Akcja tej opowieści rozpoczyna się w 1002 roku, jej miejsce to ziemie polskie i ich szeroko pojęte okolice. Przypominam, że panuje nam Bolesław, przez potomnych nazwany Chrobrym.

Dawniej blog ten znajdował się pod adresem: mad-and-evil.blog.onet.pl, jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, zajrzyj na pasek boczny.

czwartek, 6 grudnia 2012

12. Obraz szczęścia z jedną rysą smutku (Emnilda)


     Regelinda siedziała ponura, skryta w krzewie bzu. Ten nie kwitł jeszcze, ale zielone liście idealnie ukrywały młodą księżniczkę. Dziewczyna wzdychała, próbując stłumić płacz. Nie udało jej się i długi czas szlochała w haftowaną chusteczkę.
     - Czemu ryczysz? – Usłyszała gdzieś z boku głos matki.
     - Pani, matko, bywa, że coś mnie w sercu ściska i łzy same na oczy idą.
     Emnilda usiadła obok dziewczyny i odgarnęła jej włosy z czoła. Opadały jej na oczy jasną kaskadą. Była piękna, delikatna, ale płacz dodawał jej uroku.
     - Ze szczęścia czy smutku?
     - Słucham? – Błysnęły ciemne oczy.
     - Płaczesz. Ze szczęścia czy smutku?
     - Chyba szczęścia, ale i lęku, matko.
     Regelinda wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić o tym, co ją trapi. Bardzo jej się Herman spodobał, ale odniosła wrażenie, że on się nią nie interesuje. Starała się go zabawić, zagadać, ale on był niedostępny, chłodny. Matka słuchała w skupieniu, uśmiechając się lekko. Poklepała ją po dłoni.
     - Będzie dobrze…
     - Ciotka nie bardzo w to wierzy.
     - Ciotka? – Emnilda uniosła brew i pokręciła głową. – Już ja z nią pogadam. A ty podobasz się Hermanowi. A teraz chyżo do niego.
     Dziewczyna spojrzała w oczy księżnej i poderwała się.
     - Jakby ją jaki dytko gonił – mruknęła pod nosem.

***

     Świętosława siedziała przy kominku, popijając miód. Obok niej, w zdobnym kamiennym fotelu, spoczęła Emnilda. Wolno sączyła słabe wino. Rozmowa się nie kleiła. Oczywiście kneźna wygarnęła duńskiej królowej to, że córę jej nastawia bardzo pesymistycznie. Świętosława, jak zwykle, pokiwała tylko głową i opróżniła kufel miodu.
     - Słyszałaś coś może o Bolesławie Rudym?
     - Tyle ile powinnam – odparła kneźna cicho.
     Zanim jednak królowa zdążyła to skomentować do sali wpadła zdyszana Radochna. Ragnar, cały czas stojący za plecami Świętosławy, skrzywił się lekko.
     Dziewczyna przypadła do krzesła księżnej Emnildy, niezgrabnym ruchem odszukała w fałdach sukni jej dłoń i pocałowała ją pokornie. Gdy księżna, zawstydzona gestem, obruszyła się, Radochna odważyła się spojrzeć na twarz swojej pani, i w końcu, wreszcie, wybuchnąć wstrzymywanym, nerwowym szlochem.
     - Łaski, pani, łaski…
     - Łaski? – Zdziwiła się księżna – A co takiego zrobiłaś, dziewczyno?
     - Nie dla mnie, pani…
     Dziewczyna gorączkowo zaczęła opowiadać. Trochę ciężko i nieskładnie, ale kobieta zrozumiała całą historię. Pokiwała głową i uśmiechnęła się, łapiąc ją za rękę.
     - Zobaczę, co da się zrobić.
      Twarz Sygrydy wykrzywił grymas, gdy zwróciła się do bratowej: 
     - Dla Niemca chcesz prosić Bolka o łaskę? A dla Polanina nie. No tak - prychnęła - zawsześ Ty bardziej Niemką była niż Słowianką, niż naszej krwi.

     - A ty stałaś się w pełni duńską kobietą? Oddajesz cześć ich wierzeniom? Jesteś wierna ludziom Danii? Och, a może uratuję obu? – Wstała z fotela i zmiotła podłogę suknią. Pociągnęła za sobą Radochnę, prowadząc ją ku drzwiom.
     - Oddaję cześć bogom naszym i bogom Północy. Bogom odwiecznym jak ta ziemia i bliskim nam, jak krew w żyłach. Tym, którzy byli tu przed Tobą, Twoimi niemieckimi klechami i ich nielogicznymi, obcymi nam wierzeniami. I którzy będą tu zawsze, gdy was już nie będzie. Powrócą, nawet, jeśli zajmie im to całe wieki, w końcu zwyciężą - rzuciła jeszcze Świętosława, za wychodzącą księżną, końcówkę mówiąc już zresztą bardziej do samej siebie i Ragnara, niż Emnildy.
     - Pani…- jęknęła służka, gdy wyszły na korytarz.
     - Nic nie mów, a najlepiej idź do pracy. – Kneźna była myślami bardzo daleko.  
     Emnilda wzięła głęboki oddech i poukładała sobie wszystko w głowie. Nie chodziło o to, że boi się prosić o życie dla Niemca, nie takie rzeczy robiła. Po prostu musiała zrobić to delikatnie.
     Zapukała do drzwi komnaty męża. Odpowiedziało jej mocne ‘wejść’. Pchnęła mosiężne drzwi i uśmiechnęła się. Książę był sam, studiował jakieś pisma. Musiała stwierdzić, iż wygląda bardzo pięknie w wełnianej tunice, przylegającej do umięśnionego torsu, z szerokimi haftowanymi lamówkami.
     Otrząsnęła się, widząc, że Bolesław spogląda na nią z dziwną miną.
     - Stało się coś?
     - Nie.
     - Znam cię dobrze, pani.
     - Mój panie, ja tylko zastanawiałam się, co robisz – odparła niewinnie.
     - Podejdź.
     Zrobiła, co kazał. Oparła się łokciami o drewniany stół, pełen pism. Zachowywała się swobodnie, na co nie pozwalała sobie przy kimkolwiek innym.
     - Mam problem.
     - Ty, panie?
     - Za ten ton musiałbym cię do lochu strącić – rzekł ostro. – Właściwie nie ja, a kum nasz, Bolesław zwany Rudym. Muszę mu pomóc, gdyż chcą go pozbawić tronu.
     Emnilda westchnęła.
     - Chcesz się udać do Czech?
     - Usiądź. – Opadła mu na kolana, kniaź objął jej talię. – Tak. Muszę mu pomóc, a wy tu dacie sobie radę. Nausznice ci przywiozę, złotą fibulę.
     - Mam nausznice – odgarnęła włosy z ucha – i mam złote fibule. Skórzane trzewiki i zdobione ciżmy. A ciebie mam tylko jednego.
     Zaśmiał się.
     - A teraz mów, co cię tu naprawdę sprowadziło.
    - Służy u nas jedna młoda dziewka. Niejaka Radochna – zaczęła, po czym opowiedziała mu całą historię dziewczyny i wyraziła prośbę o ułaskawienie.
     Twarz księcia nabrała surowego wyrazu, stężała.
     - Wiesz, że nie umiem ci odmówić, ale teraz… Przeżyją obaj, jeżeli Herman pozwoli. A teraz możesz odejść.
     Posłuchała.

***

     Regelinda z Adelajdą wdały się w dysputę z Hermanem. Młody chłopak był zachwycony wiedzą o świecie i polityce, jaką reprezentowały obie siostry. Wielka bogobojność Adelajdy i uroda Regelindy bardzo go ujęły.
     Emnilda nie chciała im przerywać, jednak musiała załatwić sprawę Radochny.
     - Hermanie? – Poderwał się z ławy i pokłonił.
     - Pani? – Odparł, pytająco.
     - Dobrze się bawicie?
     - Cudownie! Proszę usiąść. – Wskazał swoje miejsce. Kniaziówny obserwowały matkę.
     - Stało się coś?
     - Właściwie dla ciebie czy dla mnie nic ważnego, aczkolwiek jest to sprawą wielką dla kochającego serca.
     Margrabic przeszył ją wzrokiem ostrym i uważnym. Złagodniał pod wpływem słodkiego uśmiechu.
     - Chyba wiem, o czym mowa.
     - Panie – uklękła na jedno kolano, opierając czoło o jego nogę – błagam o życie dla tych chłopców. Obaj zawinili, ale wiedzeni miłością, która jest ślepa, jak nam wiadomo.
     - Hermanie, Bóg nasz miłość ponad gniew wywyższa – odezwała się Adelajda. Regelinda zaś wstała i położyła mu dłoń na ramieniu.
     - Odpuść – wyszeptała. Ujął jej dłoń i spojrzał w oczy.
     - Niech będzie.
     Emnilda uśmiechnęła się i wstała, otrzepując delikatnie suknię.

     Świętosława stała przy oknie w wierzy, dzierżąc puchar w dłoni i obserwując tłok na dziedzińcu. Co chwila jednak spoglądała na bratową. Kręciła głową.
     - Udało ci się – stwierdziła jadowicie.
     Emnilda wzruszyła ramionami i podniosła się z fotela, spoglądając na Radochnę i Zygfryda.
     - Nie mnie, a Regelindzie.
     Kniaziówna, razem z Hermanem dyskutowała o czymś zawzięcie, cały czas machając w stronę zakochanej pary. Adelajda stała z boku i zanosiła się szczerym śmiechem. Z daleka majaczyła figura Sambora, samotna i opuszczona. Tak to jest, gdy czasem obraz pełen szczęścia przecina jedna rysa smutku.
     Emnilda wypiła duszkiem szklanicę wina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz