Regelinda
siedziała ponura, skryta w krzewie bzu. Ten nie kwitł jeszcze, ale
zielone liście idealnie ukrywały młodą księżniczkę. Dziewczyna
wzdychała, próbując stłumić płacz. Nie udało jej się i długi
czas szlochała w haftowaną chusteczkę.
-
Czemu ryczysz? – Usłyszała gdzieś z boku głos matki.
-
Pani, matko, bywa, że coś mnie w sercu ściska i łzy same na oczy
idą.
Emnilda
usiadła obok dziewczyny i odgarnęła jej włosy z czoła. Opadały
jej na oczy jasną kaskadą. Była piękna, delikatna, ale płacz
dodawał jej uroku.
-
Ze szczęścia czy smutku?
-
Słucham? – Błysnęły ciemne oczy.
-
Płaczesz. Ze szczęścia czy smutku?
-
Chyba szczęścia, ale i lęku, matko.
Regelinda
wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić o tym, co ją trapi.
Bardzo jej się Herman spodobał, ale odniosła wrażenie, że on się
nią nie interesuje. Starała się go zabawić, zagadać, ale on był
niedostępny, chłodny. Matka słuchała w skupieniu, uśmiechając
się lekko. Poklepała
ją po dłoni.
-
Będzie dobrze…
-
Ciotka nie bardzo w to wierzy.
-
Ciotka? – Emnilda uniosła brew i pokręciła głową. – Już ja
z nią pogadam. A ty podobasz się Hermanowi. A teraz chyżo do
niego.
Dziewczyna
spojrzała w oczy księżnej i poderwała się.
-
Jakby ją jaki dytko gonił – mruknęła pod nosem.
***
Świętosława
siedziała przy kominku, popijając miód. Obok niej, w zdobnym
kamiennym fotelu, spoczęła Emnilda. Wolno sączyła słabe wino.
Rozmowa się nie kleiła. Oczywiście kneźna wygarnęła duńskiej
królowej to, że córę jej nastawia bardzo pesymistycznie.
Świętosława, jak zwykle, pokiwała tylko głową i opróżniła
kufel miodu.
-
Słyszałaś coś może o Bolesławie Rudym?
-
Tyle ile powinnam – odparła kneźna cicho.
Zanim
jednak królowa zdążyła to skomentować do sali wpadła zdyszana
Radochna. Ragnar, cały czas stojący za plecami Świętosławy,
skrzywił się lekko.
Dziewczyna
przypadła do krzesła księżnej Emnildy, niezgrabnym ruchem
odszukała w fałdach sukni jej dłoń i pocałowała ją pokornie.
Gdy księżna, zawstydzona gestem, obruszyła się, Radochna odważyła
się spojrzeć na twarz swojej pani, i w końcu, wreszcie, wybuchnąć
wstrzymywanym, nerwowym szlochem.
-
Łaski, pani, łaski…
-
Łaski? – Zdziwiła się księżna – A co takiego zrobiłaś,
dziewczyno?
-
Nie dla mnie, pani…
Dziewczyna
gorączkowo zaczęła opowiadać. Trochę ciężko i nieskładnie,
ale kobieta zrozumiała całą historię. Pokiwała głową i
uśmiechnęła się, łapiąc ją za rękę.
-
Zobaczę, co da się zrobić.
Twarz
Sygrydy wykrzywił grymas, gdy zwróciła się do bratowej:
-
Dla Niemca chcesz prosić Bolka o łaskę? A dla Polanina nie. No tak
- prychnęła - zawsześ Ty bardziej Niemką była niż Słowianką,
niż naszej krwi.
-
A ty stałaś się w pełni duńską kobietą? Oddajesz cześć ich
wierzeniom? Jesteś wierna ludziom Danii? Och, a może uratuję obu?
– Wstała z fotela i zmiotła podłogę suknią. Pociągnęła za
sobą Radochnę, prowadząc ją ku drzwiom.
-
Oddaję cześć bogom naszym i bogom Północy. Bogom odwiecznym jak
ta ziemia i bliskim nam, jak krew w żyłach. Tym, którzy byli tu
przed Tobą, Twoimi niemieckimi klechami i ich nielogicznymi, obcymi
nam wierzeniami. I którzy będą tu zawsze, gdy was już nie będzie.
Powrócą, nawet, jeśli zajmie im to całe wieki, w końcu zwyciężą
- rzuciła jeszcze Świętosława, za wychodzącą księżną,
końcówkę mówiąc już zresztą bardziej do samej siebie i
Ragnara, niż Emnildy.
-
Pani…- jęknęła służka, gdy wyszły na korytarz.
-
Nic nie mów, a najlepiej idź do pracy. – Kneźna była myślami
bardzo daleko.
Emnilda
wzięła głęboki oddech i poukładała sobie wszystko w głowie.
Nie chodziło o to, że boi się prosić o życie dla Niemca, nie
takie rzeczy robiła. Po prostu musiała zrobić to delikatnie.
Zapukała
do drzwi komnaty męża. Odpowiedziało jej mocne ‘wejść’. Pchnęła
mosiężne drzwi i uśmiechnęła się. Książę był sam, studiował
jakieś pisma. Musiała stwierdzić, iż wygląda bardzo pięknie w
wełnianej tunice, przylegającej do umięśnionego torsu, z
szerokimi haftowanymi lamówkami.
Otrząsnęła
się, widząc, że Bolesław spogląda na nią z dziwną miną.
-
Stało się coś?
-
Nie.
-
Znam cię dobrze, pani.
-
Mój panie, ja tylko zastanawiałam się, co robisz – odparła
niewinnie.
-
Podejdź.
Zrobiła,
co kazał. Oparła się łokciami o drewniany stół, pełen pism.
Zachowywała się swobodnie, na co nie pozwalała sobie przy
kimkolwiek innym.
-
Mam problem.
-
Ty, panie?
-
Za ten ton musiałbym cię do lochu strącić – rzekł ostro. –
Właściwie nie ja, a kum nasz, Bolesław zwany Rudym. Muszę mu
pomóc, gdyż chcą go pozbawić tronu.
Emnilda
westchnęła.
-
Chcesz się udać do Czech?
-
Usiądź. – Opadła mu na kolana, kniaź objął jej talię. –
Tak. Muszę mu pomóc, a wy tu dacie sobie radę. Nausznice ci
przywiozę, złotą fibulę.
-
Mam nausznice – odgarnęła włosy z ucha – i mam złote fibule.
Skórzane trzewiki i zdobione ciżmy. A ciebie mam tylko jednego.
Zaśmiał
się.
-
A teraz mów, co cię tu naprawdę sprowadziło.
-
Służy u nas jedna młoda dziewka. Niejaka Radochna – zaczęła,
po czym opowiedziała mu całą historię dziewczyny i wyraziła
prośbę o ułaskawienie.
Twarz
księcia nabrała surowego wyrazu, stężała.
-
Wiesz, że nie umiem ci odmówić, ale teraz… Przeżyją obaj,
jeżeli Herman pozwoli. A teraz możesz odejść.
Posłuchała.
***
Regelinda
z Adelajdą wdały się w dysputę z Hermanem. Młody chłopak był
zachwycony wiedzą o świecie i polityce, jaką reprezentowały obie
siostry. Wielka bogobojność Adelajdy i uroda Regelindy bardzo go
ujęły.
Emnilda
nie chciała im przerywać, jednak musiała załatwić sprawę
Radochny.
-
Hermanie? – Poderwał się z ławy i pokłonił.
-
Pani? – Odparł, pytająco.
-
Dobrze się bawicie?
-
Cudownie! Proszę usiąść. – Wskazał swoje miejsce. Kniaziówny
obserwowały matkę.
-
Stało się coś?
-
Właściwie dla ciebie czy dla mnie nic ważnego, aczkolwiek jest to
sprawą wielką dla kochającego serca.
Margrabic przeszył ją wzrokiem ostrym i uważnym. Złagodniał pod wpływem
słodkiego uśmiechu.
-
Chyba wiem, o czym mowa.
-
Panie – uklękła na jedno kolano, opierając czoło o jego nogę –
błagam o życie dla tych chłopców. Obaj zawinili, ale wiedzeni
miłością, która jest ślepa, jak nam wiadomo.
-
Hermanie, Bóg nasz miłość ponad gniew wywyższa – odezwała się
Adelajda. Regelinda zaś wstała i położyła mu dłoń na ramieniu.
-
Odpuść – wyszeptała. Ujął jej dłoń i spojrzał w oczy.
-
Niech będzie.
Emnilda
uśmiechnęła się i wstała, otrzepując delikatnie suknię.
Świętosława
stała przy oknie w wierzy, dzierżąc puchar w dłoni i obserwując
tłok na dziedzińcu. Co chwila jednak spoglądała na bratową.
Kręciła głową.
-
Udało ci się – stwierdziła jadowicie.
Emnilda
wzruszyła ramionami i podniosła się z fotela, spoglądając na
Radochnę i Zygfryda.
-
Nie mnie, a Regelindzie.
Kniaziówna,
razem z Hermanem dyskutowała o czymś zawzięcie, cały czas
machając w stronę zakochanej pary. Adelajda stała z boku i
zanosiła się szczerym śmiechem. Z daleka majaczyła figura
Sambora, samotna i opuszczona. Tak to jest, gdy czasem obraz pełen
szczęścia przecina jedna rysa smutku.
Emnilda
wypiła duszkiem szklanicę wina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz