Akcja tej opowieści rozpoczyna się w 1002 roku, jej miejsce to ziemie polskie i ich szeroko pojęte okolice. Przypominam, że panuje nam Bolesław, przez potomnych nazwany Chrobrym.

Dawniej blog ten znajdował się pod adresem: mad-and-evil.blog.onet.pl, jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, zajrzyj na pasek boczny.

sobota, 8 grudnia 2012

14. Spotkanie


     Olaf czuł nieznośny ból zmęczonych mięśni i wąskie strumyki potu, spływające po plecach, po torsie, po twarzy. Ćwiczyli cały dzień w słońcu i nieznośnym upale i wszyscy byli wykończeni. Woje polańscy razem ze swoim wojewodą już dawno dali sobie spokój i obserwowali ich z politowaniem i drwiną, racząc się chłodnym piwem z drewnianych kufli. Jednak jarl Ragnar nie miał dosyć. Kiedy zaś zimne spojrzenie jego przekrwionych oczu przesuwało się po trenujących wojach, każdy z nich starał się wykrzesać z siebie jeszcze trochę, jeszcze tę resztkę sił i ćwiczyć lepiej. Nikt nie rzucił słowa skargi. Nikt nie zaprotestował. Nikt nigdy nie protestował przeciw rozkazom Ragnara. Mimo że mordercze słońce już chyliło się ku zachodowi, jarl pewnie nie zarządziłby jeszcze końca treningu, gdyby królowa, najjaśniejsza pani, nie wezwała go do siebie. Każdy z wojów nieznacznie odetchnął z ulgą. Zaczynali zachodzić w głowę, czemu jarl ich tak zamęcza, skoro oczekiwana wojna wciąż się nie zaczynała. Do tego, jak udało im się wywiedzieć, nie było do końca wiadomo, z kim ta wojna będzie. Czy z Niemcami czy z Czechami? Olafowi było wszystko jedno. Gdyby taki był rozkaz królowej, poszedłby chętnie bić nawet Franków albo Bizantyjczyków w dalekim Miklagard, o którym opowiadały sagi. Chciał już po prostu, by coś zaczęło się w końcu dziać.
            Oddalił się od drużyny i podszedł do Przecława, syna wojewody Stojgniewa, polańskiego woja, z którym się przez ostatnie dni zaprzyjaźnił. Przecław, jeżdżąc z listami do królowej Sygrydy od jej brata, nauczył się trochę języka Duńczyków, stąd mogli się łatwo dogadać. Gdy tylko Ragnar pozwalał swoim wojom na trochę oddechu, Przecław oprowadzał Olafa po grodzie, zabierał na polowania do puszczy, próbował nauczyć kilku słów w słowiańskiej mowie, a nawet, bywało, zabierał do domu na wieczerzę. Tak też było i tym razem.
            Wojewoda widocznie był u księcia, bo w domu zastali tylko siostrę Przecława, Miłkę o oczach jak chabry i jego młodszego, kilkuletniego braciszka Masława. Miłka postawiła przed wojakami tak upragnione kufle z zimnym, pienistym piwem oraz kaszę suto okraszoną skwarkami, a mały Masław wdrapał się na ławę obok nich, sięgając po odłożoną przez nich broń, śmiejąc się i przedrzeźniając. Olaf z rozbawieniem zmierzwił czuprynę malca i upił potężny łyk piwa.
     - Dzisiaj – mówił tymczasem Przecław po duńsku – nauczę cię czterech bardzo ważnych słów. Powtórz za mną: soczewica, koło, miele, młyn.
     - Zotszefitza, kouo, mele…
     - Nie, nie, nie. Słuchaj uważnie, Olaf. So-cze-wi-ca, ko-ło-, mie-le…
            Duńczyk parsknął śmiechem, usiłując dopasować język, zęby i wargi do dziwacznie brzmiących słów.
     - A dlaczego niby te słowa są takie ważne? Co to w ogóle znaczy?
     - Hmm… Jak by ci to wyjaśnić… - Przecław zamyślił się na chwilę, uśmiechając się pod nosem. – Jest u nas taki zwyczaj. Wiesz, czasem, jak szturm czy bitwa czy co, to nie zawsze wiadomo, kto swój a kto obcy. A te cztery słowa to powiedzieć jak należy może tylko Polanin. Albo ktoś, kto jak Polanin nauczył się mówić, więc i tak jest swój.
     - No a inni?
     - A inni… - Wojewodzic uśmiechnął się szeroko i przeciągnął kciukiem po gardle w bardzo znaczącym i bardzo oczywistym geście. – Nie potrafią.
            Olaf przez chwilę w milczeniu jadł kaszę, z rzadka popijając piwem. Co jakiś czas ukradkiem ćwiczył ułożenie ust w brzmienie tych „testowych” słów. Doszedł do wniosku, że osiedlenie się w tej krainie będzie chyba jednak trudniejsze, niż sądził. Z ponurej zadumy wyrwał go Przecław.
     - Słuchaj, już cię dawno miałem zapytać. Druhowie mówią ci „Halfdan”. Co to znaczy?
     - Havdan – powtórzył radośnie mały Masław i zaklaskał – Awdan! Awdaniec!
            Woje popatrzyli na chłopca i razem parsknęli śmiechem.
     - To znaczy pół-Duńczyk, ktoś o mieszanym pochodzeniu – wyjaśnił rzeczowo Olaf, gdy się już uspokoili.
     - To… Ci nie przeszkadza? – Przecław nie bardzo wiedział, jak zadać to pytanie.
     - Nie. Wiesz, może i dawniej to oznaczało kogoś gorszego, ale teraz już nie. To po prostu stwierdzenie faktu. Mój ojciec był Duńczykiem, matka branką, nie wiem skąd, umarła przy porodzie brata, kiedy byłem młodszy od tego brzdąca, nie pamiętam jej. Jak chcesz, to też możesz mi tak mówić.
     - Wolę Awdaniec – zachichotał Polanin – bardziej swojsko brzmi.

*** 

            Gdy pożegnał się już z Przecławem Stojgniewowicem, dołączył do swoich druhów, pijących tak, jakby wojna miała wybuchnąć już jutro. W końcu, już w nocy, wytoczyli się z karczmy i ze śmiechem, okrzykami i rubasznymi komentarzami na ustach ruszyli w kierunku swoich kwater. W pobliżu książęcych stajni napotkali niewiastę, a raczej młodą pannę w mniszym habicie, spacerującą samotnie. Olaf doskonale pamiętał jej twarz, którą widział kilkakrotnie, przez wąskie okienko zerkającą na ich trening. Można panna, na widok drużyny pijanych Duńczyków, wyraźnie poczuła się nieswojo.
     - Panie - księżniczka Adelajda, córka księcia Bolesława, zwróciła się wprost do Olafa, który chyba był najmniej pijany z całej gromady. - Czy byłbyś tak łaskaw uspokoić druhów? W dzień święty nie należy raczyć się alkoholem, ich zachowanie może ranić uczucia dwornych - oznajmiła z niezbyt dużym zapałem, jakby osobiście było jej to obojętne, a jedynie chciała niezaczepiana dojść do pałacu.
W pierwszej chwili Olaf pomyślał, że upił się tak bardzo, że ma przywidzenia, nie mógł bowiem uwierzyć, że spotkała go taka łaska, że śliczna i dostojna księżniczka raczyła do niego przemówić. Chociaż wypity miód mroczył mu nieco umysł, skłonił się po żołniersku, przykładając pięść do piersi i przemówił starannie dobierając te kilka słów w języku Słowian, które znał.
     - Wybacz, najłaskawsza pani. Niebawem na wojnę ruszymy, przed nią więc każdy z mych druhów pragnie jeszcze użyć życia. Nie lękaj się jednak niczego, o pani, nikt nie śmiałby ci ubliżyć. Jeśli zaś wyświadczysz mi tę łaskę i zezwolisz, to sam odprowadzę cię do komnat.
Księżniczka przygryzła wargę, spuszczając wzrok. Po chwili wahania doszła do wniosku, że przecież, jeżeli piastunka ujrzy ją w jego towarzystwie, to powinna podziękować za ochronę, jeśli nie chce by nasłała na nią ojca. Ponownie na niego spojrzała.
     - Byłabym wdzięczna gdyby tak zacny jegomość mi towarzyszył. - Uśmiechnęła się, ledwo zauważalnie unosząc kąciki warg.
Starała się nie zwracać uwagi na jednego ze zbrojnych, który przyśpiewując stanął zdecydowanie zbyt blisko, przysłuchując się ich rozmowie.
Czując, jak opary alkoholu całkiem już wietrzeją z jego głowy, Halfdan skłonił się ponownie. Widząc swego podpitego druha, rzucił do niego po duńsku:
     - Harald, odsuńże się, daj przejść.
Gdy Harald nie ustępował, a wręcz przysunął się jeszcze bliżej do księżniczki, mamrocząc coś pod nosem i uśmiechając się dwuznacznie, odepchnął go dość ostro i dodał:
     - Odejdź, pijany durniu. Nie widzisz, kto to jest? Chcesz mieć z jarlem do czynienia? Albo z królową?
Odepchnięty zatoczył się do tyłu i upadł, zerwał się na nogi i chciał rzucić się na Olafa, ale inni, przytomniejsi druhowie uchwycili go mocno za ramiona, a Olafowi dali znak, żeby odprowadził księżniczkę.
     - Racz wybaczyć memu druhowi to zuchwalstwo, najłaskawsza, pijany jest. I może rzeczywiście będzie lepiej, jeśli cię już, pani, odprowadzę z tego miejsca.
Pokiwała głową, starając się ukryć, że Harald napędził jej trochę strachu. 
     - Czy byłbyś łaskaw skończyć z tytułami, panie? Ochrzczono mnie Adelajdą, a najjaśniejsze zwyczajnie po tylu latach spospolitowały się i stały się irytujące - poprosiła, ruszając w stronę jednego z ogrodów, co nadkładało drogi do pałacu.
Z jednej strony słowa księżniczki szalenie mu pochlebiały, z drugiej jednak wyobraził sobie reakcję swojej królowej, gdyby dowiedziała się, że wobec jej bratanicy opuścił choćby jeden tytuł. Nie, nie zamierzał jeszcze udawać się do niegościnnego królestwa bogini Hell.
     - Daruj, najłaskawsza, ale nie śmiałbym nazywać cię inaczej. Jestem tylko prostym wojem, bez tytułu ni majątku, wygnańcem na tej ziemi, jako my wszyscy.
Choć wiedział, że do pomieszczeń książęcych idzie się całkiem inaczej, nie śmiał jednak sprzeciwiać się księżniczce i podążył za nią.
Wywróciła oczami, zaskoczona, że nie spełnił jej prośby. Chwilę przyglądała się mu uważnie.
      - Wygnańcem?
Myślała, że królowa przybyła ze zwykłym oddziałem. Najwyraźniej nikt nie raczył wtajemniczyć jej w wydarzenia mające miejsce na dworze.
Potaknął bez słowa skinieniem głowy. Zorientował się jednak, że może to zostać uznane za niegrzeczność, dodał więc szybko:
     - Tak, najłaskawsza. Nikt z nas, którzy popłynęliśmy z naszą najjaśniejszą panią, królową, nie ma po co wracać do Danii. Chyba że po śmierć. Ale mnie tam i tak nic nie trzymało. - Wzruszył ramionami, tym razem ignorując fakt, że i ten gest mógłby zostać uznany za niegrzeczny.
W pierwszym odruchu chciała zapytać o żonę, dzieci, jednak w porę ugryzła się w język. Nie zamierzała być aż tak ciekawska.
     - Cóżeście takiego uczynili, byście nie byli mile widziani na ojczyźnie? - spytała w zamian, nie wiedząc, że to pytanie może jest jeszcze bardziej nie na miejscu.
Olaf przez chwilę namyślał się, jak odpowiedzieć na to pytanie. Nie wiedział, ile jego pani i królowa wyjawiła swemu bratu, ile z tego wszystkiego jest publicznie znane, a za nic nie chciał się narazić na gniew swej pani i jarla. W ostateczności też powody królowej do wyjazdu nie były jego sprawą. W końcu zdecydował się na odpowiedź, która, jak miał nadzieję nie była ani nazbyt wymijająca, ani nazbyt plotkarska.
     - Nasz król - słowo to wypowiedział jakby z niesmakiem - jest człowiekiem... nienajsilniejszego charakteru. Większość z nas, wojów woli więc na wyprawy pływać z najjaśniejszą panią, królową. A król jest... Hmm... zazdrosny o posłuch i władzę. Tych, którzy popłynęli z najjaśniejszą panią bez jego zgody, a takiej nie dał, na pewno spotkałaby kara po powrocie.
     - Nic dziwnego. Jaki mężczyzna zgadza się, by żona decydowała o czymś bez jego aprobaty? Jeszcze takowego nie spotkałam. - Roześmiała się wesoło. - Już spodziewałam się jakiejś strasznej zbrodni, a tu zwykłe kłótnie małżeńskie. - Machnęła ręką. - Poza tym czy nieszczęścia nie sprowadza kobieta na pokładzie? A już gdy kobieta dowodzi, to przecież sam Thor musi być wściekły!
Uśmiechnął się wyrozumiale.
     - Być może u was, najłaskawsza tak się uważa. Ale u nas, na Północy... każdy mądry mąż cieszyłby się z takiej małżonki i byłby z niej dumny. Czy tak nie robił pierwszy mąż najjaśniejszej pani, król Szwecji? Czy walkirie, w końcu kobiety, nie towarzyszą mężnym wojom w walce i nie odprowadzają ich duchów do Walhalli? Czyż Freya nie jest także boginią wojny i nie posiada własnej drużyny wojowników? - Urwał nagle, gdy spojrzenie na habit księżniczki przypomniało mu, że ona jest poświęcona chrześcijańskiemu bogu. Sam był ochrzczony, uważał jednak, że ten nowy bóg i starzy bogowie nie powinni mieć nic przeciwko sobie nawzajem i nie widział nic złego w łączeniu obu kultów. Pamiętał jednak ostrzeżenia jarla i królowej, że w tym kraju uważa się inaczej. Dodał więc szybko, skłaniając głowę. - Wybacz mi, pani.
     - Co mam ci wybaczyć?- spytała, nie rozumiejąc. - Ach, że Boga zniesławiłeś? - Ponownie się roześmiała, po czym spuściła głowę, czując, jak policzki jej czerwienieją. Sama nie powinna tak wyrażać się o Bogu, nawet jeśli w niego nie wierzyła, to chociaż z szacunku dla swoich rodaków. - Cóż... każdy wierzy w co mu się podoba - powiedziała w końcu.
Olaf z wrażenia zatrzymał się i przez chwilę wpatrywał się osłupiały w księżniczkę. Spotykał już różnych misjonarzy, księży i nawet zakonnice. Ale nikt z nich nie wyrażał się w ten sposób. W niemal taki sam sposób jak jego królowa. Spojrzała na niego i również się zatrzymała.
     - Miałam na myśli, że Bóg na pewno ci wybaczy. Koniec końców jest miłosierny - powiedziała pośpiesznie, może nawet zbyt szybko, wiedząc, że powinna była baczyć na słowa wcześniej.
Uśmiechnął się niepewnie.
     - Dzięki ci, najłaskawsza. Skoro tak mówisz, to z pewnością tak jest... W końcu, kto ma o tych sprawach wiedzieć lepiej, niż mniszka, która na pewno zostanie ksienią... - Ugryzł się w język, po raz kolejny w czasie tej rozmowy sam siebie łapiąc na zuchwalstwie. Cóż, po prostu nie miał doświadczenia ani wprawy w rozmowach z wysoko urodzonymi pannami.
     - Ksienią... - powtórzyła po nim, jakby nieprzytomnie, pogrążając się na chwilę w myślach. -Raczej nie szczyt mych pragnień. Aczkolwiek twe słowa są miłe, chociaż prędzej zostanę nią z racji na urodzenie niż wiarę.
     - Nie mnie to oceniać, najłaskawsza - bąknął już całkowicie zbity z tropu, tym bardziej, że spojrzenia księżniczki sprawiały, że robiło mu się gorąco. - Ale... Ale czyż nie tak działa rzymski kościół zawsze? Czyż urzędy w nim nie są zarezerwowane dla książąt, księżniczek, możnych panów?
     - Owszem i właśnie to się kłóci z jego wiarą. Czyż człowiek nie powinien być sądzony i... - zawahała się przez chwilę, szukając słowa - ... nagradzany, za swoje postępowanie, a nie za urodzenie? Szczególnie w te... mojej religii? - Chciała zaczekać na odpowiedź, jednak doszła do wniosku, że kwestionuje Boga, w którego powinna ślepo wierzyć. - Oczywiście nie mnie osądzać wyroki Nieomylnego Pana. Zapewne każdy jego gest, oraz oczywiście jego kapłanów jest wyważony i ma jakiś głębszy cel, niedostrzegany przez nas, zwykłych ludzi.
Duńczyk z całych sił powstrzymał się, by nie parsknąć śmiechem, co już na pewno sprowadziłoby na niego kłopoty. Przypominał sobie kapłanów, których znał, i gesty i działania co najmniej kilku z nich, których nie pochwaliłby żaden bóg, a już na pewno nie ten, który miał być miłosierny.
     - Zapewne masz rację, najłaskawsza - odpowiedział wymijająco.
Z całych sił też starał się nie wpatrywać w jej piękną twarz, ale grzecznie spuścić wzrok. To mu się jednak nie udało. Przynajmniej nie całkiem. Napotkała jego spojrzenie i uniosła prowokująco brew. Dopiero po chwili się opamiętała i uciekła wzrokiem.
     - Przywykłeś do potakiwania, czy po prostu jesteś mało rozmowny?- spytała swoich butów.
     - Ja... - zająknął się. Z prostą dziewką wiedziałby, jak postępować, ale z nią? - Daruj, najłaskawsza... ja... nieczęsto rozmawiam z wielkimi damami.
Mocno zagryzł dolną wargę. Do tego jeszcze odeszli dość daleko od pomieszczeń książęcych i Olaf doszedł niestety do wniosku, że zupełnie nie wie, jak do nich trafić, a to przecież on miał księżniczkę odprowadzić bezpiecznie.
     - To nie jest takie trudne. Myślę, że nie mam innego rozumu niż mieszczanka lub chłopka.
Ponownie się roześmiała. Rozejrzała się wokół. Wiedziała, gdzie są, nie raz, nie dwa, wymykała się tu by składać ofiary Bogom. Jednak nie była zachwycona perspektywą, by ktoś miał znaleźć jej posążki, a poza tym robiło się coraz ciemniej.
     - Nawet chciałam ci to ułatwić rezygnując z tytułów. - Spojrzała na niego z udawanym wyrzutem, skręcając na jedną ze ścieżek, którą również można było wrócić do pomieszczeń książęcych.
Wizja była kusząca, ale przed oczyma duszy widział miotające wściekłe błyski nabiegłe krwią źrenice jarla.
     - Rozmowa z tobą, pani to rozkosz godna bogów... Eee, znaczy boga... Znaczy... - Zaplątał się już całkowicie w tym, co chciał powiedzieć i sam był wściekły na siebie, że z pewnością sprawia na księżniczce wrażenie niekulturalnego przygłupa. - Chciałem powiedzieć, że rozmowa z tobą, najłaskawsza, sprawia mi wielką przyjemność. Ale... ale nie śmiałbym ci uchybić, a z pewnością za uchybienie wziętoby, gdybym zwracał się do ciebie inaczej, pani.
     - Jeżeli ja tego tak nie odbieram, to nieoficjalnie mógłbyś się tak do mnie zwracać. Wybacz, panie, jeżeli jednak nie chcesz, to nie nalegam. - Uśmiechnęła się smutno, spuszczając wzrok.
Westchnął cicho i aż się zaczerwienił. Nieoficjalnie... więc on i księżniczka mieliby dzielić wspólny sekret... Uśmiechnął się nieznacznie.
     - To dla mnie wielki zaszczyt, najłaskaw... Adelajdo. A ja nie jestem żadnym panem, tylko prostym wojem. Olaf Eriksson zwany Halfdanem, do usług.
     - W takim razie, Olafie, nadzwyczajnie mi miło. – Roześmiała się ponownie, dochodząc do pałacu. - Dziękuję ci, dobrej nocy życzę. Czy raczej upojnej, zważając na wasze ostatnie doby przed wojną. - Skinęła delikatnie głową.
Skłonił się ponownie po żołniersku, choć głównie po to, by ukryć rumieniec, który znowu pokrył jego twarz.
     - To ja dziękuję... Adelajdo. Gdybyś czegoś potrzebowała, choćby eskorty, jestem do twych usług. - Gdy już odchodziła, dodał ciszej, szeptem, nie zastanawiając się, czy księżniczka usłyszy, ani jakie będą konsekwencje, jeśli usłyszy. - A tej nocy będę myślał tylko o tobie... Adelajdo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz