Akcja tej opowieści rozpoczyna się w 1002 roku, jej miejsce to ziemie polskie i ich szeroko pojęte okolice. Przypominam, że panuje nam Bolesław, przez potomnych nazwany Chrobrym.

Dawniej blog ten znajdował się pod adresem: mad-and-evil.blog.onet.pl, jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, zajrzyj na pasek boczny.

wtorek, 11 grudnia 2012

17. Przeprawa (Sygryda)


Chwil kilka jeno zajęło królowej przekazanie ostatnich poleceń Indze, duńskiej piastunce jej córek, przywdzianie męskiego stroju, przeszywnicy oraz prześwietnie wykonanej kolczej. Miecz prosty, normański w pochwie do pasa przytroczyła, obok sztylet dopinając i z hełmem takoż normańskim, okularowym w dłoni, ze stopni na dziedziniec już do wojów swych zbiegała. Solv, woj stary podprowadził jej wierzchowca, którego zwinnie dosiadła. Na palatium się nie oglądając, rumaka spięła i gwizdem przeciągłym tak jego, jak drużynę całą z Ragnarem na czele, do jazdy poderwała. Nie minęło chwil kilka, gdy już ku końskim grzywom się schylając ze świstem i tętentem przez bramę grodową przemknęli, na balach mostu kopytami łomocząc, płaszczami rozpostartymi na wietrze łopocząc, iście jak stado widm lub upiorów na krwawy żer pędzących. Burzowe niebo rozświetliła błyskawica. Sidor szykował się do bitwy, sprzyjał oddziałowi, ale to Thor wysłał ich w bój. Daleko w tyle, w głębi grodu, z kilku gardeł dobył się oddech ulgi.

***

            Most na Warcie pokonawszy, groblą usypaną między bagnami dwóch jej dopływów: Strugi i Bogdanki przemknęli i na trakt wiodący do Lubuszy się skierowali. Porzucili go jednak rychło, na rozwidleniu skręcając ku południu na trakt krośnieński. Co prawda rozważała Sygryda nadłożenie drogi i odbicie na południe dopiero w Międzyrzeczu, gdzie przeprawa przez rzekę Obrę była łatwiejszą, z uwagi na most solidny, tamże pobudowany, uznała jednak, że czasu szkoda. Jeśli bowiem nawet odszukanie i sforsowanie starego brodu pod wsią Zbąszyń zajęłoby im wiele czasu i sił, to i tak dotrą przecie do Krosna niepomiernie szybciej. Zresztą, zawsze przecież można było jakichś wieśniaków o wskazanie brodu wymęczyć, a drużynie trochę rozrywki nie zawadzi. Wyruszyli przed świtem jeszcze, gdyż liczyła się każda chwila. Każde pół dnia opóźnienia bowiem zmniejszało efekt zaskoczenia i czas Niemcom dawało na przygotowanie do odparcia ataku. Wjechawszy jednak na trakt do Krosna, zwolnili, z galopu w kłus przechodząc, by koni zbytnio nie umęczyć, które przecie w drodze dalekiej i bitwach im miały służyć.
            Gdy tedy zwolnili, mieli już woje jaką taką możliwość słów paru zamienienia, których to strzępy do uszu królowej dolatywały. Część zatem rozważała, skąd tak nagły wyjazd i pośpiech po tylu dniach bezczynności, inni z kolei trasę i cel wyprawy usiłowali odgadnąć, zakłady stawiając, czy idzie o Niemców czy też o Czechy, co z wyboru traktu wcale nie było jeszcze oczywistym. Jarl Ragnar u boku Świętosławy jechał, milczący i zacięty, z boku gdzieś powiewał krwistej barwy szalik Ottara Torfsena, który mu kościanym szydłem matka wykonała, z cichego szumu głosów z tyłu wybijały się głupkowate przechwałki Toke Teitsena oraz dźwięczny głos skalda Thorkella Ulfsona, który już nawet poemat jakiś zdążył zanucić. Sygryda świadomą była, że kawalkadę jej przeszło setki zbrojnych zamyka trzech wojów, na których w niejednej już wyprawie liczyć mogła, to jest Gest Geirsen oraz złotowłosi bracia Odd i Oddi Ragisenowie, zwiadowcy niezrównani. Nawet i oni jednak, szła o zakład, w głowę zachodzili nad celem i rodzajem wyprawy. Czas był najwyższy wątpliwości rozwiać.
Ledwie skwarne południe minęło, na horyzoncie wpierw pojawiły się olsze, wierzby i wiązy, zwykle łęgi nadrzeczne porastające, a powietrze stało się lżejsze jakby i świeższe. Następnie wśród nadrzecznych zarośli zamajaczyły strzechy chat i kleci prymitywnych wsi Zbąszyń, w okolicy to której stary bród na Obrze miał się znajdować. Długich poszukiwań i mozolnego badania dna mulistego w rzece mętnej i w wiry obfitej lepiej było uniknąć, toteż, Świętosława kopyta wierzchowca w brzeg rzeki wryła, z wysokości siodła za wieśniakiem jakimś się rozglądając, który by bród im mógł wskazać. W ostateczności przecie, poddani jej brata tu zamieszkiwali. Rozejrzała się raz. I drugi. Nadaremnie.
Wieś była iście, jak wymarła, ni żywej duszy w obejściach nie było. O zamieszkałości jej świadczyły jedynie narzędzia, ba, garnki gliniane nawet, w pośpiechu widać wielkim porzucone oraz świnie, kury i inwentarz inszy, którego snadź złapać i z sobą unieść nie zdołano lub zapomniano. Piastówna, z konia na nawis nad rzeką trawiasty zeskakując i wodze jego Solvowi rzucając, ku wojów swych osłupieniu, zaniosła się śmiechem głośnym, długim i wcale nie skrywanym. No tak, przecie na ubitym trakcie kopyta ich koni dudniące słychać już we wsi było z odległości dobrych kilku stajań. Nie dziwota, że chłopi, którym konny i zbrojny oddział tylko z groźnymi a wymagającymi panami albo z najazdem obcym mógł się kojarzyć, a tak czy inaczej z obiciem tęgim i rabunkiem, do lasu i w chaszcze nadrzeczne pouciekali z tym się ukryć, co kto w rękach miał. Tak czy inaczej, na popas stanąć trzeba było, koniom dać paszy i wytchnienia, a ludziom strawy. I informacji.
     - Ragnar – rzekła, gdy się już uspokoiła – niech no tam który skoczy między te klecie i budy, wieśniaków jakichś poszukać. Trzeba języka zaciągnąć, niechby bród wskazali i strawy nam jakiej uwarzyli. Tylko im tych języków nie ucinać ani nie wyrywać, bo nic nam już wtedy nie powiedzą. I poza wszystkim, jednak to piastowscy poddani. A ty do mnie, o tam, pod tą gruszę. Ottara i Gesta weź z sobą.

***

Hełm zdjąwszy i miecz odpasawszy, przysiadła królowa w cieniu rozłożystej gruszy na niewielkim pagórku, jak raz w środku wsi. Przy niej przysiedli jarl Ragnar z Ottarem Torfsenem i Gestem Geirsen, których bezpośrednimi dowódcami uczynił nad dwoma hufcami, na jakie drużynę podzielił. Mężczyźni, przed słońcem powieki mrużąc, przypatrywali się liniom tajemniczym, figurom i znakom, które królowa, mówiąc, na piasku sztychem swego miecza kreśliła. Gdzieś z oddali dochodziły pokrzykiwania i nawoływanie wojów, którzy w poszukiwaniu wieśniaków chałupy przetrząsali, gdakanie kur, pochrumkiwania świń.
     - Tutaj jest morze i Jomsborg w ujściu Odry. Tu biegnie rzeka Odra, którą żeśmy płynęli, tu dopływ jej, Warta, o tu – dźgnęła piasek – Poznań nad nią leży. Stądeśmy wyruszyli, traktem wpierw na zachód później na południe. Tu jesteśmy. O tu, we wioszczynie nad rzeką Obrą, która do Warty wpada. Tutaj ją przejść musimy, na drugim brzegu trakt odnajdziemy i dalej nim na Krosno pojedziemy. Nie wyszczerzaj mi się, Torfsen, tego grodu nie złupimy, poczekać musisz ze zbieraniem na posag swojej panny. To gród nasz. Znaczy, Bolesława. Graniczny. Leży na drugim już brzegu rzeki Odry, tak tej samej Odry, którą żeśmy na drakkarach płynęli i mostu na niej strzeże. Na zachód od Krosna ziemie Marchii Łużyckiej się już rozpościerają, w te wejdziemy, dalej na zachód prąc. Teraz uważajcie. Rycerstwo tam po grodach większością niemieckie, ale ludność we wsiach i na podgrodziach słowiańska. Po mowie ich łacno rozpoznacie, Niemców mowę wielu z drużyny zna, a i Słowian kilku. Rycerstwu niemieckiemu miecza i topora nie szczędzić, im więcej krwi im utoczymy, tym lepiej. Ale wieśniaków, rzemieślników, kmieci oszczędzać w miarę możliwości. Bo raz, że poddanymi brata mego zostaną, więc lepiej by w dobrej nas zachowali pamięci. Dwa, że Słowianie to są, jednej prawie z Polanami krwi, i sami oni Niemców nie bardzo kochają. Może i tak być, że nas wspomagać zechcą, już to spyżą, już to bramy grodowej potajemnym odemknięciem. Więcej nawet, może i tak być, że i z niemieckich rycerzy który nas z otwartymi powita ramionami, bo ma Bolko i tam stronników. Takich majątku i gardeł też nie tykać. Hasłem, jeśli do tego przyjdzie, jest „Akwizgran”. Zapamiętacie? „Akwizgran” który Niemiec krzyknie w polu czy w bitwie, znaczy: swój. Tak tedy stopniowo przez Łużyce przejdziem, grody większe, które zdobyć nam trzeba, a z którymi problem być może to Niemcza i Lubusza – znów piasek dźgnęła w miejscach odpowiednich sztychem miecza. – Pytania do tego, com rzekła, macie jakie? – spytała, po zaufanych i doświadczonych wojach swych wodząc wzrokiem.
            Ragnar milczał, oczy szaleństwem przekrwione w piasek wbijając, jakby tę mapę prowizoryczną chciał w pamięci sobie wyryć. Ottar i Gest popatrywali niepewnie to na niego, to na siebie nawzajem, to w końcu na królową.
     - Najjaśniejsza pani – po chwili zapytał Torfsen – raptem nas setka z okładem niewielkim. Jakże nam samym zająć całą marchię?
Sygryda westchnęła, jakby się pytania takiego właśnie spodziewała. Uśmiechnęła się uśmiechem pobłażliwym, acz zimnym, bez cienia wesołości. Gdyby nie znała Ottara Torfsena, dowódcy hufca przedniego, może i zarzuciłaby mu tchórzostwo. Znała go jednak, wiedziała więc, że pytanie nie jest wyrazem lęku, lecz rozwagi.
     - Właśnie tak, że nie z całą marchii ludnością przyjdzie nam walczyć i tę pacyfikować, ale z nielicznymi i pozamykanymi w odciętych od świata gródkach rycerzykami. Właśnie tak, że liczę na ludności wsparcie lub chociaż bierność. I zaskoczenie. Owszem, ubijając margrabię Ekkeharda, musiał Henryk bawarski mieć już plan obrony. Wiedział bowiem, że Bolko ledwie usłyszy, od razu wyruszy. Ale tego, że oddział taki jak nasz, właśnie przez liczebność bardziej od całego wojska zwrotny i szybki już w dzień jeden i pół nocy dojdzie na granicę, tego się spodziewać nie mógł. Dlatego i chciałam od razu, przed świtem wyruszyć, nim szpiedzy się pobudzą i wieści poślą. Tedy liczę, że od Krosna na granicy do Niemczy, przypominam, o tutaj, nad rzeką Nysą, przejedziemy przez połowę Łużyc jak nóż rozgrzany przez faskę masła. Tnąc, paląc, grabiąc i gwałcąc. W dowolnej kolejności. – Znad piaskowej mapy oczy uniosła, po Duńczykach swoich wodząc, czy już wszystko jasne.
     - Dlaczego „Akwizgran”? – spytał lakonicznie Gest Geirsen, dowódca hufca tylnego, gdy nań wzrok Sygrydy padł. Królowa uśmiechnęła się szeroko.
     - Pamiętacie młodego cesarza Ottona, trzeciego tego imienia? Tegoż samego, co w końcu stycznia żywota dokonał. Młody to był człek i od maleńkości bajkami a poematami żywiony. Bajkę tedy sobie uroił, o zjednoczonej Europie, o zjednoczonym a szlachetnym i pięknym cesarstwie, w którym Germania, Roma i Galia do serca przytulą Sclavinię, znaczy nas, słowiańskie wszystkie ziemie pod polańskim przewodnictwem, i razem we cztery, prowincje te na równi, w zgodzie i pokoju z sobą żyć będą. Problem Ottona, trzeciego tego imienia, nie polegał wcale na tym, że zamiast trzeźwo patrzeć na świat, w którym mu żyć przyszło, w bajkę tę uwierzył. Polegał na tym, że nie wierzył w nią nikt inny. A wiecie co jest najsmutniejsze? – Wszyscy trzej woje jak jeden mąż pokręcili przecząco głowami. – Że gdyby go nie otruto, to kto wie, czy by mu się to i nie udało. Miał jednak w kilku niemieckich książątkach i możnych oddanych stronników, ot, choćby w Ekkehardzie i Guncelinie, choćby w Richterze von Görzen, któregoście w Poznaniu widzieli. Z bratem moim zaprzyjaźnił się. To wiecie, że dwa roki temu do Gniezna do Bolka przyjechał, że mu Bolko trzystu zbrojnych na wyprawę italską dał, w tym też i setka naszych Duńczyków była. I że go wielce Otto cenił, że w testamencie swoim Bolka dziedzicem po sobie na wszystkich ziemiach na wschód od rzeki Łaby ustanowił. Znaczy, na wszystkich słowiańskich ziemiach, iście Sclavinia jak na obrazku malowana. I że mu diadem własny, cesarski na głowę w Gnieźnie włożył. Jeżeli to koronacją królewską nie jest, to na bogów, nie wiem, co nią jest. I całkiem nie wiem, czemu ten papa rzymski, który nad całym chrześcijaństwem stoi, uznać tego nie chce. Musi, przez Niemców przekupiony. Ale do rzeczy. Znaczy, do Akwizgranu. Akwizgran miasto jest to na granicy ziem niemieckich i frankijskich. Tamże w grobowcu pięknym pochowany jest ten dawny Franków król, Karol, którego zwą Wielkim. Na jego wzór Otto chciał władać i panować. Dlatego też pojechał tam i grobowiec Karola otworzył, dwie rzeczy zeń wyjął. Koronę i tron złocony. Koronę na swoje skronie włożył i w niej chciał być pochowanym, czy tak uczyniono, wątpię. Tedy i pewnie nie wiadomo, gdzie ona teraz. A tron w sali głównej palatium poznańskiego mogliście oglądać. Tak, ten sam. Tron Karola zwanego Wielkim, Otto trzeci Bolesławowi podarował, który mu w wycieczce do Akwizgranu towarzyszył. Tam też Bolka tyczące punkty testamentu spisał. Tam obecni Ottonowi rycerze punkty te zatwierdzili i dopełnić ich przysięgali przed Ottonem i przed Bolkiem. Dla nich Bolko jest Ottona prawym dziedzicem i dlatego to właśnie „Akwizgran” hasłem ich rozpoznawczym został.
            Woje słuchali w milczeniu, skupieni. Gdy zaś skończyła, głowami skinęli na znak, że pytań już więcej nie mają.
     - Dobrze tedy – podjęła królowa – wróćmy do planu. Bolko o świcie powinien był ze swoją drużyną ruszyć. Ale Polan znając to myślę, że jeśli teraz koło południa wyrusza, to i tak sukces. – Drwiące uśmiechy Duńczyków zignorowała. – Bolko na południe pójdzie, traktem na Głogów i Bolesławiec, który jest jego grodem granicznym nad rzeką Bóbr, co także do Odry wpada. Tam się przeprawi i na ziemie Milczan wejdzie. Oporu żadnego tam napotkać nie powinien, bo całkiem słowiańskie są to ziemie, a nawet jeśli niemieckich rycerzy tam uświadczysz, to i tak ze Słowianami trzymają. Co więcej, nim je Niemcy zagarnęli, Milsko do ojca Emnildy, należało. Tym to sposobem myślę, że całkiem pokojowo zajmując grody Zgorzelec i Budziszyn, przejdzie Bolko przez Milsko, całkiem je sobie podporządkowując. On się w bratniej krwi poddanych przyszłych nie unurza, a my będziemy mieć zabawy więcej na Łużycach. Tak więc – mówiąc Sygryda znów mieczem na piasku linie marszu i natarcia rysowała – dwoma zagonami na zachód prąc, gród Miśnia, niemiecki już całkiem, stolicę marchii i biskupstwa, weźmiemy w kleszcze i pod jej murami się zejdziem. Miśnię zdobywszy – uśmiech nie mniej drapieżny, niż trzech Duńczyków, oblicze jej wykrzywił – dalej ruszymy, na grody Merseburg i Kwedlinburg. Pod Kwedlinburgiem ziemie to już saksońskie, wrogie, a oba grody duże i mocne. O ile pod Merseburgiem nad rzeką Salą także osady słowiańskie spotkać jeszcze można, o tyle dalej już nie. I tu nas myślę w końcu zatrzymają. Może Merseburg da się i szturmem wziąć, co by dobrym było, ale nie sądzę, byśmy pod Kwedlinburg podejść zdołali. Gdyby jeszcze gdzie się Niemcom drugi front otworzył… W Italii buntowniczej, albo na północy, od naszych granic. Ale teraz na Swena liczyć nie ma co, a i patrzeć trzeba, by Wieleci, zawsze skorzy przeciw Polanom wystąpić, drugiego frontu nam gdzie na Odrze nie zrobili. Pytania?
     - Jedno, najjaśniejsza pani – odważył się znów Ottar. – Dlaczego ten… Człowiek twój, Zbyszko, z nami nie ruszył?
            Królowej nie umknął błysk jakiś w przekrwionym oku Ragnara.
     - On z bratem moim wyruszy i na Hermana z Miśni, syna Ekkeharda zamordowanego, będzie miał baczenie. Bo też nie wiem, co też młody margrabic zamyśla, a zdaje się ambitnym być. A ambitny sprzymierzeniec, to gorzej, jak wróg. To raz. Dwa, że potrzeba mi wieści ciągłych a pewnych z pochodu Bolka i takie tylko od Zbyszka dostać będę mogła. Trzy, myślę, że Bolko, którego walki raczej w Milsku nie zatrzymają jak nas na Łużycach, szybciej pod Miśnią stanie. Zbyszko talenty i możliwości ma różne, do grodu swoim jakimś sposobem wejść może, a tam mu rozkazałam odszukać zamachowców, którzy margrabiego Ekkeharda zamordowali.
     - Odszukać… I? – wpadł jej w słowo Gest. Uśmiech Świętosławy był uśmiechem wilczycy, która zemstę na myśliwym natrętnym obmyśla.
     - I przykład dać. Nic tak dobrze nie otwiera bram obleganych grodów, jak przykład. Przykładu grozy nam trzeba.

***

            Woj Hall Hallgrimsen pokazał naostrzony topór zagonionemu w kąt zabudowań chłopu. Wieśniak zacisnął powieki, drżącymi rękoma zasłaniając się przed zbliżającym cięciem. Woj uśmiechnął się szeroko, zanosząc się bezdusznym śmiechem.
     - Gadaj no, prędziuchno, gdzie twoja kobiecina – woj sylabizował po słowiańsku, ani na krok od wieśniaka nie odchodząc. – Moja pani na posiłek czeka, a dowódca jasno przykazał jak należy jej gościnę załatwić.
Nastała cisza, przerywana jedynie spazmatycznymi oddechami ofiary.
     - Ja, ja... – wyjąkał chłop, wolniutko z ziemi się zbierając. – Do chałupy tędy. Jagna, żona moja, już po świniaka pobiegła pewno. Wołaj kogo trzeba, chleba wam nakroję...
Ragnar omiótł wzrokiem wymarłą wioskę, razem ze swymi podkomendnymi na królową u wejścia do chałupy czekając. Wtem między stodołami dał się zauważyć ruch, czyjś skarlały cień ukrywał się wśród desek, rozrzuconych u wyjścia z zagrody.
     - Solv – wezwał woja, któremu ufał i którego do najczarniejszych tylko zadań posyłał. – Widzisz ten cień, co się u wrót stodoły kuli?
Wezwany woj przytaknął.
     - Postaraj się, żeby wskazał ci drogę przez bród. I bacz – tutaj jarl znacząco spojrzał na drużynnika – by nie zajęło ci to zbyt wiele czasu.
            Nim Solv powrócił, wlokąc za sobą drugiego wieśniaka, z chałupy roznosił się już smakowity zapach czegoś rozkosznie miłego, ciepłego, domowego i przytulnego. Czegoś, co twardym i w bojach zaprawionym duńskim wojom przywodziło przed oczy obrazy: jednym słodkiego dzieciństwa spędzonego w halli nad fiordem, innym stęsknionej matki witającej w progu dzielnego wojaka po pierwszej wyprawie, jeszcze innym baraszkującego na kolanach, a dawno utraconego potomstwa. Słowem, z chałupy zapachniało smażonymi na smalcu wieprzowymi okrawkami, duszoną z grzybami kapustą i ciepłym chlebem. Wiejska kobiecina z pomocą męża i prawie tuzina umorusanych dzieciaków, które w końcu z dziecięcej ciekawości powychodziły z kryjówek, dwoiła się i troiła, nakładając jadło do popękanych i szczerbatych mis i roznosząc wojom. Widok ten w końcu nawet odporną na wszelkie obrazy i sentymenty Świętosławę skłonił do odegrania tym razem roli pani dobrej i łaskawej i zamiast wieśniaków skląć swojsko a siarczyście, w języku Polan, albo i kopniakami poczęstować, sięgnęła do zawieszonego u pasa mieszka, wydobyła z niego dwa srebrne Bolesławowe denary i rzuciła kobiecie. W końcu nakarmienie przeszło setki wojów nie było taką lekką sprawą. Kobiecina niemal się rozpłakała, zamlaskała niezgrabne jakieś podziękowania, pokraśniała jak małe słoneczko, po czym zaczęła nakładać jeszcze więcej i jeszcze szybciej, mamrocząc błogosławieństwa i modlitwy za „jasnom paniom”, mieszając przy tym dokumentnie świętych pańskich i dawnych, odwiecznych bogów w zupełnie dowolnej kolejności.
            Królowa nie dała jednak swej drużynie wypoczywać długo. Ledwie podjedli, już nakazała siodłać z powrotem konie i przyprowadzić sobie owego wieśniaka, który bród miał wskazać. Chłopina trzęsąc się jak osika w żelaznym uścisku Solva, wskazywał ręką bród jako miejsce nieco powyżej wsi i instruował przy tym, w którym miejscu na wir można natrafić, w którym na mulistą studnię w dnie, a w którym na utopca, który pewnikiem nieostrożnego woja wciągnie w głębinę razem z koniem. Świętosława uśmiechnęła się nieznacznie, wiedząc, że kilku wojów zrozumiało, a co jak co, przesądni byli. Ten i ów ukradkiem, by nie narażać się na drwiny towarzyszy i gniew Ragnara, uczynił znak krzyża, ten i ów szeptem wezwał ochrony Aegira i Ran.
            W końcu drużynnicy, za królową i jarlem, wparli wierzchowce w wodę. Nurt, początkowo słaby, przybrał na sile już gdy przebrnęli jedną trzecią, co w połączeniu z mulistym, gliniastym i miękkim dnem sprawiało, że przeprawa nie była najłatwiejszą, mimo że w najgłębszym miejscu woda ledwie sięgała końskich brzuchów. Czując zresztą bliski brzeg, konie zachrapały radośnie i z grząskiego dna, w którym zapadały się ich kopyta, wydarły na suchy, żwirowy brzeg po drugiej stronie. Fakt, że żaden utopiec nie skusił się na żadnego z wojów i ich koni mógł świadczyć albo o braku utopców w Obrze, albo o tym, że nawet utopce wolały nie zadzierać z duńską drużyną Sygrydy Storrady.
Wysłani przodem bracia Odd i Oddi po kilku chwilach bez trudu odnaleźli trakt i wnet drużyna gnała znów wyciągniętym kłusem w stronę Krosna.



~~~
Nota napisana z pomocą Ragnara.
Uwaga ogólna nr 1: trasa oddziałów Bolesława (Poznań - Głogów - Bolesławiec - Budziszyn - Miśnia - rzeka Sala i pola pod Merseburgiem) jest historyczna i udokumentowana w źródłach. Trasa oddziału Sygrydy (Poznań - Zbąszyń - Krosno – Niemcza – Lubusza – Strzała – Miśnia) jest moją hipotezą, w której pewnymi i udokumentowanymi faktami jest zdobycie Strzały i koncentracja oddziałów pod Miśnią.
Uwaga ogólna nr 2: zachęcam do spojrzenia sobie na mapkę Wielkopolski i pogranicza polsko-niemieckiego.
Uwaga szczególna: wiem, że w pewnym momencie popełniłam w tekście anachronizm (Świętosława raczej nie mogła używać pojęcia Europy, które my znamy ;) i którym my się posługujemy), ale jest to zabieg świadomy i celowy. Nie mogłam się powstrzymać xD.
Staje (lub stajanie) – dawna jednostka długości (czy raczej odległości). W różnych okresach, miejscach funkcjonowały różne przeliczniki. Ja przyjmuję, że będę się posługiwać tzw. stajaniem staropolskim, które wynosiło ok. 134 m. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz