Czerwcowe
słońce zachodziło, barwiąc niebo wieloma odcieniami czerwieni i
złota. Emnilda pisała właśnie list,\ adresowany do Bolesława.
Miał go dostarczyć jeden z wojów, powołany na wojnę. Kobieta
kilka razy przekreślała słowa, po czym pisała ja na nowo.
Nagle
rozległo się pukanie, przerywające słodką ciszę.
-
Proszę! – zawołała.
-
Matko? - Drzwi do jej komnaty uchyliły się i pojawiła się w nich
głowa Adelajdy. - Bardzo zajęta jesteś? - spytała,
nieśmiało wchodząc do środka.
-
Och, nie. Proszę, wejdź. – Ukryła zdziwienie. List zwinęła pod
biurko.
-
Zastanawiałam się – zaczęła, podchodząc do biurka – czy
ojciec przysyła jakieś wieści? – Oparła się łokciami o blat i
wpatrzyła w matkę.
- Pisze...
I pozdrawia. Nie ma jednak czasu na tworzenie długich i wytwornych
poematów. - Uśmiechnęła się. - Ma sie dobrze, jak
twierdzi. Stało się coś? - Przyjrzała jej się
uważnie.
-Nic, matko. Martwię się o niego. Piastunka nie
przekazała mi pozdrowień obawiałam się, że... że może nie daje
żadnego znaku... Wiadomo, wojna, aż strach pomyśleć, co mogłoby
się stać - wyjaśniła, uśmiechając się.
-
Och, naprawdę, nie ma się czym martwić. Trochę wiary. Strasznie
się o niego martwisz - zauważyła od niechcenia. - To może się
wydać nieco dziwne... To synowie powinni interesować się losem
wojny i ojca.
-
Wiem. Tyle, że każda msza jest w intencji za czyjąś duszę, każda
modlitwa zawiera choć kilka słów o życiu wiecznym i wtedy
przypomina mi się, że ojciec mój, lud mój na wojnie. Niemal każdy
z wojów ma przecież damę, czy wręcz dziatki. Serce me krwawi, gdy
pomyślę, że część z nich zginie, a równocześnie czuję do
siebie odrazę, gdyż powinnam radować się, że będą w lepszym
świecie, nieprawdaż? - Przechyliła głowę, przyglądając się
matce.
-
Powinnaś... Nie powinnaś... - mruknęła z roztargnieniem.
Przypomniała jej się rozmowa z Ungerem. Spróbuj go
odwieść, pani! I strzeż się Świętosławy! Odpuściłem ci
grzechy, ale pamiętaj, że przelana niepotrzebnie krew, jest nie do
z mycia z duszy. To cię kiedyś dopadnie, pamiętaj. Ciebie i twą
rodzinę. Bolesława. - A jak uważasz? - Otrząsnęła
się. - Oczywiście, że po śmierci jest się bliżej Pana! A sprawy
doczesne są mniej ważne. Jednak rodzina... - Wpatrzyła się
w obraz Matki Boskiej.
-
Matko, jednak czyż nie pamiętasz, że Maria, matka Jezusa, również
wahała się, gdy posłyszała, że śmierć jej syna czeka? Czyż
Syn Boży nie bał się śmierci? Czy nie cierpiał, że matulę swą
skrzywdzić musi? Sam Kryst powiedział, że rodzina najważniejsza
jest - uśmiechnęła się pokrzepiająco.
-
W sumie... Masz rację. To takie trudne. - Jej głos zrobił się
cichy, wzrok nieobecny. Otrząsnęła się szybko. - Kryste nie
chciał zostawić matki, ale dla większego dobra, dobra całej
ludzkości, pozwolił dać się zabić. I to robią nasi mężczyźni.
-
Mężczyźni naszych kobiet nie idą na śmierć, dla dobra ludu. Dla
dobra ludu oni walczą o życie, o nasze szczęście. - Uśmiechnęła
się lekko. - Poza tym, matko, żaden Niemiec nie targnąłby się na
życie króla, a gdyby który z nich na tyle bezrozumny był, to
każdy wojownik prędzej zasłoniłby go własną piersią, niżeli
pozwoliłby tak wspaniałemu władcy zginąć - oznajmiła pewnie,
chcąc pocieszyć swą rodzicielkę.
-
Nie wątpię. Jednak nie wszyscy kochają Bolesława. Bardziej się
go chyba boją. Jak tam sprawy zakonne? - zmieniła temat.
-Dobrze .- Adelajda wzruszyła ramionami. - Modlimy się by wojowie towarzyszyli nam już
podczas obchodów Wniebowstąpienia Najświętszej Panienki.
-
Coś mało w tobie radości… Powiedz, czy nie chciałabyś zamienić
się z Regelindą? – Ton kneźnej był czysto konwersacyjny.
-
Ależ nie! - Zapewniła pośpiesznie jej córka. - Nie brakuje mi niczego. Jestem
wdzięczna Panu za wszystko, co mam. Moja siostra powinna mieć od
życia wszystko, co najlepsze, zasługuje na to. Jest aniołem
stąpającym po ziemi, a przyszłość, jaką jej zaplanowaliście
zapewne jest najwspanialszym darem, jaki dziewczyna może uzyskać.
Nie chciałabym jej tego odbierać - powiedziała pewnym tonem.
Rzeczywiście nie wyobrażała sobie, by jej siostrzyczka została
skazana na wieczne modły, poza tym wiedziała, że niemożliwym
jest, by zamieniły się miejscami, więc nie widziała sensu w
rozważaniu na ten temat.
-Matko
– nagle zmienił jej się ton. – Mogłaby cię o coś zapytać?
Odpowiesz mi szczerze?
-
Zależy od pytania. Mów, dziecko.
-
Kochasz swego męża? Kochałaś go wychodząc za niego? Wiesz, tak
naprawdę to nie wiem, jakie macie relacje. Nie chciałaś za niego
wyjść? Czemu nie wyszłaś za tego, którego kochałaś?- zapytała,
chociaż znała odpowiedź.
- Ja… - zamyśliła się. – Tak.
Nie. Nie wiem. Gdy byłam w twoim wieku bardzo go kochałam. Jednak
okazało się, że ma inną. Zatopiłam smutki w znajomości z pewnym
wojem. Znasz Bożydara? – Na widok miny córki uśmiechnęła się.
– Nie chodzi o niego! Ma starszego brata, który chciał mi się
oświadczyć. Potem jednak Bolesław złożył mi ofertę…
matrymonialną. W tedy się go bałam. Krążyły o nim różne
plotki, rozumiesz. Myślałam, że zmienił się od kiedy widziałam
go po raz ostatni. Po ślubie okazało się jednak, że cały czas
jest tym samym Bolkiem. Nasze relacje powinnaś znać – uśmiechnęła
się w sposób, którymi zawstydzała wielu ludzi.
Dziewczyna odwzajemniła
uśmiech. W końcu odziedziczyła go po matce, więc jej nie
wprowadzał w zakłopotanie.
-
Nie znam, bo bardzo często ojca nie ma lub ma dużo na głowie. W
porze posiłków Regelinda cały czas coś opowiada, a ja często
odchodzę od stołu, by pośpieszyć na mszę. Rzadko kiedy mam
okazję obserwować was razem, gdy nie jesteście skrępowani
etykietą, gdy jesteście tylko z dziećmi. Matko...- zaczęła - ...czy nie uważasz, że dobrze by było, jeżeli Regelinda mogłaby
z Hermanem spędzić trochę czasu na osobności? Bez przyzwoitek albo z kobietą wybraną przez nią? Może przypadną sobie do
gustu i siostra nie będzie szła za mąż pełna obaw - zasugerowała,
uśmiechając się dalej. - Oczywiście, jeśli uważasz to za zły
pomysł, to nie naciskam. Wiadomym jest, że twe zdanie jest
roztropniejsze, niż niedoświadczonej, młodej zakonnicy - dodała
pośpiesznie, nie chcąc wyjść na przemądrzałe dziecko.
-
To bardzo dobry pomysł!
Rozważały
przez chwilę, propozycję Adelajdy. Dziewczyna zobowiązała się
porozmawiać z siostrą.
Później
rozmowa zeszła na biskupa, aż w końcu Adelajda wyrzuciła
z siebie to, po co naprawdę przyszła. Emnilda czekała na ten
moment.
-
Matko... - zaczęła ostrożnie - ...nigdy nie byłam na Łużycach.
Nie mam okazji oglądać zbyt wiele świata. Powinnam wiedzieć, w co
wierzy mój lud, powinnam być z nimi blisko, by wskazać im Pana.
Życie w grodzie zaczyna mnie nużyć. Staje się monotonne...
Ostatnio, gdy modliłam się wraz z piastunką, do kaplicy przyszedł
jeden z wojów ciotki Świętosławy. Tak sobie pomyślałam, że...
że może mogłabyś nakazać mu zabranie mnie na Łużyce.
Zamieniliśmy kilka słów, to prawy człowiek, a do tego żalił
się, że wojowie zapominają o modlitwach, wątpią w Krysta... może
mogłabym pojechać, spróbować im wskazać właściwą drogę...
równocześnie mogłabym uczyć się od ciotki i powiadamiać cię o
jej planach. Podobno zdobyli wszystko na tej ziemi i jest tam
całkowicie bezpiecznie. Gdy tylko wkroczyliby na teren zajmowany
przez Niemców, mogłabym wrócić do Poznania, jeżeli byłaby taka
twa wola - wyrzuciła z siebie pośpiesznie, wyłamując sobie palce.
-
Ach! –wyrwało jej się. – To cię trapi. Kim jest ten wojak?
Wart zaufania? Potrafiłby cię obronić? Zna Łużyce? Przecież to
daleko! Och, pomyślę nad tym.
-
Dziękuję, matko. - Adelajda wyraźnie się rozpromieniła, chociaż starała się nie nakręcać. "Pomyślę" to przecież nie "jedź".
- Myślę, ze wszyscy wojowie ciotki byliby zdolni mnie obronić.
Musisz przyznać, że gdyby nie byli naprawdę dobrzy, to ojciec nie
szukałby u nich pomocy. A on... myślę, ze tak. Wydaje się inteligentny, poza tym potrafi się zachować... nie miałam zbyt
wielu okazji do rozmowy, ale sprawia wrażenie serdecznego i
odpowiedzialnego.
-
A mogłabym z nim porozmawiać?
W
oczach dziewczyny pojawił się dziwny wyraz.
-
Tak, oczywiście… - powiedziała wolno. – Przyślę go do ciebie.
Dziękuję. – Ucałowała jej rękę i wyszła.
Kneźna
pozostała sama, zamyślona. Spać poszła z mętlikiem w głowie.
~*~
Ciepło słoneczne tego czerwcowego poranka nie służyło wojom, stojącym
na straży palatium. Woleliby siedzieć w jakiejś chłodnej knajpie z
zimnym piwem w dłoniach, jednak musieli stać, we dwóch, bez wody.
Nic się nie działo, wszystko działało im na nerwy. Mucha… Mały
Otto biegający pod nogami. Skrzypienie desek.
Nagle
Dagomir stwierdził, że widzi jakąś sylwetkę na horyzoncie.
Zatarł ręce. Może coś zacznie się dziać. Stojący obok niego
Falimir pochrapywał z cicha. Był to wysoki, chudy i łysy mężczyzna
dobiegający czterdziestki. Gdy wszyscy byli na wojnie, w grodzie
zostawały same dziadki. I on, Dragomir. Gruby i wąsaty,
niepotrafiący odnaleźć się w bitwie. Trącił towarzysza.
-
Budź się – syknął.
Do
bramy zbliżał się umięśniony mężczyzna o rudej czuprynie.
-
Kto tam?
-
Chociemir, chciałem się spotkać z dowódcą.
-
W jakimż to celu? – Dragomir uwielbiał takie dyskusje.
-
Chcę się zaciągnąć.
-
Z tą raną? – Grubas wskazał na bandaż.
-
Tak. Z tą raną.
Dragomir
zaczął się droczyć. Dowódcy nie ma, zajęty, wyjechał. Wejść
nie wolno, zaciągnąć się od tak też nie. Falimir kręcił głową,
nie odzywając się. Jego spojrzenie przykuła wieża, w której
komnaty miała kneźna. Po chwili wziął głęboki oddech i zawołał:
-
Pani Emnilda!
Dragomir
zaniemówił, a Chociemir wlepił wzrok w plac za plecami grubasa.
Jego przykuła szczupła postać trzydziestokilkuletniej kobiety o
wesołych oczach, ciemnoblond włosach wypadających spod złotej
opaski, zastępującej czepiec, ubranej w zieloną suknię, obszywaną
złotą nicią. Tak ją zapamiętał.
-
Co się tu dzieje? – zawołała i podeszła do bramy.
-
On… tego… - Mężczyzna stracił całą swą butę.
Chociemir
wszystko wyjaśnił.
-
Rzeczywiście, nie ma dowódcy, ale jest zastępca, który ma prawo
powoływać nowych strażników – oznajmiła cicho. – Będę w
ogrodzie – dodała niesłyszalnie dla wojów.
W
jej głowie rysował się plan.
-
Przyjął cię?
-
Tak…
-
Dobrze cię widzieć! Muszę ci wiele wytłumaczyć.
-
Nic nie musisz. – Skryli się pod drzewem jabłoni. W ogrodzie nie
było nikogo, mimo iż dzień był piękny. Mężczyzna położył
dłonie na ramionach kneźnej i wpatrzył się w jej oczy.
-
Zawsze go kochałaś? – spytał cicho.
-
Tak.
-
Nawet jak odszedł?
-
Tak – powtórzyła. – Wybacz! – Spuściła wzrok.
-
Dawno już to zrobiłem.
Stali
naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy. W głowie kneźny kłębiło
się tysiące myśli. Wiedziała, że on nie może tu zostać… Ale
wiedziała też, że może mu zaufać. Wzięła głęboki oddech.
-
Znasz dobrze Łużyce?
Skinął
głową, nie bardzo rozumiejąc, do czego zmierza.
-
Mam wielką prośbę. Moja córka, Adelajda, koniecznie postanowiła
wyruszyć za ojcem. Ma na oku jakiegoś woja, jednak nie znam go i
boję się mu zaufać. A wiem, że tobie mogę. Czy zrobiłbyś to
dla mnie i pojechał tam z nimi?
Skinął
głową, ale nic nie powiedział.
-
Najpierw muszę o tym porozmawiać z nią, jednak wierzę, że się
zgodzi. Nie chcę, żeby zrobiła jakąś głupotę… - przerwała i
zacisnęła usta. Po chwili jednak dodała:
-
Dziękuję – i pocałowała go w policzek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz