Akcja tej opowieści rozpoczyna się w 1002 roku, jej miejsce to ziemie polskie i ich szeroko pojęte okolice. Przypominam, że panuje nam Bolesław, przez potomnych nazwany Chrobrym.

Dawniej blog ten znajdował się pod adresem: mad-and-evil.blog.onet.pl, jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, zajrzyj na pasek boczny.

czwartek, 13 grudnia 2012

19. Korowód zjaw (Ragnar & Sygryda)


Gnani burzą pędzili przez wielkopolskie ziemie, co kilka staj przeprawiając się ni to przez jakiś zbłąkany strumień ni las gęsto zarośnięty, co go żaden wieśniak stopą nie chciał zwiedzić, ni przez wioskę wśród pustkowi ulokowaną. I choć wysłani przodem bracia Odd i Oddi bez trudu odnaleźli trakt, wnet którym drużyna gnała wyciągniętym kłusem w stronę Krosna, to jednak czasem zbaczali z trasy by drogę sobie skrócić, zbędne zakręty mijając.
Jarl Ragnar, człek porywczego charakteru, pomimo zwiadowców wysłanych przodem nawet na moment w swej czujności nie ustał, wśród tej ziemi przeklętej, przygranicznej, okazji do bitki wyczekując. A dostrzegając w błocie oddziału obcego ślady, gestem drużynę zatrzymał jeno Solva, woja ulubionego, do zadań najgłupszych przeznaczonego, do braci duńskich, zwiadowców, wysyłając, z rozkazami baczniejszego terenu obserwowania.
     - Najjaśniejsza, przerwę radzę na strawę uczynić. Niechby Gest z Ulfarem sprawdzili co z tymi śladami, co uszły czujnemu spojrzeniu Ragisenów. Nie godzi się by tak odjechać, nawet tropu nie sprawdziwszy.
Najłaskawsza głową skinęła, czemu i gest ręki towarzyszył, reszcie oddziału na popas stanąć nakazujący. Z siodła zeskakując, wierzchowca krótko po szyi poklepała, a widząc, jak sprawnie woje biwak rozbijają, sama na chwilę w głąb lasu odeszła.
     Oczy Ragnara błysnęły, nim nie zawrócił konia, swojego podkomendnego zajeżdżając.
     - Królową żeś słyszał, bierz drugiego i czmychaj za śladem Ragisenów, abyś tylko wyliczył ilu ich było albo dokąd zmierzali – zwrócił się do Gesta, który choć w tropieniu słaby, znał się na śladach i najprostsze wnioski mógł z nich wyciągnąć.
Na Solva ani też żadnego z braci nie czekając, sam rozkaz wydał, by w pogotowiu miecze trzymać w razie jakiego ataku.  Postanowił również, miast za Królową jakiego woja posłać, sam się za nią w gąszcz zagłębić. Po pas w paprociach ruszył w głąb drzewiny.
Królowa stała, dłonią o smukłą brzozę oparta, w odgłosy lasu wsłuchana. Kroki jego posłyszawszy, osoby się domyśliła, nie odwróciła się więc nawet.
     W milczeniu uczynił trzy kolejne, bowiem tyle wymagała tego dzieląca ich odległość. Przystając, w skupieniu przyjrzał się temu, co z taką wrażliwością oglądały oczy najjaśniejszej pani, Sygrydy. Między pniami pomimo pory nadal kłębiła się mgła, przypominając duńskie lasy wokół stolicy.
     -  Sprzyja wspominaniu - odrzekł, na moment zagłuszając idealną ciszę miejsca.  
Wnet ze wschodniej strony lasu dał się słyszeć odgłos, który spłoszył konie. Ragnar schwycił rękojeść miecza, wypatrując zagrożenia. To nie nadeszło od razu, lecz nadejść niechybnie miało. I nadeszło, wkrótce.
***
Łuna, roztaczana przez płonące siano,  powitała jarla, mieniąc się czerwienią i złotem wśród smolistego dymu, nim ten podjechał na szczyt wzgórza. Kłębiasta trawa wygłuszyła odgłos tentu końskich kopyt, który, gdy jeszcze posuwali się gościńcem, zwracał na oddział uwagę miejscowych chłopów.
Zabudowania wioski, ledwie widoczne zza kłębów oparów, dały się zauważyć w chwili ciszy między kolejnymi podmuchami wschodniego wiatru. Ragnar zmrużył powieki, dostrzegając braci Ragisenów majstrujących przy chuderlawych wrotach do szopy, z nieskładnie zbitych desek wzniesionej. Spiął konia, pędząc do drużynników. Jeśli pożoga była ich udziałem, to niedługo jeszcze ich karki trudzić się będą, podtrzymując głowy.
     - To wasza zasługa? – Zacharczał, zeskakując z wierzchowca z obnażonym sztyletem, gotowym do poderżnięcia któremu gardła. Oddi, starszy z rodzeństwa, zamarł z wytrychem w dłoni.
     - W oborze ktoś jest – wyjąkał, zakrywając rękawem wyryte w drewnie ślady, które świadczyły o nieumiejętności w posługiwaniu się tępym narzędziem. – Kazałeś, panie, zagonić przez oblicze Królowej jakiego wieśniaka, co by nam o tym oddziale z gościńca powiedział. A tutaj wszyscy uciekli zaraz po tym, jak Hall podpalił to trawsko, co je kosami ścinali dla trzody.
Ragnar zacisnął zęby, obu wzrokiem złowróżbnym świdrując, raz po raz na płonący stos zerkając. Rzeczywiście Hall, menda przeklęta, biegł z płonącą żagwią, podkładając ogień pod zabudowania. Gdyby Ragnar wierzył w Bogów, czy raczej w Ragnara oni, niechybnie ktoś zakląłby teraz.
     - Odd – głos jarla przycichł, a oddech ustał, jakby pozory człowieczeństwa przestały mieć znaczenie. W powietrzu wibrował gniew, ostatnimi siłami w ukryciu stłumiany. - Po Solva biegnij. Niech się towarzyszem zajmie nim go rąk pozbawię i flaki wypruję. Już raz mu rzekłem, że ma się ognia nie tykać. Drugi raz nie podejdę, bo pierwej zabiję. A ty Oddi – oderwał wzrok od sceny, sztyletem sobie drogę znacząc. – Odsuń się, bo w końcu sam się palców pozbawisz. Zostaw to specjaliście.
Na te słowa jarl doskoczył do drzwi, ostrzem skobel z drewna wytrzebiając, wprawną ręką kłopotu się pozbywając. Obora stanęła otworem, pustką i mrokiem ich witając. Oczy woja, do ciemności nawykłe, w porę dostrzegły zlęknione ciało mieszkańca w starym sienie skulone. Pobielała dłoń, w skórzanej rękawicy ukryta, przyciągnęła wieśniaka, pomimo niechęci i wykrętów, przed budynek. Wieśniak zdążył wykonać koślawy znak krzyża, powierzając się Jezu Krystowi, nim złowróżbny uśmiech wcielonego diabła nie zesłał doń ciemności.
Wieśniak ocknął się z ogromnym bólem głowy, prawa połowa czaszki pulsowała rytmicznie, świadcząc o celnym uderzeniu w skroń. Przez kilka pierwszych chwil przed oczami dostrzegał jedynie korowód czerwonych plam, a później z wolna, miarowo, do jego głowy dopływały powyginane kształty.
    - To gdzie w końcu się ten oddział ukrywa, hm? – Głos Ragnara, ostry niby stal miecza, ciął powietrze, chłodem swym do szpiku najbliżej strojących wojów mrożąc. – Jesteśmy wszyscy bardzo ciekawi, gdzie się Niemcy ukrywają. I czego też w tych okolicach szukają.
Ulfar, jedyny woj z otoczenia jarla, który znał biegle polańską mowę, zwinnie przetłumaczył słowa Ragnara, bacząc by jakiego wyrazu nie pominąć lub wersu nie przekręcić. Chłop rozwarł źrenice z niemego przerażenia, po czym rzucając się jakby w ataku epilepsji, począł przemawiać cicho, gardłowo, oczy z oczodołów wytrzeszczając i krwistą pianę z ust tocząc.
     - Nie ludzie to są, a z głębi piekła mary, co na ziemię przyszły, by mięsem ludzkim się żywić i nad krwią dziewiczą ucztować. A ty Diable, Vosslerze Asgeirsenie, do Danii wracaj – zwrócił powyginany palec w kierunku jarla, w biegłym Niemców języku doń przemawiając. Niecno cię na stosie spalą jako ty czwórkę swych braci zamordowałeś bezdusznie, haniebne im ciosy zadając, gdy pościli w kościele wśród norweskiej ziemi.
Kilku drużynników, starannie ukrywając zdenerwowanie, spojrzało na Ragnara. Spokój widoczny na jego twarzy i opanowanie rysujące się w jego oczach było najlepszym dowodem na to, iż rzeczywiście był szalony.
Jarl tymczasem doskoczył do wieśniaka, chwytając go za gardło i podnosząc na wysokość wzroku. Palce, ukryte w skórzanej rękawicy, zacisnęły się na tętnicy szyjnej, a wzrok, pozostający bezlitosnym i zimnym, przebijał się przez skórę ofiary, aż do szkieletu, poniżej partii mięśni.
    W wolnej dłoni jarla błysnął sztylet, który po krótkiej chwili zanurzenia w ciele chłopa powrócił na swe miejsce, u pasa woja.
    - Hallgrimsen – zawołał jedynego drużynnika, który w całym oddziale podzielał jego zamiłowanie do długich tortur, wymyślnych i bolesnych. – Zajmij się nim, a jak skona zawieś na drzewie, niech mają z niego kruki pożywkę.
I odszedł. Pozostawiając oddzialik w oszołomieniu. Jedynie ci starsi, którzy znali Ragnara jeszcze z okresu, gdy był chłystkiem lub ci mądrzejsi, którzy rozumowali się na sztuce zadawania bólu, wiedzieli, że żadna rana nie dorówna tej, którą zadał. Sztylet przebijając żołądek uwolnił zastały w nim sok, który będzie z wolna niszczył każdy organ do którego dotrze. Żaden medyk ni znachor nie pomoże wobec szkód jakie poczyni w ciele wieśniaka, aż do jego śmierci, gdy przepali skórę i posoka wycieknie. 
***
Krosno rysowało się na tle krajobrazu niby samotny kieł wyrastający brutalnie z pokładów ziemi. Wokoło granicznego grodu wykarczowano las w promieniu kilku staj, żeby z górującej nad twierdzą wieży dostrzegać najdalsze zakątki wielkopolskiej ziemi. Może strażnicy, wypatrujący zagrożeń nadchodzących z ziemi niemieckiej, mogli coś o tajemniczym oddziale, co na niego natrafili w drodze z Poznania, powiedzieć. Słowa wieśniaka ze zniszczonej wsi trapiły drużynników, choć żaden oficjalnie nie chciał się do tego przyznać. Ani jeden z wojów, czy to chrześcijanin czy poganin zatwardziały, w słowa chłopa nijak uwierzyć nie chciał, lecz zapomnieć o nich nie potrafił.
    - Gest – jarl odwrócił wzrok od drewnianej palisady, zatrzymując drużynnika ze sobą na wzgórzu. – Mówiłeś o zjawach co dosiadały widmowych koni, a w trzaskach i śmiechach znikających w kurzawie dymu. Prawda li to była czy jeno chciałeś Tokego, głupka, strachu nabawić? 
Drużynnik zamrugał zaskoczony, że dowódca zapytał go o sprawę, o której jak mniemał zapomnieć już może. Nerwowo poklepał konia, czując jak niecierpliwi się do ciepłej stajni, po czym przemówił, głosem ledwie żywemu tylko znanym.
    - Słyszałeś, Panie, co ten wieśniak mówił, co go Hallgrimsen z rozkazu waszego na gałęzi powiesił, żeby go kruki dziobały.
Ragnar przytaknął, najmniejszym bodaj skurczem nie dając poznać, co też o całej sprawie myśli. Dowódca tylnego hufca kontynuował, ze słowem każdym większą grozę czując, nie wiedząc czy to przez wzrok gniewny dowódcy, co jego przekrwione białka do rzeczonych zjaw pasowały, czy przez ciemne chmury, co ze wschodu za nimi przez niebo płynęły od Poznania, burzę kolejną niosąc.
     - Jakeśmy się na ostatni popas zatrzymali, przed tą przeklętą wioską, to mnie z Ulfarem za tymi śladami iść kazano. Poszliśmy więc, przecie czego się obawiać, kiedy za nami cała drużyna ze najjaśniejszą panią, Sygrydą na czele. Ulfar szedł ścieżyną, co głęboko w las zmierzała, ja zaś w puszczę się zagłębiłem i wnet się pogubiłem, bo w tych lasach miejscowych wszystkie drzewa jednakie.
Drużynnik zarysowawszy ogólny początek, lękliwe podniósł wzrok na oblicze jarla. Zdawało się martwe, wyryte w białej twarzy przez wyjątkowo humorzastego rzeźbiarza. Szare oczy, niebezpiecznie skupione, śledziły każdy jego ruch. Ragnar uniósł dłoń, nakazując mu nie przerywać więcej.
     - Początkowo obstawialiśmy niezbyt liczny oddział zwiadowczy polan z krościeńskiego grodu, lecz w miarę jak się od obozu oddalaliśmy osobno, ślady zamiast stawać się bardziej wyrazie jak to bywa, gdy się ofiarę śledzi, nagle zniknęły wśród drzewiny, a w niebo wzbił się ten dźwięk, jakby z najgłębszej otchłani, tam pod ziemią, się wydobył. Zgodnie z Waszym rozkazem powróciliśmy od razu, lecz nie mówiłem Wam o tym, bo i o czym tu mówić.
Woj wzruszył ramionami, uśmiech koślawy na twarz nakładając.
     - A reszcie oddziału zdało się niezwykły raport o setce widomych zbrojnych w korowodzie Śmierci, co niby każdy z nich miał sześć rąk i osiem rogów na czterech głowach.
O dziwo głos jarla był nad podziw spokojny. Gest, poganin zatwardział od śmierci żony, poczuł jak zapomniane uczucie dreszczy, wzbija się wzdłuż kręgosłupa.
     - Nie do końca, Panie – wydukał, starając się przywołać rezerwowe pokłady odwagi. – W tych lasach rzeczywiście coś było. Żaden oddział, nawet dowodzony przez tak świetnego dowódcę jak nasz – w stronę jarla pomknął niespodziewany skłon – nie może ot, tak zniknąć w głębi puszczy. Trzykroć obeszliśmy to miejsce, ale ślady rozwiały się w czarodziejski sposób. To robota jakich słowiańskich demonów lub tego czorta, co go chrześcijanie tak obsmarowują, że niby źródło wszelkiego zła, mroku i ciemnoty.
Ragnar westchnął głęboko, nie rozumiejąc dlaczego wojowie byli tak łatwowierni. On jakoś nigdy w żadne cwane duchy nie wierzył i jak dotąd te omijały go szerokim łukiem, a ci, spojrzeniem swoim oddział ku Krosnu pędzący omiótł, ledwie jaką pogłoskę usłyszą, a już wszędzie tajemne siły widzą.
     - Niech ci będzie. Do Krosna ruszać zezwalam, ale czego o tej rozmowie wśród drużyny nie rozpuść, bo przed karą nie zdołasz umknąć, a nie mam dziś siły w litość się nad wami bawić – jarl wymacał zapasowy miecz, przypasany rzemieniem tuż obok siodła. – Powiedzieć jeno ci rozkazuję, żeś się w tym lesie przewidział, a tylko przez nadmiar miodu, coś go żłopał jeszcze w kniaziowym grodzie, tak nagle ci te ślady sprzed oczu umknęły. Ulfar niech to samo rzecze, jakby co razem z Torfsenem żeście pili, on nigdy nie zaprzeczy niczemu, bo sam się po pijaku nie pamięta.
Gest skinął głową, z zaciekawieniem na jarla zerkając, który zdjąwszy hełm okularowy jemu go rzucił, rude włosy, niby krew w tym świetle szkarłatne, mierzwiąc. 
     - Dopiero rankiem na Łużyce ruszycie – Ragnar nie przerwał monologu, głosem twardym, do wydawania rozkazów nawykłym, instruując podkomendnego z nieznanego dla Gesta powodu. - Do tego czasu powinienem wrócić, a gdyby co dołączę potem, popytam ludzi którędy jedziecie, duński nasz oddział ich wzroku nie umknie. Tymczasowo masz dowodzenie przejąć, lecz bacz, byś zawsze przed swoim najjaśniejszej pani, Sygrydy, zdanie przedkładał. Ona wami pokieruje, zna się na tym jak niejeden z nas, ponoć postrach budzących wojów.
Drużynnik oniemiał, słysząc takie rozkazy. W dłoniach trzymawszy hełm jarla nijak nie mógł uwierzyć, że ten tak po prostu zwierzchność nad oddziałem mu przekazuje. Jemu, który, dopiero co tchórzostwem się wykazawszy, honor swój splamił.
     - A co mam Królowej powiedzieć, gdyby o co zapytała?
Słowa Gesta kilkakrotnie odbiły się echem w głowie Asgeirsena, nim ten nie odpowiedział na nie niemrawo, niechętnie słowa wypowiadając.
     - Gdyby pytała powiedz jej, że kilku zjawom z tanecznego Śmierci korowodu gardło muszę poderżnąć, jednak gdyby nie pytała – Ragnar wzrok swój podniósł drużynnika swego niemo informując, że ta perspektywa lepiej mu się podoba. – Tym bardziej byłbym ci dłużny. A teraz zmykaj, bramy za chwilę zamknął i moje zniknięcie nie ujdzie Królowej widoku.
Jarl poprawił strzemię, nim na konia wskoczył, twarz swoją przed Geirsenem ukrywając. Kolcza, którą przywdział przed wyprawą, zabrzęczała ponuro. Drużynnik również  wierzchowca swego dosiadł, pot lepki na czole czując, głosem roztrzęsionym ciąg pytań zadał.
     - A jeśli to prawdziwe zjawy, panie? Jakąż bronią można pokonać takie stwory?
Ragnar uśmiechnął się na to, ostatni raz na gród oświetlony, co mu kieł drapieżnika wśród tej równy przypominał, a w widłach dwóch rzek wyrastał potężny, spoglądając.
     - Przekonam się o tym już niedługo. A teraz umykaj, bo piętno mej złości będzie się za tobą ciągło jeszcze przez długie lata.
Gest Geirsen nie zdążył odpowiedzieć, bo gdy otworzył usta otaczał go już tylko mrok. Nerwowo spiął wierzchowca, twarz do końskiej grzywy przybliżając, by czym prędzej za bezpieczną grodu bramą się znaleźć. Zza kłębiastych chmur, miejscami dużo ciemniejszych od granatu nieba, wyjrzał mroźny księżyc, oświetlając drogę samotnemu jeźdźcowi.
***
Przez komesa, jak burzowe niebo pochmurnego, do izby głównej na wieczerzę prowadzona, królowa nie oglądając się nawet, przez ramię rzuciła:
     - Ragnar, ludzi dopilnuj, a potem też do izby przychodź.
Odpowiedziała jej cisza i nerwowe z nogi na nogę wojów przestępowanie.
     - Ragnar? - odwróciła się w końcu, a gdy wśród drużynników jarla nie ujrzała, twarz jej ścięła się w grymasie zimnym, a złym.
W pierwszej chwili pomyślała, że wspomnieniem szału z Nidaros owładnięty, już kaplicę grodową podpalać pobiegł. Uznała jednak, że na rzecz taką, w grodzie jej brata by się nie ważył, by samej jej osobie nie ubliżyć.
     - Gdzie jest, u demona, Ragnar? - wysyczała do woja najbliżej stojącego, którym nieszczęście być miał Gest Geirsen.
Drużynnik przymknął powieki, zaciskając pięści, ze wzrokiem w pustkę wbitym, jakby jeszcze nie otrząsnął się po rozmowie z jarlem, na której wspomnienie wciąż dreszcz go przechodził.
     - Nie jestem pewien, pani – wyszeptał cicho acz stanowczo, nie mogąc pokazać jak bardzo jest zdenerwowany.
     - Co?! - wrzasnęła, dodając i przekleństwa w słowiańskim języku, których Duńczycy nie zrozumieli, aczkolwiek polańskiej drużynie grodu Krosno pokraśniały uszy i lica. -  Jak to nie jesteś pewien? - dodała głosem lodowatym, każdą sylabę jak mieczem oddzielając.
Duńczyk oblizał wargi, myśląc gorączkowo nad jaką mądrą odpowiedzią. I tu źle kłamać i tam źle bajki było pleść. Pewien był, że to się dobrze nie skończy, ale głowy swojej nie planował poświęcenia zwłaszcza za jarla występki.
     - Ciemno było najjaśniejsza Pani, Sygrydo. Z oczu mi znikł.
Przekleństwa kolejne, tym razem w języku Duńczyków, zrozumieli doskonale, tym bardziej, że rozliczne a szczegółowe zarzuty stawiały one ich matkom, ojcom i owcom.
     - Ciemno? Było? I z oczu? Ci? Znikł? To widać ty już na wyprawę za stary, durniu! Skoro własny jarl ci z oczu znika.
W ciszy, która wcale nie uspokajała Geirsena, dało się dosłyszeć stłumione śliny przełykanie, na tyłach sali rozpowszechnione. Zamrugał nerwowo, ścięgna w ramionach do granic możliwości napinając, po czym odpowiedział odważnie, nie bojąc się już śmierci w twarz przemawiać.
     - Jarl mój – wykrztusił, czując jak zimne krople spływają mu po plecach. – Jarl mój na samotny zwiad pojechał, o Pani.
Świętosława zamrugała kilkakrotnie, w odpowiedzi i działaniu Ragnara, jeśli takie istotnie podjął, sensu żadnego nie widząc. Jeśli tylko na zwiad pojechał, dlaczego jej o tym nie poinformował? Nadto, po cóż w ogóle sam na zwiad pojechał, skoro bracia Ragisenowie, jak i inni zwiadowcy teren już zbadali. A nawet jeśli, wszak można ich było wysłać ponownie. Na koniec wreszcie, dlaczego sam wyruszył? Odpowiedź jedną była: coś przed nią tajono.
Do Gesta podeszła, za koszulę w rozcięciu kolczej widoczną go uchwyciwszy, do siebie z mocą przyciągnęła i kły jak wilczyca wyszczerzywszy, wydyszała:
     - Wszystko. Opowiesz mi wszystko, Geirsen. Albo cię zaraz z małżonką połączę.
Drużynnik zakasłał, dusząc się, bowiem królowa za kolczę go ciągnąc i rzemień z obrączką, jedyną po żonie Blendzie pamiątką, pochwyciła.
     - Jarl Ragnar kazał przekazać, że kilku zjawom z tanecznego korowodu – tutaj nastąpił atak kasztu i kilka nerwowych oddechów – poderżnąć gardła musi.
     - Co?! Jakim, lede saek*, zjawom?! Czy wyście się wszyscy już dzisiaj popili? A mówiłam, ty gedeknepper**, żebyście już na wyprawie nie chlali!
     - Dlatego też, o Pani, jarl Ragnar wolał o tym nie wspominać – Gest spróbował się uśmiechnąć, ale pomimo nagłego humoru nie miał dość odwagi.
Miast odpowiedzi, jedynie mocniej go przydusiła, kolejnymi słowami Geirsena określając, z których horeunge*** i luderbarn**** były najłagodniejszymi.
Podkomendny zamknął oczy, czując pulsującą w głowie krew, która wzbierała z każdą kolejną próbą oddechu. Wreszcie, ratując się przed śmiercią, schwycił dłoń królowej i mocnym uściskiem zmusił ją, by go puściła. Kilku drużynników zakaszlało, w tym jak mniemał, Solv i Toke, para błaznów.  
     - Nie będę płacić za decyzje jarla Ragnara zwłaszcza, że uważam je za słuszne – powiedział między głębokimi wdechami, które to po chwili pozwoliły jego twarzy powrócić do naturalnego kolorytu.
Nie na długo jednak, bo zaraz wykwitła na niej czerwienią pręga od uderzenia, jakie mu kantem dłoni królowa wymierzyła.
     - Mów, Geirsen. Wszystko dokładnie i po kolei.
Gest rozsmarował policzek, dziękując żonie, która pewnie nad nim czuwała, za wstawiennictwo u Sygrydy.
     - Gdyśmy się na ostatni popas przed Krosnem zatrzymali, jarl ślady zauważył, które mi kazał z Ulfarem zbadać. Ginęły one nagle w lesie, jakby oddział, który je pozostawił zniknął. Nie mówiłem o tym dowódcy, bo nie trzeba mu głupstwami głowy zawracać. Potem był ten wieśniak, on wiedział. Więcej rzec nie mogę, zbyt wielu jest tu świadków – rozejrzał się wokoło, poprawiając kolczę na ramionach.
Sygryda chwilę oczyma twarz jego świdrowała, W końcu gestem do siebie Ottara Torfsena przyzwała, rozkazu wykonanie mu powierzając, który pierwotnie był dla Ragnara przeznaczony, to jest dopilnowanie ludzi rozlokowania i nakarmienia w grodzie.
     - Gdy światła w izbach pogasną, przyjdziesz do mnie Geirsen, i opowiesz.
Powiedziała w końcu, za komesem zniecierpliwionym na wieczerzę idąc.
Drużynnik, mimo niechęci ofertę przyjął, zbierając z ziemi okularowy hełm jarla, co go w takie tarapaty wpędził. I odszedł w ciemność, przekleństwa pod nosem wyciszając. Halfdan, który go mijał, długo jeszcze miał je w pamięci, jak gdyby nie wierzył, że dowódca hufca tylnego do takich słów jest zdolny, kierowanych pod adresem jeśli nie jarla Ragnara, który go w tarapaty wpędził, to Sygrydy Królowej, co go w tych tarapatach utrzymywała.
***
A gdzieś tam, wśród labiryntu ścieżek zagubionych we mgle, jarl Ragnar czynił zwiad, by odkryć, że nigdy nie było korowodu widm, a ślady ustały, ponieważ zmyślny oddział niemieckich szlachciców obwiązał kopyta koni gałganem, którzy usuwał każdą szansę na pozostawienie śladu. Woj wyszczerzył się chytrze, niecny plan zaodrzańskich błaznów demaskując, gdy nagle szelest za sobą usłyszał, co pobrzmiewał echem wśród ciszy głuchej nocy. Nadszedł atak, co porannym go dźwiękiem wzywał, nareszcie.
A niech to licho.
Zaklął, w ostatniej chwili się przed ciosem osłaniając, co go od tyłu miał zaskoczyć, haniebnie powalając. Ostrze miecza po kolczy na rękawie się ześlizgnęło, muskając jeno policzek i ucho jarla, co go zapiekło mile, gdy posoka trawę skropiła. Kawałek małżowiny zwisał komicznie, co Niemczyka odwagi pozbawiło. Duńczyk uśmiechnął się na to, twarzą w twarz ze swym wrogiem stając, a widząc, że przeciwnik jeszcze młody, w walce nieopierzonym żółtodziobem będąc, tym bardziej ponurą się radością zaniósł, krwi jego nie żałując. Niby wściekły wilk się na młodzika rzucił, dłonią mu usta zakrywając, aby nie krzyczał, gdy go będzie jak zwierza po łowach, oprawiać. Ciało niemieckiego chłystka uderzyło o ziemię, zanosząc się słabością, z uderzenia wynikłą. Ragnar tylko na to czekał, sztych sztyletu w ramię cudzoziemca wbijając i soczysty kawał mięsa odcinając, co by się nim nawet Król nie powstydził. Metaliczny smak krwi przywrócił go do porządku, czasu przecież nie miał żeby się tak zabawiać po nocy. Pewnym gestem męki chłopiny skrócił, gardło mu jednym cięciem podrzynając, co by czasu nie tracić na czekanie, aż się ofiara wykrwawi. Gdy konwulsje ustały poganin pozbawił korpusu głowy, do wora ją zabierając, co by mu za dowód dla Gesta była, że oddział ze śmiertelników, nie zaś z mar, złożony jest. 
Powstał, konia swego wzrokiem odnajdując. Nim jednak skoczył na niego i się ku Krosnu oddalił, zdążyła go dopaść strzała, przez kolczę i wełnianą koszulę się przebijając, pod żebrem się zatrzymała. Wierzchowiec skoczył galopem ku jasnej księżyca poświacie, niosąc swego pana ku bezpiecznej twierdzy, gdzieś za wrzosowiskiem wzniesionej. Jarl nie odwracał się więcej, w duchu się za głupotę przeklinając, gdyby nie ten zwiadowca niechybnie wszystkich by wymordował, a tak z pustymi rękami wraca, brocząc jeno krwią, co mu wcale chwały nie przysparzało. Ułamał sterczący z piesi promień, grotem tkwiącym w ciele się nie przejmując. Się przeżyje, myślał, gdy przez most nad Odrą do grodu wjeżdżał, się nie raz przeżywało.
A potem niby senna mara z pobielałą twarzą, drogę swoją krwawą znacząc posoką, do komnaty Królowej zawrócił, mając na względzie rozkaz każdego wieczoru pod jej drzwiami czuwania.
_____
*lede saek – tradycyjne polskie przekleństwo w ciekawszej formie, czyli „k* mać” w nowej odsłonie. (Ragnar radzi zapamiętać.)
**gedeknepper – a tutaj nowoczesne „owcojebca”, również ciekawa forma z duńskiego slangu.
***horeunge – swoiste „bękart”.
****luderbarn – dosłownie syn prostytutki, sami wiecie, że sk* syny chodzą po świecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz