Akcja tej opowieści rozpoczyna się w 1002 roku, jej miejsce to ziemie polskie i ich szeroko pojęte okolice. Przypominam, że panuje nam Bolesław, przez potomnych nazwany Chrobrym.

Dawniej blog ten znajdował się pod adresem: mad-and-evil.blog.onet.pl, jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, zajrzyj na pasek boczny.

środa, 6 listopada 2013

31. Prośba (Emnilda & Adelajda)

       Czerwcowe słońce zachodziło, barwiąc niebo wieloma odcieniami czerwieni i złota. Emnilda pisała właśnie list,\ adresowany do Bolesława. Miał go dostarczyć jeden z wojów, powołany na wojnę. Kobieta kilka razy przekreślała słowa, po czym pisała ja na nowo.
       Nagle rozległo się pukanie, przerywające słodką ciszę.
       - Proszę! – zawołała.
       - Matko? - Drzwi do jej komnaty uchyliły się i pojawiła się w nich głowa Adelajdy.  - Bardzo zajęta jesteś? - spytała, nieśmiało wchodząc do środka.
       - Och, nie. Proszę, wejdź. – Ukryła zdziwienie. List zwinęła pod biurko.
       - Zastanawiałam się – zaczęła, podchodząc do biurka – czy ojciec przysyła jakieś wieści? – Oparła się łokciami o blat i wpatrzyła w matkę.
       - Pisze... I pozdrawia. Nie ma jednak czasu na tworzenie długich i wytwornych poematów. - Uśmiechnęła się. - Ma sie dobrze, jak twierdzi.  Stało się coś? - Przyjrzała jej się uważnie. 
       -Nic, matko. Martwię się o niego. Piastunka nie przekazała mi pozdrowień obawiałam się, że... że może nie daje żadnego znaku... Wiadomo, wojna, aż strach pomyśleć, co mogłoby się stać - wyjaśniła, uśmiechając się.

       - Och, naprawdę, nie ma się czym martwić. Trochę wiary. Strasznie się o niego martwisz - zauważyła od niechcenia. - To może się wydać nieco dziwne... To synowie powinni interesować się losem wojny i ojca.
       - Wiem. Tyle, że każda msza jest w intencji za czyjąś duszę, każda modlitwa zawiera choć kilka słów o życiu wiecznym i wtedy przypomina mi się, że ojciec mój, lud mój na wojnie. Niemal każdy z wojów ma przecież damę, czy wręcz dziatki. Serce me krwawi, gdy pomyślę, że część z nich zginie, a równocześnie czuję do siebie odrazę, gdyż powinnam radować się, że będą w lepszym świecie, nieprawdaż? - Przechyliła głowę, przyglądając się matce.
       - Powinnaś... Nie powinnaś... - mruknęła z roztargnieniem. Przypomniała jej się rozmowa z Ungerem.  Spróbuj go odwieść, pani! I strzeż się Świętosławy! Odpuściłem ci grzechy, ale pamiętaj, że przelana niepotrzebnie krew, jest nie do z mycia z duszy. To cię kiedyś dopadnie, pamiętaj. Ciebie i twą rodzinę. Bolesława.  - A jak uważasz? - Otrząsnęła się. - Oczywiście, że po śmierci jest się bliżej Pana! A sprawy doczesne są mniej ważne. Jednak rodzina...  - Wpatrzyła się w obraz Matki Boskiej.
       - Matko, jednak czyż nie pamiętasz, że Maria, matka Jezusa, również wahała się, gdy posłyszała, że śmierć jej syna czeka? Czyż Syn Boży nie bał się śmierci? Czy nie cierpiał, że matulę swą skrzywdzić musi? Sam Kryst powiedział, że rodzina najważniejsza jest - uśmiechnęła się pokrzepiająco.
       - W sumie... Masz rację. To takie trudne. - Jej głos zrobił się cichy, wzrok nieobecny. Otrząsnęła się szybko. - Kryste nie chciał zostawić matki, ale dla większego dobra, dobra całej ludzkości, pozwolił dać się zabić. I to robią nasi mężczyźni.
       - Mężczyźni naszych kobiet nie idą na śmierć, dla dobra ludu. Dla dobra ludu oni walczą o życie, o nasze szczęście. - Uśmiechnęła się lekko. - Poza tym, matko, żaden Niemiec nie targnąłby się na życie króla, a gdyby który z nich na tyle bezrozumny był, to każdy wojownik prędzej zasłoniłby go własną piersią, niżeli pozwoliłby tak wspaniałemu władcy zginąć - oznajmiła pewnie, chcąc pocieszyć swą rodzicielkę.
       - Nie wątpię. Jednak nie wszyscy kochają Bolesława. Bardziej się go chyba boją. Jak tam sprawy zakonne? - zmieniła temat.
       -Dobrze .- Adelajda wzruszyła ramionami. -  Modlimy się by wojowie towarzyszyli nam już podczas obchodów Wniebowstąpienia Najświętszej Panienki.
       - Coś mało w tobie radości… Powiedz, czy nie chciałabyś zamienić się z Regelindą? – Ton kneźnej był czysto konwersacyjny.          
       - Ależ nie! - Zapewniła pośpiesznie jej córka. - Nie brakuje mi niczego. Jestem wdzięczna Panu za wszystko, co mam. Moja siostra powinna mieć od życia wszystko, co najlepsze, zasługuje na to. Jest aniołem stąpającym po ziemi, a przyszłość, jaką jej zaplanowaliście zapewne jest najwspanialszym darem, jaki dziewczyna może uzyskać. Nie chciałabym jej tego odbierać - powiedziała pewnym tonem. Rzeczywiście nie wyobrażała sobie, by jej siostrzyczka została skazana na wieczne modły, poza tym wiedziała, że niemożliwym jest, by zamieniły się miejscami, więc nie widziała sensu w rozważaniu na ten temat.
        -Matko – nagle zmienił jej się ton. – Mogłaby cię o coś zapytać? Odpowiesz mi szczerze?
       - Zależy od pytania. Mów, dziecko.
       - Kochasz swego męża? Kochałaś go wychodząc za niego? Wiesz, tak naprawdę to nie wiem, jakie macie relacje. Nie chciałaś za niego wyjść? Czemu nie wyszłaś za tego, którego kochałaś?- zapytała, chociaż znała odpowiedź.
       - Ja… - zamyśliła się. – Tak. Nie. Nie wiem. Gdy byłam w twoim wieku bardzo go kochałam. Jednak okazało się, że ma inną. Zatopiłam smutki w znajomości z pewnym wojem. Znasz Bożydara? – Na widok miny córki uśmiechnęła się. – Nie chodzi o niego! Ma starszego brata, który chciał mi się oświadczyć. Potem jednak Bolesław złożył mi ofertę… matrymonialną. W tedy się go bałam. Krążyły o nim różne plotki, rozumiesz. Myślałam, że zmienił się od kiedy widziałam go po raz ostatni. Po ślubie okazało się jednak, że cały czas jest tym samym Bolkiem. Nasze relacje powinnaś znać – uśmiechnęła się w sposób, którymi zawstydzała wielu ludzi.

       Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. W końcu odziedziczyła go po matce, więc jej nie wprowadzał w zakłopotanie.
        - Nie znam, bo bardzo często ojca nie ma lub ma dużo na głowie. W porze posiłków Regelinda cały czas coś opowiada, a ja często odchodzę od stołu, by pośpieszyć na mszę. Rzadko kiedy mam okazję obserwować was razem, gdy nie jesteście skrępowani etykietą, gdy jesteście tylko z dziećmi. Matko...- zaczęła  - ...czy nie uważasz, że dobrze by było, jeżeli Regelinda mogłaby z Hermanem spędzić trochę czasu na osobności? Bez przyzwoitek albo z kobietą wybraną przez nią? Może przypadną sobie do gustu i siostra nie będzie szła za mąż pełna obaw - zasugerowała, uśmiechając się dalej. - Oczywiście, jeśli uważasz to za zły pomysł, to nie naciskam. Wiadomym jest, że twe zdanie jest roztropniejsze, niż niedoświadczonej, młodej zakonnicy - dodała pośpiesznie, nie chcąc wyjść na przemądrzałe dziecko.
       - To bardzo dobry pomysł!
       Rozważały przez chwilę, propozycję Adelajdy. Dziewczyna zobowiązała się porozmawiać z siostrą.
       Później rozmowa zeszła na biskupa, aż w końcu Adelajda wyrzuciła z siebie to, po co naprawdę przyszła. Emnilda czekała na ten moment.
       - Matko... - zaczęła ostrożnie - ...nigdy nie byłam na Łużycach. Nie mam okazji oglądać zbyt wiele świata. Powinnam wiedzieć, w co wierzy mój lud, powinnam być z nimi blisko, by wskazać im Pana. Życie w grodzie zaczyna mnie nużyć. Staje się monotonne... Ostatnio, gdy modliłam się wraz z piastunką, do kaplicy przyszedł jeden z wojów ciotki Świętosławy. Tak sobie pomyślałam, że... że może mogłabyś nakazać mu zabranie mnie na Łużyce. Zamieniliśmy kilka słów, to prawy człowiek, a do tego żalił się, że wojowie zapominają o modlitwach, wątpią w Krysta... może mogłabym pojechać, spróbować im wskazać właściwą drogę... równocześnie mogłabym uczyć się od ciotki i powiadamiać cię o jej planach. Podobno zdobyli wszystko na tej ziemi i jest tam całkowicie bezpiecznie. Gdy tylko wkroczyliby na teren zajmowany przez Niemców, mogłabym wrócić do Poznania, jeżeli byłaby taka twa wola - wyrzuciła z siebie pośpiesznie, wyłamując sobie palce.
       - Ach! –wyrwało jej się. – To cię trapi. Kim jest ten wojak? Wart zaufania? Potrafiłby cię obronić? Zna Łużyce? Przecież to daleko! Och, pomyślę nad tym.
       - Dziękuję, matko. - Adelajda wyraźnie się rozpromieniła, chociaż starała się nie nakręcać. "Pomyślę" to przecież nie "jedź". - Myślę, ze wszyscy wojowie ciotki byliby zdolni mnie obronić. Musisz przyznać, że gdyby nie byli naprawdę dobrzy, to ojciec nie szukałby u nich pomocy. A on... myślę, ze tak. Wydaje się inteligentny, poza tym potrafi się zachować... nie miałam zbyt wielu okazji do rozmowy, ale sprawia wrażenie serdecznego i odpowiedzialnego.
       - A mogłabym z nim porozmawiać?
       W oczach dziewczyny pojawił się dziwny wyraz.
       - Tak, oczywiście… - powiedziała wolno. – Przyślę go do ciebie. Dziękuję. – Ucałowała jej rękę i wyszła.
Kneźna pozostała sama, zamyślona. Spać poszła z mętlikiem w głowie.

~*~

       Ciepło słoneczne tego czerwcowego poranka nie służyło wojom, stojącym na straży palatium. Woleliby siedzieć w jakiejś chłodnej knajpie z zimnym piwem w dłoniach, jednak musieli stać, we dwóch, bez wody. Nic się nie działo, wszystko działało im na nerwy. Mucha… Mały Otto biegający pod nogami. Skrzypienie desek.
       Nagle Dagomir stwierdził, że widzi jakąś sylwetkę na horyzoncie. Zatarł ręce. Może coś zacznie się dziać. Stojący obok niego Falimir pochrapywał z cicha. Był to wysoki, chudy i łysy mężczyzna dobiegający czterdziestki. Gdy wszyscy byli na wojnie, w grodzie zostawały same dziadki. I on, Dragomir. Gruby i wąsaty, niepotrafiący odnaleźć się w bitwie. Trącił towarzysza.
       - Budź się – syknął.
       Do bramy zbliżał się umięśniony mężczyzna o rudej czuprynie.
       - Kto tam?
       - Chociemir, chciałem się spotkać z dowódcą.
       - W jakimż to celu? – Dragomir uwielbiał takie dyskusje.
       - Chcę się zaciągnąć.
       - Z tą raną? – Grubas wskazał na bandaż.
       - Tak. Z tą raną.
       Dragomir zaczął się droczyć. Dowódcy nie ma, zajęty, wyjechał. Wejść nie wolno, zaciągnąć się od tak też nie. Falimir kręcił głową, nie odzywając się. Jego spojrzenie przykuła wieża, w której komnaty miała kneźna. Po chwili wziął głęboki oddech i zawołał:
       - Pani Emnilda!
       Dragomir zaniemówił, a Chociemir wlepił wzrok w plac za plecami grubasa. Jego przykuła szczupła postać trzydziestokilkuletniej kobiety o wesołych oczach, ciemnoblond włosach wypadających spod złotej opaski, zastępującej czepiec, ubranej w zieloną suknię, obszywaną złotą nicią. Tak ją zapamiętał.
       - Co się tu dzieje? – zawołała i podeszła do bramy.
       - On… tego… - Mężczyzna stracił całą swą butę.
       Chociemir wszystko wyjaśnił.
       - Rzeczywiście, nie ma dowódcy, ale jest zastępca, który ma prawo powoływać nowych strażników – oznajmiła cicho. – Będę w ogrodzie – dodała niesłyszalnie dla wojów.
       W jej głowie rysował się plan.

       - Przyjął cię?
       - Tak…
       - Dobrze cię widzieć! Muszę ci wiele wytłumaczyć.
       - Nic nie musisz. – Skryli się pod drzewem jabłoni. W ogrodzie nie było nikogo, mimo iż dzień był piękny. Mężczyzna położył dłonie na ramionach kneźnej i wpatrzył się w jej oczy.
       - Zawsze go kochałaś? – spytał cicho.
       - Tak.
       - Nawet jak odszedł?
       - Tak – powtórzyła. – Wybacz! – Spuściła wzrok.
       - Dawno już to zrobiłem.
       Stali naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy. W głowie kneźny kłębiło się tysiące myśli. Wiedziała, że on nie może tu zostać…  Ale wiedziała też, że może mu zaufać. Wzięła głęboki oddech.
       - Znasz dobrze Łużyce?
       Skinął głową, nie bardzo rozumiejąc, do czego zmierza.
       - Mam wielką prośbę. Moja córka, Adelajda, koniecznie postanowiła wyruszyć za ojcem. Ma na oku jakiegoś woja, jednak nie znam go i boję się mu zaufać. A wiem, że tobie mogę. Czy zrobiłbyś to dla mnie i pojechał tam z nimi?
       Skinął głową, ale nic nie powiedział.
       - Najpierw muszę o tym porozmawiać z nią, jednak wierzę, że się zgodzi. Nie chcę, żeby zrobiła jakąś głupotę… - przerwała i zacisnęła usta. Po chwili jednak dodała:

       - Dziękuję – i pocałowała go w policzek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz