Gnani
burzą pędzili przez wielkopolskie ziemie, co kilka staj
przeprawiając się ni to przez jakiś zbłąkany strumień ni las
gęsto zarośnięty, co go żaden wieśniak stopą nie chciał
zwiedzić, ni przez wioskę wśród pustkowi ulokowaną. I choć
wysłani przodem bracia Odd i Oddi bez trudu odnaleźli trakt, wnet
którym drużyna gnała wyciągniętym kłusem w stronę Krosna, to
jednak czasem zbaczali z trasy by drogę sobie skrócić, zbędne
zakręty mijając.
Jarl
Ragnar, człek porywczego charakteru, pomimo zwiadowców wysłanych
przodem nawet na moment w swej czujności nie ustał, wśród tej
ziemi przeklętej, przygranicznej, okazji do bitki wyczekując. A
dostrzegając w błocie oddziału obcego ślady, gestem drużynę
zatrzymał jeno Solva, woja ulubionego, do zadań najgłupszych
przeznaczonego, do braci duńskich, zwiadowców, wysyłając, z
rozkazami baczniejszego terenu obserwowania.
-
Najjaśniejsza, przerwę radzę na strawę uczynić. Niechby Gest z
Ulfarem sprawdzili co z tymi śladami, co uszły czujnemu spojrzeniu
Ragisenów. Nie godzi się by tak odjechać, nawet tropu nie
sprawdziwszy.
Najłaskawsza
głową skinęła, czemu i gest ręki towarzyszył, reszcie oddziału
na popas stanąć nakazujący. Z siodła zeskakując, wierzchowca
krótko po szyi poklepała, a widząc, jak sprawnie woje biwak
rozbijają, sama na chwilę w głąb lasu odeszła.
Oczy
Ragnara błysnęły, nim nie zawrócił konia, swojego podkomendnego
zajeżdżając.
-
Królową żeś słyszał, bierz drugiego i czmychaj za śladem
Ragisenów, abyś tylko wyliczył ilu ich było albo dokąd zmierzali
– zwrócił się do Gesta, który choć w tropieniu słaby, znał
się na śladach i najprostsze wnioski mógł z nich wyciągnąć.
Na
Solva ani też żadnego z braci nie czekając, sam rozkaz wydał, by
w pogotowiu miecze trzymać w razie jakiego ataku. Postanowił
również, miast za Królową jakiego woja posłać, sam się za nią
w gąszcz zagłębić. Po pas w paprociach ruszył w głąb drzewiny.
Królowa
stała, dłonią o smukłą brzozę oparta, w odgłosy lasu
wsłuchana. Kroki jego posłyszawszy, osoby się domyśliła, nie
odwróciła się więc nawet.
W
milczeniu uczynił trzy kolejne, bowiem tyle wymagała tego dzieląca
ich odległość. Przystając, w skupieniu przyjrzał się temu, co z
taką wrażliwością oglądały oczy najjaśniejszej pani, Sygrydy.
Między pniami pomimo pory nadal kłębiła się mgła, przypominając
duńskie lasy wokół stolicy.
-
Sprzyja wspominaniu - odrzekł, na moment zagłuszając idealną
ciszę miejsca.
Wnet
ze wschodniej strony lasu dał się słyszeć odgłos, który
spłoszył konie. Ragnar schwycił rękojeść miecza, wypatrując
zagrożenia. To nie nadeszło od razu, lecz nadejść niechybnie
miało. I nadeszło, wkrótce.
***
Łuna,
roztaczana przez płonące siano, powitała jarla, mieniąc
się czerwienią i złotem wśród smolistego dymu, nim ten podjechał
na szczyt wzgórza. Kłębiasta trawa wygłuszyła odgłos tentu
końskich kopyt, który, gdy jeszcze posuwali się gościńcem,
zwracał na oddział uwagę miejscowych chłopów.
Zabudowania
wioski, ledwie widoczne zza kłębów oparów, dały się zauważyć
w chwili ciszy między kolejnymi podmuchami wschodniego wiatru.
Ragnar zmrużył powieki, dostrzegając braci Ragisenów
majstrujących przy chuderlawych wrotach do szopy, z nieskładnie
zbitych desek wzniesionej. Spiął konia, pędząc do drużynników.
Jeśli pożoga była ich udziałem, to niedługo jeszcze ich karki
trudzić się będą, podtrzymując głowy.
-
To wasza zasługa? – Zacharczał, zeskakując z wierzchowca z
obnażonym sztyletem, gotowym do poderżnięcia któremu gardła.
Oddi, starszy z rodzeństwa, zamarł z wytrychem w dłoni.
-
W oborze ktoś jest – wyjąkał, zakrywając rękawem wyryte w
drewnie ślady, które świadczyły o nieumiejętności w
posługiwaniu się tępym narzędziem. – Kazałeś, panie, zagonić
przez oblicze Królowej jakiego wieśniaka, co by nam o tym oddziale
z gościńca powiedział. A tutaj wszyscy uciekli zaraz po tym, jak
Hall podpalił to trawsko, co je kosami ścinali dla trzody.
Ragnar
zacisnął zęby, obu wzrokiem złowróżbnym świdrując, raz po raz
na płonący stos zerkając. Rzeczywiście Hall, menda przeklęta,
biegł z płonącą żagwią, podkładając ogień pod zabudowania.
Gdyby Ragnar wierzył w Bogów, czy raczej w Ragnara oni, niechybnie
ktoś zakląłby teraz.
-
Odd – głos jarla przycichł, a oddech ustał, jakby pozory
człowieczeństwa przestały mieć znaczenie. W powietrzu wibrował
gniew, ostatnimi siłami w ukryciu stłumiany. - Po Solva biegnij.
Niech się towarzyszem zajmie nim go rąk pozbawię i flaki wypruję.
Już raz mu rzekłem, że ma się ognia nie tykać. Drugi raz nie
podejdę, bo pierwej zabiję. A ty Oddi – oderwał wzrok od sceny,
sztyletem sobie drogę znacząc. – Odsuń się, bo w końcu sam się
palców pozbawisz. Zostaw to specjaliście.
Na
te słowa jarl doskoczył do drzwi, ostrzem skobel z drewna
wytrzebiając, wprawną ręką kłopotu się pozbywając. Obora
stanęła otworem, pustką i mrokiem ich witając. Oczy woja, do
ciemności nawykłe, w porę dostrzegły zlęknione ciało mieszkańca
w starym sienie skulone. Pobielała dłoń, w skórzanej rękawicy
ukryta, przyciągnęła wieśniaka, pomimo niechęci i wykrętów,
przed budynek. Wieśniak zdążył wykonać koślawy znak krzyża,
powierzając się Jezu Krystowi, nim złowróżbny uśmiech
wcielonego diabła nie zesłał doń ciemności.
Wieśniak
ocknął się z ogromnym bólem głowy, prawa połowa czaszki
pulsowała rytmicznie, świadcząc o celnym uderzeniu w skroń. Przez
kilka pierwszych chwil przed oczami dostrzegał jedynie korowód
czerwonych plam, a później z wolna, miarowo, do jego głowy
dopływały powyginane kształty.
-
To gdzie w końcu się ten oddział ukrywa, hm? – Głos Ragnara,
ostry niby stal miecza, ciął powietrze, chłodem swym do szpiku
najbliżej strojących wojów mrożąc. – Jesteśmy wszyscy bardzo
ciekawi, gdzie się Niemcy ukrywają. I czego też w tych okolicach
szukają.
Ulfar,
jedyny woj z otoczenia jarla, który znał biegle polańską mowę,
zwinnie przetłumaczył słowa Ragnara, bacząc by jakiego wyrazu nie
pominąć lub wersu nie przekręcić. Chłop rozwarł źrenice z
niemego przerażenia, po czym rzucając się jakby w ataku epilepsji,
począł przemawiać cicho, gardłowo, oczy z oczodołów
wytrzeszczając i krwistą pianę z ust tocząc.
-
Nie ludzie to są, a z głębi piekła mary, co na ziemię przyszły,
by mięsem ludzkim się żywić i nad krwią dziewiczą ucztować. A
ty Diable, Vosslerze Asgeirsenie, do Danii wracaj – zwrócił
powyginany palec w kierunku jarla, w biegłym Niemców języku doń
przemawiając. Niecno cię na stosie spalą jako ty czwórkę swych
braci zamordowałeś bezdusznie, haniebne im ciosy zadając, gdy
pościli w kościele wśród norweskiej ziemi.
Kilku
drużynników, starannie ukrywając zdenerwowanie, spojrzało na
Ragnara. Spokój widoczny na jego twarzy i opanowanie rysujące się
w jego oczach było najlepszym dowodem na to, iż rzeczywiście był
szalony.
Jarl
tymczasem doskoczył do wieśniaka, chwytając go za gardło i
podnosząc na wysokość wzroku. Palce, ukryte w skórzanej rękawicy,
zacisnęły się na tętnicy szyjnej, a wzrok, pozostający
bezlitosnym i zimnym, przebijał się przez skórę ofiary, aż do
szkieletu, poniżej partii mięśni.
W
wolnej dłoni jarla błysnął sztylet, który po krótkiej chwili
zanurzenia w ciele chłopa powrócił na swe miejsce, u pasa woja.
-
Hallgrimsen – zawołał jedynego drużynnika, który w całym
oddziale podzielał jego zamiłowanie do długich tortur, wymyślnych
i bolesnych. – Zajmij się nim, a jak skona zawieś na drzewie,
niech mają z niego kruki pożywkę.
I
odszedł. Pozostawiając oddzialik w oszołomieniu. Jedynie ci
starsi, którzy znali Ragnara jeszcze z okresu, gdy był chłystkiem
lub ci mądrzejsi, którzy rozumowali się na sztuce zadawania bólu,
wiedzieli, że żadna rana nie dorówna tej, którą zadał. Sztylet
przebijając żołądek uwolnił zastały w nim sok, który będzie z
wolna niszczył każdy organ do którego dotrze. Żaden medyk ni
znachor nie pomoże wobec szkód jakie poczyni w ciele wieśniaka, aż
do jego śmierci, gdy przepali skórę i posoka wycieknie.
***
Krosno
rysowało się na tle krajobrazu niby samotny kieł wyrastający
brutalnie z pokładów ziemi. Wokoło granicznego grodu wykarczowano
las w promieniu kilku staj, żeby z górującej nad twierdzą wieży
dostrzegać najdalsze zakątki wielkopolskiej ziemi. Może strażnicy,
wypatrujący zagrożeń nadchodzących z ziemi niemieckiej, mogli coś
o tajemniczym oddziale, co na niego natrafili w drodze z Poznania,
powiedzieć. Słowa wieśniaka ze zniszczonej wsi trapiły
drużynników, choć żaden oficjalnie nie chciał się do tego
przyznać. Ani jeden z wojów, czy to chrześcijanin czy poganin
zatwardziały, w słowa chłopa nijak uwierzyć nie chciał, lecz
zapomnieć o nich nie potrafił.
-
Gest – jarl odwrócił wzrok od drewnianej palisady, zatrzymując
drużynnika ze sobą na wzgórzu. – Mówiłeś o zjawach co
dosiadały widmowych koni, a w trzaskach i śmiechach znikających w
kurzawie dymu. Prawda li to była czy jeno chciałeś Tokego, głupka,
strachu nabawić?
Drużynnik
zamrugał zaskoczony, że dowódca zapytał go o sprawę, o której
jak mniemał zapomnieć już może. Nerwowo poklepał konia, czując
jak niecierpliwi się do ciepłej stajni, po czym przemówił, głosem
ledwie żywemu tylko znanym.
-
Słyszałeś, Panie, co ten wieśniak mówił, co go Hallgrimsen z
rozkazu waszego na gałęzi powiesił, żeby go kruki dziobały.
Ragnar
przytaknął, najmniejszym bodaj skurczem nie dając poznać, co też
o całej sprawie myśli. Dowódca tylnego hufca kontynuował, ze
słowem każdym większą grozę czując, nie wiedząc czy to przez
wzrok gniewny dowódcy, co jego przekrwione białka do rzeczonych
zjaw pasowały, czy przez ciemne chmury, co ze wschodu za nimi przez
niebo płynęły od Poznania, burzę kolejną niosąc.
-
Jakeśmy się na ostatni popas zatrzymali, przed tą przeklętą
wioską, to mnie z Ulfarem za tymi śladami iść kazano. Poszliśmy
więc, przecie czego się obawiać, kiedy za nami cała drużyna ze
najjaśniejszą panią, Sygrydą na czele. Ulfar szedł ścieżyną,
co głęboko w las zmierzała, ja zaś w puszczę się zagłębiłem
i wnet się pogubiłem, bo w tych lasach miejscowych wszystkie drzewa
jednakie.
Drużynnik
zarysowawszy ogólny początek, lękliwe podniósł wzrok na oblicze
jarla. Zdawało się martwe, wyryte w białej twarzy przez wyjątkowo
humorzastego rzeźbiarza. Szare oczy, niebezpiecznie skupione,
śledziły każdy jego ruch. Ragnar uniósł dłoń, nakazując mu
nie przerywać więcej.
-
Początkowo obstawialiśmy niezbyt liczny oddział zwiadowczy polan z
krościeńskiego grodu, lecz w miarę jak się od obozu oddalaliśmy
osobno, ślady zamiast stawać się bardziej wyrazie jak to bywa, gdy
się ofiarę śledzi, nagle zniknęły wśród drzewiny, a w niebo
wzbił się ten dźwięk, jakby z najgłębszej otchłani, tam pod
ziemią, się wydobył. Zgodnie z Waszym rozkazem powróciliśmy od
razu, lecz nie mówiłem Wam o tym, bo i o czym tu mówić.
Woj
wzruszył ramionami, uśmiech koślawy na twarz nakładając.
-
A reszcie oddziału zdało się niezwykły raport o setce widomych
zbrojnych w korowodzie Śmierci, co niby każdy z nich miał sześć
rąk i osiem rogów na czterech głowach.
O
dziwo głos jarla był nad podziw spokojny. Gest, poganin zatwardział
od śmierci żony, poczuł jak zapomniane uczucie dreszczy, wzbija
się wzdłuż kręgosłupa.
-
Nie do końca, Panie – wydukał, starając się przywołać
rezerwowe pokłady odwagi. – W tych lasach rzeczywiście coś było.
Żaden oddział, nawet dowodzony przez tak świetnego dowódcę jak
nasz – w stronę jarla pomknął niespodziewany skłon – nie może
ot, tak zniknąć w głębi puszczy. Trzykroć obeszliśmy to
miejsce, ale ślady rozwiały się w czarodziejski sposób. To robota
jakich słowiańskich demonów lub tego czorta, co go chrześcijanie
tak obsmarowują, że niby źródło wszelkiego zła, mroku i
ciemnoty.
Ragnar
westchnął głęboko, nie rozumiejąc dlaczego wojowie byli tak
łatwowierni. On jakoś nigdy w żadne cwane duchy nie wierzył i jak
dotąd te omijały go szerokim łukiem, a ci, spojrzeniem swoim
oddział ku Krosnu pędzący omiótł, ledwie jaką pogłoskę
usłyszą, a już wszędzie tajemne siły widzą.
-
Niech ci będzie. Do Krosna ruszać zezwalam, ale czego o tej
rozmowie wśród drużyny nie rozpuść, bo przed karą nie zdołasz
umknąć, a nie mam dziś siły w litość się nad wami bawić –
jarl wymacał zapasowy miecz, przypasany rzemieniem tuż obok siodła.
– Powiedzieć jeno ci rozkazuję, żeś się w tym lesie
przewidział, a tylko przez nadmiar miodu, coś go żłopał jeszcze
w kniaziowym grodzie, tak nagle ci te ślady sprzed oczu umknęły.
Ulfar niech to samo rzecze, jakby co razem z Torfsenem żeście pili,
on nigdy nie zaprzeczy niczemu, bo sam się po pijaku nie pamięta.
Gest
skinął głową, z zaciekawieniem na jarla zerkając, który
zdjąwszy hełm okularowy jemu go rzucił, rude włosy, niby krew w
tym świetle szkarłatne, mierzwiąc.
-
Dopiero rankiem na Łużyce ruszycie – Ragnar nie przerwał
monologu, głosem twardym, do wydawania rozkazów nawykłym,
instruując podkomendnego z nieznanego dla Gesta powodu. - Do tego
czasu powinienem wrócić, a gdyby co dołączę potem, popytam ludzi
którędy jedziecie, duński nasz oddział ich wzroku nie umknie.
Tymczasowo masz dowodzenie przejąć, lecz bacz, byś zawsze przed
swoim najjaśniejszej pani, Sygrydy, zdanie przedkładał. Ona wami
pokieruje, zna się na tym jak niejeden z nas, ponoć postrach
budzących wojów.
Drużynnik
oniemiał, słysząc takie rozkazy. W dłoniach trzymawszy hełm
jarla nijak nie mógł uwierzyć, że ten tak po prostu zwierzchność
nad oddziałem mu przekazuje. Jemu, który, dopiero co tchórzostwem
się wykazawszy, honor swój splamił.
-
A co mam Królowej powiedzieć, gdyby o co zapytała?
Słowa
Gesta kilkakrotnie odbiły się echem w głowie Asgeirsena, nim ten
nie odpowiedział na nie niemrawo, niechętnie słowa wypowiadając.
-
Gdyby pytała powiedz jej, że kilku zjawom z tanecznego Śmierci
korowodu gardło muszę poderżnąć, jednak gdyby nie pytała –
Ragnar wzrok swój podniósł drużynnika swego niemo informując, że
ta perspektywa lepiej mu się podoba. – Tym bardziej byłbym ci
dłużny. A teraz zmykaj, bramy za chwilę zamknął i moje
zniknięcie nie ujdzie Królowej widoku.
Jarl
poprawił strzemię, nim na konia wskoczył, twarz swoją przed
Geirsenem ukrywając. Kolcza, którą przywdział przed wyprawą,
zabrzęczała ponuro. Drużynnik również wierzchowca
swego dosiadł, pot lepki na czole czując, głosem roztrzęsionym
ciąg pytań zadał.
-
A jeśli to prawdziwe zjawy, panie? Jakąż bronią można pokonać
takie stwory?
Ragnar
uśmiechnął się na to, ostatni raz na gród oświetlony, co mu
kieł drapieżnika wśród tej równy przypominał, a w widłach
dwóch rzek wyrastał potężny, spoglądając.
-
Przekonam się o tym już niedługo. A teraz umykaj, bo piętno mej
złości będzie się za tobą ciągło jeszcze przez długie lata.
Gest
Geirsen nie zdążył odpowiedzieć, bo gdy otworzył usta otaczał
go już tylko mrok. Nerwowo spiął wierzchowca, twarz do końskiej
grzywy przybliżając, by czym prędzej za bezpieczną grodu bramą
się znaleźć. Zza kłębiastych chmur, miejscami dużo
ciemniejszych od granatu nieba, wyjrzał mroźny księżyc,
oświetlając drogę samotnemu jeźdźcowi.
***
Przez
komesa, jak burzowe niebo pochmurnego, do izby głównej na wieczerzę
prowadzona, królowa nie oglądając się nawet, przez ramię
rzuciła:
-
Ragnar, ludzi dopilnuj, a potem też do izby przychodź.
Odpowiedziała
jej cisza i nerwowe z nogi na nogę wojów przestępowanie.
-
Ragnar? - odwróciła się w końcu, a gdy wśród drużynników
jarla nie ujrzała, twarz jej ścięła się w grymasie zimnym, a
złym.
W
pierwszej chwili pomyślała, że wspomnieniem szału z Nidaros
owładnięty, już kaplicę grodową podpalać pobiegł. Uznała
jednak, że na rzecz taką, w grodzie jej brata by się nie ważył,
by samej jej osobie nie ubliżyć.
-
Gdzie jest, u demona, Ragnar? - wysyczała do woja najbliżej
stojącego, którym nieszczęście być miał Gest Geirsen.
Drużynnik
przymknął powieki, zaciskając pięści, ze wzrokiem w pustkę
wbitym, jakby jeszcze nie otrząsnął się po rozmowie z jarlem, na
której wspomnienie wciąż dreszcz go przechodził.
-
Nie jestem pewien, pani – wyszeptał cicho acz stanowczo, nie mogąc
pokazać jak bardzo jest zdenerwowany.
-
Co?! - wrzasnęła, dodając i przekleństwa w słowiańskim języku,
których Duńczycy nie zrozumieli, aczkolwiek polańskiej drużynie
grodu Krosno pokraśniały uszy i lica. - Jak to nie
jesteś pewien? - dodała głosem lodowatym, każdą sylabę jak
mieczem oddzielając.
Duńczyk
oblizał wargi, myśląc gorączkowo nad jaką mądrą odpowiedzią.
I tu źle kłamać i tam źle bajki było pleść. Pewien był, że
to się dobrze nie skończy, ale głowy swojej nie planował poświęcenia
zwłaszcza za jarla występki.
-
Ciemno było najjaśniejsza Pani, Sygrydo. Z oczu mi znikł.
Przekleństwa
kolejne, tym razem w języku Duńczyków, zrozumieli doskonale, tym
bardziej, że rozliczne a szczegółowe zarzuty stawiały one ich
matkom, ojcom i owcom.
-
Ciemno? Było? I z oczu? Ci? Znikł? To widać ty już na wyprawę za
stary, durniu! Skoro własny jarl ci z oczu znika.
W
ciszy, która wcale nie uspokajała Geirsena, dało się dosłyszeć
stłumione śliny przełykanie, na tyłach sali rozpowszechnione.
Zamrugał nerwowo, ścięgna w ramionach do granic możliwości
napinając, po czym odpowiedział odważnie, nie bojąc się już
śmierci w twarz przemawiać.
-
Jarl mój – wykrztusił, czując jak zimne krople spływają mu po
plecach. – Jarl mój na samotny zwiad pojechał, o Pani.
Świętosława
zamrugała kilkakrotnie, w odpowiedzi i działaniu Ragnara, jeśli
takie istotnie podjął, sensu żadnego nie widząc. Jeśli tylko na
zwiad pojechał, dlaczego jej o tym nie poinformował? Nadto, po cóż
w ogóle sam na zwiad pojechał, skoro bracia Ragisenowie, jak i inni
zwiadowcy teren już zbadali. A nawet jeśli, wszak można ich było
wysłać ponownie. Na koniec wreszcie, dlaczego sam wyruszył?
Odpowiedź jedną była: coś przed nią tajono.
Do
Gesta podeszła, za koszulę w rozcięciu kolczej widoczną go
uchwyciwszy, do siebie z mocą przyciągnęła i kły jak wilczyca
wyszczerzywszy, wydyszała:
-
Wszystko. Opowiesz mi wszystko, Geirsen. Albo cię zaraz z małżonką
połączę.
Drużynnik
zakasłał, dusząc się, bowiem królowa za kolczę go ciągnąc i
rzemień z obrączką, jedyną po żonie Blendzie pamiątką,
pochwyciła.
-
Jarl Ragnar kazał przekazać, że kilku zjawom z tanecznego korowodu
– tutaj nastąpił atak kasztu i kilka nerwowych oddechów –
poderżnąć gardła musi.
-
Co?! Jakim, lede saek*, zjawom?! Czy wyście się wszyscy już
dzisiaj popili? A mówiłam, ty gedeknepper**, żebyście już na
wyprawie nie chlali!
-
Dlatego też, o Pani, jarl Ragnar wolał o tym nie wspominać –
Gest spróbował się uśmiechnąć, ale pomimo nagłego humoru nie
miał dość odwagi.
Miast
odpowiedzi, jedynie mocniej go przydusiła, kolejnymi słowami
Geirsena określając, z których horeunge*** i luderbarn**** były
najłagodniejszymi.
Podkomendny
zamknął oczy, czując pulsującą w głowie krew, która wzbierała
z każdą kolejną próbą oddechu. Wreszcie, ratując się przed
śmiercią, schwycił dłoń królowej i mocnym uściskiem zmusił
ją, by go puściła. Kilku drużynników zakaszlało, w tym jak
mniemał, Solv i Toke, para błaznów.
-
Nie będę płacić za decyzje jarla Ragnara zwłaszcza, że uważam
je za słuszne – powiedział między głębokimi wdechami, które
to po chwili pozwoliły jego twarzy powrócić do naturalnego
kolorytu.
Nie
na długo jednak, bo zaraz wykwitła na niej czerwienią pręga od
uderzenia, jakie mu kantem dłoni królowa wymierzyła.
-
Mów, Geirsen. Wszystko dokładnie i po kolei.
Gest
rozsmarował policzek, dziękując żonie, która pewnie nad nim
czuwała, za wstawiennictwo u Sygrydy.
-
Gdyśmy się na ostatni popas przed Krosnem zatrzymali, jarl ślady
zauważył, które mi kazał z Ulfarem zbadać. Ginęły one nagle w
lesie, jakby oddział, który je pozostawił zniknął. Nie mówiłem
o tym dowódcy, bo nie trzeba mu głupstwami głowy zawracać. Potem
był ten wieśniak, on wiedział. Więcej rzec nie mogę, zbyt wielu
jest tu świadków – rozejrzał się wokoło, poprawiając kolczę
na ramionach.
Sygryda
chwilę oczyma twarz jego świdrowała, W końcu gestem do siebie
Ottara Torfsena przyzwała, rozkazu wykonanie mu powierzając, który
pierwotnie był dla Ragnara przeznaczony, to jest dopilnowanie ludzi
rozlokowania i nakarmienia w grodzie.
-
Gdy światła w izbach pogasną, przyjdziesz do mnie Geirsen, i
opowiesz.
Powiedziała
w końcu, za komesem zniecierpliwionym na wieczerzę idąc.
Drużynnik,
mimo niechęci ofertę przyjął, zbierając z ziemi okularowy hełm
jarla, co go w takie tarapaty wpędził. I odszedł w ciemność,
przekleństwa pod nosem wyciszając. Halfdan, który go mijał, długo
jeszcze miał je w pamięci, jak gdyby nie wierzył, że dowódca
hufca tylnego do takich słów jest zdolny, kierowanych pod adresem
jeśli nie jarla Ragnara, który go w tarapaty wpędził, to Sygrydy
Królowej, co go w tych tarapatach utrzymywała.
***
A
gdzieś tam, wśród labiryntu ścieżek zagubionych we mgle, jarl
Ragnar czynił zwiad, by odkryć, że nigdy nie było korowodu widm,
a ślady ustały, ponieważ zmyślny oddział niemieckich szlachciców
obwiązał kopyta koni gałganem, którzy usuwał każdą szansę na
pozostawienie śladu. Woj wyszczerzył się chytrze, niecny plan
zaodrzańskich błaznów demaskując, gdy nagle szelest za sobą
usłyszał, co pobrzmiewał echem wśród ciszy głuchej nocy.
Nadszedł atak, co porannym go dźwiękiem wzywał, nareszcie.
A
niech to licho.
Zaklął,
w ostatniej chwili się przed ciosem osłaniając, co go od tyłu
miał zaskoczyć, haniebnie powalając. Ostrze miecza po kolczy na
rękawie się ześlizgnęło, muskając jeno policzek i ucho jarla,
co go zapiekło mile, gdy posoka trawę skropiła. Kawałek małżowiny
zwisał komicznie, co Niemczyka odwagi pozbawiło. Duńczyk
uśmiechnął się na to, twarzą w twarz ze swym wrogiem stając, a
widząc, że przeciwnik jeszcze młody, w walce nieopierzonym
żółtodziobem będąc, tym bardziej ponurą się radością
zaniósł, krwi jego nie żałując. Niby wściekły wilk się na
młodzika rzucił, dłonią mu usta zakrywając, aby nie krzyczał,
gdy go będzie jak zwierza po łowach, oprawiać. Ciało niemieckiego
chłystka uderzyło o ziemię, zanosząc się słabością, z
uderzenia wynikłą. Ragnar tylko na to czekał, sztych sztyletu w
ramię cudzoziemca wbijając i soczysty kawał mięsa odcinając, co
by się nim nawet Król nie powstydził. Metaliczny smak krwi
przywrócił go do porządku, czasu przecież nie miał żeby się
tak zabawiać po nocy. Pewnym gestem męki chłopiny skrócił,
gardło mu jednym cięciem podrzynając, co by czasu nie tracić na
czekanie, aż się ofiara wykrwawi. Gdy konwulsje ustały poganin
pozbawił korpusu głowy, do wora ją zabierając, co by mu za dowód
dla Gesta była, że oddział ze śmiertelników, nie zaś z mar,
złożony jest.
Powstał,
konia swego wzrokiem odnajdując. Nim jednak skoczył na niego i się
ku Krosnu oddalił, zdążyła go dopaść strzała, przez kolczę i
wełnianą koszulę się przebijając, pod żebrem się zatrzymała.
Wierzchowiec skoczył galopem ku jasnej księżyca poświacie, niosąc
swego pana ku bezpiecznej twierdzy, gdzieś za wrzosowiskiem
wzniesionej. Jarl nie odwracał się więcej, w duchu się za głupotę
przeklinając, gdyby nie ten zwiadowca niechybnie wszystkich by
wymordował, a tak z pustymi rękami wraca, brocząc jeno krwią, co
mu wcale chwały nie przysparzało. Ułamał sterczący z piesi
promień, grotem tkwiącym w ciele się nie przejmując. Się
przeżyje, myślał, gdy przez most nad Odrą do grodu
wjeżdżał, się nie raz przeżywało.
A
potem niby senna mara z pobielałą twarzą, drogę swoją krwawą
znacząc posoką, do komnaty Królowej zawrócił, mając na
względzie rozkaz każdego wieczoru pod jej drzwiami czuwania.
_____
*lede
saek – tradycyjne polskie przekleństwo w ciekawszej formie, czyli
„k* mać” w nowej odsłonie. (Ragnar radzi zapamiętać.)
**gedeknepper
– a tutaj nowoczesne „owcojebca”, również ciekawa forma z
duńskiego slangu.
***horeunge
– swoiste „bękart”.
****luderbarn
– dosłownie syn prostytutki, sami wiecie, że sk* syny chodzą po
świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz