staj przeprawiając się ni to przez jakiś zbłąkany strumień ni las gęsto zarośnięty, co go żaden wieśniak stopą nie chciał zwiedzić, ni przez wioskę wśród pustkowi ulokowaną. I choć wysłani przodem bracia Odd i Oddi bez trudu odnaleźli trakt, wnet którym drużyna gnała wyciągniętym kłusem w stronę Krosna, to jednak czasem zbaczali z trasy by drogę sobie skrócić, zbędne zakręty mijając.
Jarl Ragnar, człek porywczego charakteru, pomimo zwiadowców wysłanych przodem nawet na moment w swej czujności nie ustał, wśród tej ziemi przeklętej, przygranicznej, okazji do bitki wyczekując. A dostrzegając w błocie oddziału obcego ślady, gestem drużynę zatrzymał jeno Solva, woja ulubionego, do zadań najgłupszych przeznaczonego, do braci duńskich, zwiadowców, wysyłając, z rozkazami baczniejszego terenu obserwowania.
     - Najjaśniejsza, przerwę radzę na strawę uczynić. Niechby Gest z Ulfarem sprawdzili co z tymi śladami, co uszły czujnemu spojrzeniu Ragisenów. Nie godzi się by tak odjechać, nawet tropu nie sprawdziwszy.
Najłaskawsza głową skinęła, czemu i gest ręki towarzyszył, reszcie oddziału na popas stanąć nakazujący. Z siodła zeskakując, wierzchowca krótko po szyi poklepała, a widząc, jak sprawnie woje biwak rozbijają, sama na chwilę w głąb lasu odeszła.
     Oczy Ragnara błysnęły, nim nie zawrócił konia, swojego podkomendnego zajeżdżając.
     - Królową żeś słyszał, bierz drugiego i czmychaj za śladem Ragisenów, abyś tylko wyliczył ilu ich było albo dokąd zmierzali – zwrócił się do Gesta, który choć w tropieniu słaby, znał się na śladach i najprostsze wnioski mógł z nich wyciągnąć.
Na Solva ani też żadnego z braci nie czekając, sam rozkaz wydał, by w pogotowiu miecze trzymać w razie jakiego ataku.  Postanowił również, miast za Królową jakiego woja posłać, sam się za nią w gąszcz zagłębić. Po pas w paprociach ruszył w głąb drzewiny.
Królowa stała, dłonią o smukłą brzozę oparta, w odgłosy lasu wsłuchana. Kroki jego posłyszawszy, osoby się domyśliła, nie odwróciła się więc nawet.
     W milczeniu uczynił trzy kolejne, bowiem tyle wymagała tego dzieląca ich odległość. Przystając, w skupieniu przyjrzał się temu, co z taką wrażliwością oglądały oczy najjaśniejszej pani, Sygrydy. Między pniami pomimo pory nadal kłębiła się mgła, przypominając duńskie lasy wokół stolicy.
     -  Sprzyja wspominaniu - odrzekł, na moment zagłuszając idealną ciszę miejsca.  
Wnet ze wschodniej strony lasu dał się słyszeć odgłos, który spłoszył konie. Ragnar schwycił rękojeść miecza, wypatrując zagrożenia. To nie nadeszło od razu, lecz nadejść niechybnie miało. I nadeszło, wkrótce.
***
Łuna, roztaczana przez płonące siano,  powitała jarla, mieniąc się czerwienią i złotem wśród smolistego dymu, nim ten podjechał na szczyt wzgórza. Kłębiasta trawa wygłuszyła odgłos tentu końskich kopyt, który, gdy jeszcze posuwali się gościńcem, zwracał na oddział uwagę miejscowych chłopów.
Zabudowania wioski, ledwie widoczne zza kłębów oparów, dały się zauważyć w chwili ciszy między kolejnymi podmuchami wschodniego wiatru. Ragnar zmrużył powieki, dostrzegając braci Ragisenów majstrujących przy chuderlawych wrotach do szopy, z nieskładnie zbitych desek wzniesionej. Spiął konia, pędząc do drużynników. Jeśli pożoga była ich udziałem, to niedługo jeszcze ich karki trudzić się będą, podtrzymując głowy.
     - To wasza zasługa? – Zacharczał, zeskakując z wierzchowca z obnażonym sztyletem, gotowym do poderżnięcia któremu gardła. Oddi, starszy z rodzeństwa, zamarł z wytrychem w dłoni.
     - W oborze ktoś jest – wyjąkał, zakrywając rękawem wyryte w drewnie ślady, które świadczyły o nieumiejętności w posługiwaniu się tępym narzędziem. – Kazałeś, panie, zagonić przez oblicze Królowej jakiego wieśniaka, co by nam o tym oddziale z gościńca powiedział. A tutaj wszyscy uciekli zaraz po tym, jak Hall podpalił to trawsko, co je kosami ścinali dla trzody.
Ragnar zacisnął zęby, obu wzrokiem złowróżbnym świdrując, raz po raz na płonący stos zerkając. Rzeczywiście Hall, menda przeklęta, biegł z płonącą żagwią, podkładając ogień pod zabudowania. Gdyby Ragnar wierzył w Bogów, czy raczej w Ragnara oni, niechybnie ktoś zakląłby teraz.
     - Odd – głos jarla przycichł, a oddech ustał, jakby pozory człowieczeństwa przestały mieć znaczenie. W powietrzu wibrował gniew, ostatnimi siłami w ukryciu stłumiany. - Po Solva biegnij. Niech się towarzyszem zajmie nim go rąk pozbawię i flaki wypruję. Już raz mu rzekłem, że ma się ognia nie tykać. Drugi raz nie podejdę, bo pierwej zabiję. A ty Oddi – oderwał wzrok od sceny, sztyletem sobie drogę znacząc. – Odsuń się, bo w końcu sam się palców pozbawisz. Zostaw to specjaliście.
Na te słowa jarl doskoczył do drzwi, ostrzem skobel z drewna wytrzebiając, wprawną ręką kłopotu się pozbywając. Obora stanęła otworem, pustką i mrokiem ich witając. Oczy woja, do ciemności nawykłe, w porę dostrzegły zlęknione ciało mieszkańca w starym sienie skulone. Pobielała dłoń, w skórzanej rękawicy ukryta, przyciągnęła wieśniaka, pomimo niechęci i wykrętów, przed budynek. Wieśniak zdążył wykonać koślawy znak krzyża, powierzając się Jezu Krystowi, nim złowróżbny uśmiech wcielonego diabła nie zesłał doń ciemności.
Wieśniak ocknął się z ogromnym bólem głowy, prawa połowa czaszki pulsowała rytmicznie, świadcząc o celnym uderzeniu w skroń. Przez kilka pierwszych chwil przed oczami dostrzegał jedynie korowód czerwonych plam, a później z wolna, miarowo, do jego głowy dopływały powyginane kształty.
    - To gdzie w końcu się ten oddział ukrywa, hm? – Głos Ragnara, ostry niby stal miecza, ciął powietrze, chłodem swym do szpiku najbliżej strojących wojów mrożąc. – Jesteśmy wszyscy bardzo ciekawi, gdzie się Niemcy ukrywają. I czego też w tych okolicach szukają.
Ulfar, jedyny woj z otoczenia jarla, który znał biegle polańską mowę, zwinnie przetłumaczył słowa Ragnara, bacząc by jakiego wyrazu nie pominąć lub wersu nie przekręcić. Chłop rozwarł źrenice z niemego przerażenia, po czym rzucając się jakby w ataku epilepsji, począł przemawiać cicho, gardłowo, oczy z oczodołów wytrzeszczając i krwistą pianę z ust tocząc.
     - Nie ludzie to są, a z głębi piekła mary, co na ziemię przyszły, by mięsem ludzkim się żywić i nad krwią dziewiczą ucztować. A ty Diable, Vosslerze Asgeirsenie, do Danii wracaj – zwrócił powyginany palec w kierunku jarla, w biegłym Niemców języku doń przemawiając. Niecno cię na stosie spalą jako ty czwórkę swych braci zamordowałeś bezdusznie, haniebne im ciosy zadając, gdy pościli w kościele wśród norweskiej ziemi.
Kilku drużynników, starannie ukrywając zdenerwowanie, spojrzało na Ragnara. Spokój widoczny na jego twarzy i opanowanie rysujące się w jego oczach było najlepszym dowodem na to, iż rzeczywiście był szalony.
Jarl tymczasem doskoczył do wieśniaka, chwytając go za gardło i podnosząc na wysokość wzroku. Palce, ukryte w skórzanej rękawicy, zacisnęły się na tętnicy szyjnej, a wzrok, pozostający bezlitosnym i zimnym, przebijał się przez skórę ofiary, aż do szkieletu, poniżej partii mięśni.
    W wolnej dłoni jarla błysnął sztylet, który po krótkiej chwili zanurzenia w ciele chłopa powrócił na swe miejsce, u pasa woja.
    - Hallgrimsen – zawołał jedynego drużynnika, który w całym oddziale podzielał jego zamiłowanie do długich tortur, wymyślnych i bolesnych. – Zajmij się nim, a jak skona zawieś na drzewie, niech mają z niego kruki pożywkę.
I odszedł. Pozostawiając oddzialik w oszołomieniu. Jedynie ci starsi, którzy znali Ragnara jeszcze z okresu, gdy był chłystkiem lub ci mądrzejsi, którzy rozumowali się na sztuce zadawania bólu, wiedzieli, że żadna rana nie dorówna tej, którą zadał. Sztylet przebijając żołądek uwolnił zastały w nim sok, który będzie z wolna niszczył każdy organ do którego dotrze. Żaden medyk ni znachor nie pomoże wobec szkód jakie poczyni w ciele wieśniaka, aż do jego śmierci, gdy przepali skórę i posoka wycieknie. 
***
Krosno rysowało się na tle krajobrazu niby samotny kieł wyrastający brutalnie z pokładów ziemi. Wokoło granicznego grodu wykarczowano las w promieniu kilku staj, żeby z górującej nad twierdzą wieży dostrzegać najdalsze zakątki wielkopolskiej ziemi. Może strażnicy, wypatrujący zagrożeń nadchodzących z ziemi niemieckiej, mogli coś o tajemniczym oddziale, co na niego natrafili w drodze z Poznania, powiedzieć. Słowa wieśniaka ze zniszczonej wsi trapiły drużynników, choć żaden oficjalnie nie chciał się do tego przyznać. Ani jeden z wojów, czy to chrześcijanin czy poganin zatwardziały, w słowa chłopa nijak uwierzyć nie chciał, lecz zapomnieć o nich nie potrafił.
    - Gest – jarl odwrócił wzrok od drewnianej palisady, zatrzymując drużynnika ze sobą na wzgórzu. – Mówiłeś o zjawach co dosiadały widmowych koni, a w trzaskach i śmiechach znikających w kurzawie dymu. Prawda li to była czy jeno chciałeś Tokego, głupka, strachu nabawić? 
Drużynnik zamrugał zaskoczony, że dowódca zapytał go o sprawę, o której jak mniemał zapomnieć już może. Nerwowo poklepał konia, czując jak niecierpliwi się do ciepłej stajni, po czym przemówił, głosem ledwie żywemu tylko znanym.
    - Słyszałeś, Panie, co ten wieśniak mówił, co go Hallgrimsen z rozkazu waszego na gałęzi powiesił, żeby go kruki dziobały.
Ragnar przytaknął, najmniejszym bodaj skurczem nie dając poznać, co też o całej sprawie myśli. Dowódca tylnego hufca kontynuował, ze słowem każdym większą grozę czując, nie wiedząc czy to przez wzrok gniewny dowódcy, co jego przekrwione białka do rzeczonych zjaw pasowały, czy przez ciemne chmury, co ze wschodu za nimi przez niebo płynęły od Poznania, burzę kolejną niosąc.
     - Jakeśmy się na ostatni popas zatrzymali, przed tą przeklętą wioską, to mnie z Ulfarem za tymi śladami iść kazano. Poszliśmy więc, przecie czego się obawiać, kiedy za nami cała drużyna ze najjaśniejszą panią, Sygrydą na czele. Ulfar szedł ścieżyną, co głęboko w las zmierzała, ja zaś w puszczę się zagłębiłem i wnet się pogubiłem, bo w tych lasach miejscowych wszystkie drzewa jednakie.
Drużynnik zarysowawszy ogólny początek, lękliwe podniósł wzrok na oblicze jarla. Zdawało się martwe, wyryte w białej twarzy przez wyjątkowo humorzastego rzeźbiarza. Szare oczy, niebezpiecznie skupione, śledziły każdy jego ruch. Ragnar uniósł dłoń, nakazując mu nie przerywać więcej.
     - Początkowo obstawialiśmy niezbyt liczny oddział zwiadowczy polan z krościeńskiego grodu, lecz w miarę jak się od obozu oddalaliśmy osobno, ślady zamiast stawać się bardziej wyrazie jak to bywa, gdy się ofiarę śledzi, nagle zniknęły wśród drzewiny, a w niebo wzbił się ten dźwięk, jakby z najgłębszej otchłani, tam pod ziemią, się wydobył. Zgodnie z Waszym rozkazem powróciliśmy od razu, lecz nie mówiłem Wam o tym, bo i o czym tu mówić.
Woj wzruszył ramionami, uśmiech koślawy na twarz nakładając.
     - A reszcie oddziału zdało się niezwykły raport o setce widomych zbrojnych w korowodzie Śmierci, co niby każdy z nich miał sześć rąk i osiem rogów na czterech głowach.
O dziwo głos jarla był nad podziw spokojny. Gest, poganin zatwardział od śmierci żony, poczuł jak zapomniane uczucie dreszczy, wzbija się wzdłuż kręgosłupa.
     - Nie do końca, Panie – wydukał, starając się przywołać rezerwowe pokłady odwagi. – W tych lasach rzeczywiście coś było. Żaden oddział, nawet dowodzony przez tak świetnego dowódcę jak nasz – w stronę jarla pomknął niespodziewany skłon – nie może ot, tak zniknąć w głębi puszczy. Trzykroć obeszliśmy to miejsce, ale ślady rozwiały się w czarodziejski sposób. To robota jakich słowiańskich demonów lub tego czorta, co go chrześcijanie tak obsmarowują, że niby źródło wszelkiego zła, mroku i ciemnoty.
Ragnar westchnął głęboko, nie rozumiejąc dlaczego wojowie byli tak łatwowierni. On jakoś nigdy w żadne cwane duchy nie wierzył i jak dotąd te omijały go szerokim łukiem, a ci, spojrzeniem swoim oddział ku Krosnu pędzący omiótł, ledwie jaką pogłoskę usłyszą, a już wszędzie tajemne siły widzą.
     - Niech ci będzie. Do Krosna ruszać zezwalam, ale czego o tej rozmowie wśród drużyny nie rozpuść, bo przed karą nie zdołasz umknąć, a nie mam dziś siły w litość się nad wami bawić – jarl wymacał zapasowy miecz, przypasany rzemieniem tuż obok siodła. – Powiedzieć jeno ci rozkazuję, żeś się w tym lesie przewidział, a tylko przez nadmiar miodu, coś go żłopał jeszcze w kniaziowym grodzie, tak nagle ci te ślady sprzed oczu umknęły. Ulfar niech to samo rzecze, jakby co razem z Torfsenem żeście pili, on nigdy nie zaprzeczy niczemu, bo sam się po pijaku nie pamięta.
Gest skinął głową, z zaciekawieniem na jarla zerkając, który zdjąwszy hełm okularowy jemu go rzucił, rude włosy, niby krew w tym świetle szkarłatne, mierzwiąc. 
     - Dopiero rankiem na Łużyce ruszycie – Ragnar nie przerwał monologu, głosem twardym, do wydawania rozkazów nawykłym, instruując podkomendnego z nieznanego dla Gesta powodu. - Do tego czasu powinienem wrócić, a gdyby co dołączę potem, popytam ludzi którędy jedziecie, duński nasz oddział ich wzroku nie umknie. Tymczasowo masz dowodzenie przejąć, lecz bacz, byś zawsze przed swoim najjaśniejszej pani, Sygrydy, zdanie przedkładał. Ona wami pokieruje, zna się na tym jak niejeden z nas, ponoć postrach budzących wojów.
Drużynnik oniemiał, słysząc takie rozkazy. W dłoniach trzymawszy hełm jarla nijak nie mógł uwierzyć, że ten tak po prostu zwierzchność nad oddziałem mu przekazuje. Jemu, który, dopiero co tchórzostwem się wykazawszy, honor swój splamił.
     - A co mam Królowej powiedzieć, gdyby o co zapytała?
Słowa Gesta kilkakrotnie odbiły się echem w głowie Asgeirsena, nim ten nie odpowiedział na nie niemrawo, niechętnie słowa wypowiadając.
     - Gdyby pytała powiedz jej, że kilku zjawom z tanecznego Śmierci korowodu gardło muszę poderżnąć, jednak gdyby nie pytała – Ragnar wzrok swój podniósł drużynnika swego niemo informując, że ta perspektywa lepiej mu się podoba. – Tym bardziej byłbym ci dłużny. A teraz zmykaj, bramy za chwilę zamknął i moje zniknięcie nie ujdzie Królowej widoku.
Jarl poprawił strzemię, nim na konia wskoczył, twarz swoją przed Geirsenem ukrywając. Kolcza, którą przywdział przed wyprawą, zabrzęczała ponuro. Drużynnik również  wierzchowca swego dosiadł, pot lepki na czole czując, głosem roztrzęsionym ciąg pytań zadał.
     - A jeśli to prawdziwe zjawy, panie? Jakąż bronią można pokonać takie stwory?
Ragnar uśmiechnął się na to, ostatni raz na gród oświetlony, co mu kieł drapieżnika wśród tej równy przypominał, a w widłach dwóch rzek wyrastał potężny, spoglądając.
     - Przekonam się o tym już niedługo. A teraz umykaj, bo piętno mej złości będzie się za tobą ciągło jeszcze przez długie lata.
Gest Geirsen nie zdążył odpowiedzieć, bo gdy otworzył usta otaczał go już tylko mrok. Nerwowo spiął wierzchowca, twarz do końskiej grzywy przybliżając, by czym prędzej za bezpieczną grodu bramą się znaleźć. Zza kłębiastych chmur, miejscami dużo ciemniejszych od granatu nieba, wyjrzał mroźny księżyc, oświetlając drogę samotnemu jeźdźcowi.
***
Przez komesa, jak burzowe niebo pochmurnego, do izby głównej na wieczerzę prowadzona, królowa nie oglądając się nawet, przez ramię rzuciła:
     - Ragnar, ludzi dopilnuj, a potem też do izby przychodź.
Odpowiedziała jej cisza i nerwowe z nogi na nogę wojów przestępowanie.
     - Ragnar? - odwróciła się w końcu, a gdy wśród drużynników jarla nie ujrzała, twarz jej ścięła się w grymasie zimnym, a złym.
W pierwszej chwili pomyślała, że wspomnieniem szału z Nidaros owładnięty, już kaplicę grodową podpalać pobiegł. Uznała jednak, że na rzecz taką, w grodzie jej brata by się nie ważył, by samej jej osobie nie ubliżyć.
     - Gdzie jest, u demona, Ragnar? - wysyczała do woja najbliżej stojącego, którym nieszczęście być miał Gest Geirsen.
Drużynnik przymknął powieki, zaciskając pięści, ze wzrokiem w pustkę wbitym, jakby jeszcze nie otrząsnął się po rozmowie z jarlem, na której wspomnienie wciąż dreszcz go przechodził.
     - Nie jestem pewien, pani – wyszeptał cicho acz stanowczo, nie mogąc pokazać jak bardzo jest zdenerwowany.
     - Co?! - wrzasnęła, dodając i przekleństwa w słowiańskim języku, których Duńczycy nie zrozumieli, aczkolwiek polańskiej drużynie grodu Krosno pokraśniały uszy i lica. -  Jak to nie jesteś pewien? - dodała głosem lodowatym, każdą sylabę jak mieczem oddzielając.
Duńczyk oblizał wargi, myśląc gorączkowo nad jaką mądrą odpowiedzią. I tu źle kłamać i tam źle bajki było pleść. Pewien był, że to się dobrze nie skończy, ale głowy swojej nie planował poświęcenia zwłaszcza za jarla występki.
     - Ciemno było najjaśniejsza Pani, Sygrydo. Z oczu mi znikł.
Przekleństwa kolejne, tym razem w języku Duńczyków, zrozumieli doskonale, tym bardziej, że rozliczne a szczegółowe zarzuty stawiały one ich matkom, ojcom i owcom.
     - Ciemno? Było? I z oczu? Ci? Znikł? To widać ty już na wyprawę za stary, durniu! Skoro własny jarl ci z oczu znika.
W ciszy, która wcale nie uspokajała Geirsena, dało się dosłyszeć stłumione śliny przełykanie, na tyłach sali rozpowszechnione. Zamrugał nerwowo, ścięgna w ramionach do granic możliwości napinając, po czym odpowiedział odważnie, nie bojąc się już śmierci w twarz przemawiać.
     - Jarl mój – wykrztusił, czując jak zimne krople spływają mu po plecach. – Jarl mój na samotny zwiad pojechał, o Pani.
Świętosława zamrugała kilkakrotnie, w odpowiedzi i działaniu Ragnara, jeśli takie istotnie podjął, sensu żadnego nie widząc. Jeśli tylko na zwiad pojechał, dlaczego jej o tym nie poinformował? Nadto, po cóż w ogóle sam na zwiad pojechał, skoro bracia Ragisenowie, jak i inni zwiadowcy teren już zbadali. A nawet jeśli, wszak można ich było wysłać ponownie. Na koniec wreszcie, dlaczego sam wyruszył? Odpowiedź jedną była: coś przed nią tajono.
Do Gesta podeszła, za koszulę w rozcięciu kolczej widoczną go uchwyciwszy, do siebie z mocą przyciągnęła i kły jak wilczyca wyszczerzywszy, wydyszała:
     - Wszystko. Opowiesz mi wszystko, Geirsen. Albo cię zaraz z małżonką połączę.
Drużynnik zakasłał, dusząc się, bowiem królowa za kolczę go ciągnąc i rzemień z obrączką, jedyną po żonie Blendzie pamiątką, pochwyciła.
     - Jarl Ragnar kazał przekazać, że kilku zjawom z tanecznego korowodu – tutaj nastąpił atak kasztu i kilka nerwowych oddechów – poderżnąć gardła musi.
     - Co?! Jakim, lede saek*, zjawom?! Czy wyście się wszyscy już dzisiaj popili? A mówiłam, ty gedeknepper**, żebyście już na wyprawie nie chlali!
     - Dlatego też, o Pani, jarl Ragnar wolał o tym nie wspominać – Gest spróbował się uśmiechnąć, ale pomimo nagłego humoru nie miał dość odwagi.
Miast odpowiedzi, jedynie mocniej go przydusiła, kolejnymi słowami Geirsena określając, z których horeunge*** i luderbarn**** były najłagodniejszymi.
Podkomendny zamknął oczy, czując pulsującą w głowie krew, która wzbierała z każdą kolejną próbą oddechu. Wreszcie, ratując się przed śmiercią, schwycił dłoń królowej i mocnym uściskiem zmusił ją, by go puściła. Kilku drużynników zakaszlało, w tym jak mniemał, Solv i Toke, para błaznów.  
     - Nie będę płacić za decyzje jarla Ragnara zwłaszcza, że uważam je za słuszne – powiedział między głębokimi wdechami, które to po chwili pozwoliły jego twarzy powrócić do naturalnego kolorytu.
Nie na długo jednak, bo zaraz wykwitła na niej czerwienią pręga od uderzenia, jakie mu kantem dłoni królowa wymierzyła.
     - Mów, Geirsen. Wszystko dokładnie i po kolei.
Gest rozsmarował policzek, dziękując żonie, która pewnie nad nim czuwała, za wstawiennictwo u Sygrydy.
     - Gdyśmy się na ostatni popas przed Krosnem zatrzymali, jarl ślady zauważył, które mi kazał z Ulfarem zbadać. Ginęły one nagle w lesie, jakby oddział, który je pozostawił zniknął. Nie mówiłem o tym dowódcy, bo nie trzeba mu głupstwami głowy zawracać. Potem był ten wieśniak, on wiedział. Więcej rzec nie mogę, zbyt wielu jest tu świadków – rozejrzał się wokoło, poprawiając kolczę na ramionach.
Sygryda chwilę oczyma twarz jego świdrowała, W końcu gestem do siebie Ottara Torfsena przyzwała, rozkazu wykonanie mu powierzając, który pierwotnie był dla Ragnara przeznaczony, to jest dopilnowanie ludzi rozlokowania i nakarmienia w grodzie.
     - Gdy światła w izbach pogasną, przyjdziesz do mnie Geirsen, i opowiesz.
Powiedziała w końcu, za komesem zniecierpliwionym na wieczerzę idąc.
Drużynnik, mimo niechęci ofertę przyjął, zbierając z ziemi okularowy hełm jarla, co go w takie tarapaty wpędził. I odszedł w ciemność, przekleństwa pod nosem wyciszając. Halfdan, który go mijał, długo jeszcze miał je w pamięci, jak gdyby nie wierzył, że dowódca hufca tylnego do takich słów jest zdolny, kierowanych pod adresem jeśli nie jarla Ragnara, który go w tarapaty wpędził, to Sygrydy Królowej, co go w tych tarapatach utrzymywała.
***
A gdzieś tam, wśród labiryntu ścieżek zagubionych we mgle, jarl Ragnar czynił zwiad, by odkryć, że nigdy nie było korowodu widm, a ślady ustały, ponieważ zmyślny oddział niemieckich szlachciców obwiązał kopyta koni gałganem, którzy usuwał każdą szansę na pozostawienie śladu. Woj wyszczerzył się chytrze, niecny plan zaodrzańskich błaznów demaskując, gdy nagle szelest za sobą usłyszał, co pobrzmiewał echem wśród ciszy głuchej nocy. Nadszedł atak, co porannym go dźwiękiem wzywał, nareszcie.
A niech to licho.
Zaklął, w ostatniej chwili się przed ciosem osłaniając, co go od tyłu miał zaskoczyć, haniebnie powalając. Ostrze miecza po kolczy na rękawie się ześlizgnęło, muskając jeno policzek i ucho jarla, co go zapiekło mile, gdy posoka trawę skropiła. Kawałek małżowiny zwisał komicznie, co Niemczyka odwagi pozbawiło. Duńczyk uśmiechnął się na to, twarzą w twarz ze swym wrogiem stając, a widząc, że przeciwnik jeszcze młody, w walce nieopierzonym żółtodziobem będąc, tym bardziej ponurą się radością zaniósł, krwi jego nie żałując. Niby wściekły wilk się na młodzika rzucił, dłonią mu usta zakrywając, aby nie krzyczał, gdy go będzie jak zwierza po łowach, oprawiać. Ciało niemieckiego chłystka uderzyło o ziemię, zanosząc się słabością, z uderzenia wynikłą. Ragnar tylko na to czekał, sztych sztyletu w ramię cudzoziemca wbijając i soczysty kawał mięsa odcinając, co by się nim nawet Król nie powstydził. Metaliczny smak krwi przywrócił go do porządku, czasu przecież nie miał żeby się tak zabawiać po nocy. Pewnym gestem męki chłopiny skrócił, gardło mu jednym cięciem podrzynając, co by czasu nie tracić na czekanie, aż się ofiara wykrwawi. Gdy konwulsje ustały poganin pozbawił korpusu głowy, do wora ją zabierając, co by mu za dowód dla Gesta była, że oddział ze śmiertelników, nie zaś z mar, złożony jest. 
Powstał, konia swego wzrokiem odnajdując. Nim jednak skoczył na niego i się ku Krosnu oddalił, zdążyła go dopaść strzała, przez kolczę i wełnianą koszulę się przebijając, pod żebrem się zatrzymała. Wierzchowiec skoczył galopem ku jasnej księżyca poświacie, niosąc swego pana ku bezpiecznej twierdzy, gdzieś za wrzosowiskiem wzniesionej. Jarl nie odwracał się więcej, w duchu się za głupotę przeklinając, gdyby nie ten zwiadowca niechybnie wszystkich by wymordował, a tak z pustymi rękami wraca, brocząc jeno krwią, co mu wcale chwały nie przysparzało. Ułamał sterczący z piesi promień, grotem tkwiącym w ciele się nie przejmując. Się przeżyje, myślał, gdy przez most nad Odrą do grodu wjeżdżał, się nie raz przeżywało.
A potem niby senna mara z pobielałą twarzą, drogę swoją krwawą znacząc posoką, do komnaty Królowej zawrócił, mając na względzie rozkaz każdego wieczoru pod jej drzwiami czuwania.
_____
*lede saek – tradycyjne polskie przekleństwo w ciekawszej formie, czyli „k* mać” w nowej odsłonie. (Ragnar radzi zapamiętać.)
**gedeknepper – a tutaj nowoczesne „owcojebca”, również ciekawa forma z duńskiego slangu.
***horeunge – swoiste „bękart”.
****luderbarn – dosłownie syn prostytutki, sami wiecie, że sk* syny chodzą po świecie.