Wróć
mi pamięć, Thorze. Wróć wizje wydarzeń minionych, co się
rozmazują, gdy mi je w trwodze wypominać raczą. Rozprosz mgły
gęste, Odynie Hnikarrze, opanuj zawieruchę, sztormową zawieję na
bezkresnym morzu szeptów. Daj mi oddech, choćby miał być ochłapem
westchnienia Lokiego. Zlituj się Swipallu. Ześlij śmierć
obłąkanemu. On czeka.
***
W
otworach po wykruszonej zaprawie, szparach starej, osamotnionej chaty
hulał chłodny, nietypowy dla łużyckiego lata, wiatr. Każdorazowy
podmuch, wbijając się poniżej linię gontu, wykrzywiał dach,
poszerzając ziejące w nim otwory. Woda skapywała do mis, ułożonych
poniżej dziur, ze złośliwym odgłosem. U drzwi opuszczonej ruiny
ułożono w bezładny stos kilka na wpół zwęglonych ciał. Gdyby
ktoś przyjrzał się nierównej piramidzie trupów dość dokładnie,
mógłby zauważyć, że niektóre kończyny, wygięte w przeróżny
sposób, jeszcze zdają się poruszać w konwulsyjnych drgawkach.
Trzy
zgromadzone w mroku postacie wzdrygnęły się, gdy z płonących na
palenisku drew trysnęły krwiste skry. Krople zagubione w zawiei
chaotycznie dudniły obijane o niepewne ściany chaty, przynosząc ze
sobą z głębi puszczy spotęgowane odgłosy dalekich grzmotów.
Niebo raz wtóry wdzięcznie przecięła błyskawica. Sczerniała,
niegdyś srebra czara, opatrzona wytartym herbem, zawisła w
powietrzu, odbijając światło rzucone przez gwałtowny przebłysk.
-
Nie po to przecież przybyliśmy do tej przeklętej przez Bogów
krainy. Nie po to wyrzekliśmy się naszej rodzimej ziemi, by teraz
mordować ten zatwardziały lud, ni słowa w świętym duńskim
dialekcie nieznający – odezwał się niewyraźnie trzeci ze
zgromadzonych, dzierżący w drżącej dłoni wypełnioną po brzegi
czarę. A przemawiał głosem Gesta Geirsena, głosem zdrajcy.
-
Podważając metody jarla i pani Sygrydy, bracie, podważamy to, że
Bóg stworzył świat. Jesteśmy członkami jednego oddziału. Jednej
tylko Królowej przyrzekliśmy służyć. Zali nie pamiętasz,
bracie, kto Blendę kazał za koniem wozić, uprzednio...
-
A przyszło ci kiedyś do głowy, Ulfarze od Białego Chrystusa, że
ten twój Bóg, co stworzył świat, stworzył też pozory? –
Przerwał Gest, głosem na tyle słodkim o ileż uprzejmym, kpiąc
bezkarnie. Szeroki puchar, który kołysał się w jego dłoni,
zdawał się wyśmiewać ponuro z każdego słowa, które przeciwne
było woli jego Pana. A Geirsen kontynuował niestrudzenie.- Nie
sądzę, by pani Sygryda zmieniła swój stosunek do tej wojny. Nie
wnioskuję przecież o to, by do Dani wracać i przed Swenem i tą
wiejską dziwką się płaszczyć, lecz by pomścić tych, którzy na
to zasłużyli. I ty, bracie, winieneś najlepiej o tym wiedzieć.
Powieki
Vakrsena zadrgały, gdy mu wypominał brak zdecydowania w
działaniach. Z jednej strony zgadzał się z każdym wypowiedzianym
przez Gesta słowem, z drugiej dawał też posłuch rozkazom dowódcy,
a więc i Królowej, od której one przecież ujście swoje miały.
Wsparty na łokciach westchnął bezwiednie, nie czyniąc żadnej
obrony na to, czym go Geirsen szykanował. Inny z mężczyzn splunął
na podłogę, mocniej zaciskając palce na rzemieniu, którym miał
obwiązany świeży opatrunek. Pierwszy raz zabrał głos, toteż
brzmiał tym donośniej i ciszej zarazem, jakby nie potrafiłć wyłowić
odpowiedniego tonu.
-
Piastowska krew w niej się gotuje, więc honorem się unosi, co po
przodkach go odziedziczyła. Przecie Mieszko, jak dobrze wiecie jej
rodzic, porywczym był wojem, lecz nie mniej statecznym i rozważnym,
gdy tego wymagała chwila. Kniaź Boleslav zaś, dla którego teraz
walczymy, bo pani nasza najjaśniejsza, ku naszej zgubie, z nim
jedną krew dzieli, nie posiada w mych oczach ni jednej zalety, prócz
tej, że w pijaństwie na równi z Hallgrimsenem stoi.
-
Dobrze gadasz, Ottarze, ale nie jesteśmy tu, by jej czyny pochwalać,
lecz by radzić cóż dalej winniśmy uczynić. Odejść z oddziału? Czy Królową przekonać, by porzuciła swego brata, a do swoich w
pięknej Danii powróciła, by obalić rządy Durnia i jego
wszetecznicy? Wolność zaczyna się tam, gdzie kończy prawo. A
naszym prawem jest...
Spojrzenie
Torfsena spotkało się z porozumiewawczym zerknięciem Ulfara, który
czynił wszystko, by tylko w jednym miejscu usiedzieć, nie bacząc
na coraz to śmielsze poglądy Gesta. Ten nie dokończył, bowiem
gorzka żółć wypełniła mu usta, gdy w zarysie błyskawicy
dostrzegł wysłannika przeklętych.
Drzwi
uderzyły o deski, strząsając srebrnawy pył z zapadłej framugi,
jaśniejący przy opadaniu, gdy do pomieszczenia wdały się deszcz,
chłód oraz blask rozszalałej błyskawicy. Donośne i natarczywe
zdarzenie wyrwało Ulfara z krainy snu i rzuciło na ziemię. I to
dosłownie.
-
Niech co porwie tego bezczelnika – wychrypiał obelgę w stronę
wrót, z pomocą Ottara zbierając się z klęczek. – Jakiego to
polańskiego bękarta przywiodło tu w tak cudowny wieczór?
W
mroku coś poruszyło się niespokojnie, najwyraźniej ze spokojem
wpatrując się w trzy postacie, z których jedna, najgłośniejsza,
umierała ze strachu wsparta na dębowym blacie.
-
Mówisz-li ty po polsku? – Spróbował Duńczyk raz jeszcze, jedyny
przecież w oddziale język tutejszych znający, lecz ciemność
milczała, nieskora udzielić odpowiedzi.
Wtem
z kąta chaty, nieśpiesznie i chłodno, odezwał się do mężczyzn
głos bezbarwny, który był im znany i który słyszeli dnia każdego
bodaj od początku swej służby dla Najjaśniejszej. Trzy pary
powiek zacisnęły się w ciemności, gdy pojęli, że oto stał
przed nimi nie kto inny, niżeli jarl. Szaleniec.
***
Cztery
godziny wcześniej w zdobytej Niemczy.
Wokoło
jest pusto. Nie musi co chwilę sprawdzać, czy ktoś nie wpatruje się
w niego z zaciekawieniem. Wokoło jest pusto, przecież, gdy
wybiegali, zabarykadował wrota drewnianą ławą.
Vossler...
Wokoło
jest pusto, to tylko tych kilka trupów dogasa w milczeniu. Wokoło
jest pusto, przecież sam zagłębił sztylet w ich ciepłych
ciałach.
Vossler...
Wokoło jest pusto, tylko krew
powoli ścieka z ostrza. Wokoło jest przeraźliwie pusto, więc
dlaczego ciągle słyszy ten bezbarwny głos?
Vossler...
Zacisnął
palce na chłodnym pucharze, oddychając głęboko. Mroźne,
krystaliczne krople ściekają po czole, wpadając do krwistego
płynu. Jest już prawie pijany. Rękawem ściera pot, czując
przeraźliwy ból w ranie, pamiątce po grocie, który w niej utkwił.
Vossler...
Targany
dreszczami gorączki przeniósł wzrok w miejsce, skąd dochodził
szept. Uśmiechnięta, na wpół przeźroczysta kobieta rozłożyła
się na ławie, leniwie poruszając stopami, które muskały stosik
zwęglonych, ludzkich części. Z jej ust wypływała na wpół
zakrzepła krew.
Vossler...
Wciągnął
powietrze, nie czując ulgi związanej z oddychaniem. Rana paliła go
bezlitośnie, jak gdyby ktoś dotykał jej rozgrzanym żelazem, które
nigdy nie gaśnie. Sięgnął po zakrwawiony sztylet, później po
miecz, którego nie miał siły udźwignąć. Walcząc ze słabością,
niezmierną ochotą, by upaść przed zjawą na kolana, z wielkim
trudem, krok za krokiem, przemieszczał się ku niej.
Vossler...
Wciąż
powtarzała to przeklęte imię, wzywała człowieka, którego już
nie było. Na wpół przytomny wypuścił z dłoni sztylet, w geście
rozpaczy zaciskając obie dłonie na rękojeści miecza. Obraz
rozmazywał się, w uszach dźwięczało mu to zabójcze słowo, a
kobieta, która tak ją przypominała, teraz uśmiechała się
złośliwie.
Voss...
Nie
dokończy, nie może dokończyć. Palce zaciskają się nawet na
jelcu, byle tylko utrzymać ciężar, byle tylko sprostać zadaniu.
Znów go woła, już jej nie słyszy. Już jej nie widzi. Wykonał
atak, ostrze przebiło się przez drewniane drzwi. Upadł na blat.
...ler, dokończyła
kobieta, zagłębiając dłoń w jego włosach. Nigdy nie
pozwolimy ci zapomnieć. Nigdy...
Zacisnął
powieki. Po drugiej stronie drzwi zadźwięczały kroki.
Królowa
ze spokojem, a nawet pewną obojętnością spojrzała na wystający
z drewna sztych Ragnarowego miecza.
- Vossler? Vossler! - Ponowiła natarczywiej. - Znajdź mi Ottara, Gesta i Ulfara.
- Vossler? Vossler! - Ponowiła natarczywiej. - Znajdź mi Ottara, Gesta i Ulfara.
Wołają
go, pomyślał z goryczą. Wciąż go wołają, a przecież tutaj nie
ma żadnego Vosslera. Jest tylko Ragnar. Tylko Ragnar, szaleniec.
Zaśmiał się sucho, niby to z własnej myśli, po czym powoli
zwlekł się z klęczek. Miał kolejne zadanie do wykonania.
Zignorował stosik zwęglonych ciał, przyjął z obojętnością ból
w klatce, odsunął dębową ławę. Ze świstem wypuścił
powietrze, uchodząc w burzę i noc.
***
-
Szukają was od kilku dobrych kwartałów. Lepiej stawcie się u
Solva przed świtem, bo Sygryda weźmie was za trupy i odeśle waszym
matkom jakie niemieckie głowy. - Zasugerował spokojnie, nie
próbując nawet udawać, że nie wiedział, dlaczego to zrobili.
-
Żyjemy przecie. Każdy z nas cały – odezwał się w końcu
Torfsen, który jeden tylko języka w gębie nie stracił. Na to z
mroku doszedł ich odgłos stłumionego śmiechu, wyzbytego
dźwięczności. Para przekrwionych, lecz mimo to bystro patrzących
oczu, opatrzonych szarymi tęczówkami, trwała w bezruchu, łyskając
się w ciemności spod granicy nasuniętego nisko kaptura.
-
Życie to piach i trociny, mości Ottarze. Ostrzegam, że ani jedno,
ani drugie nie uchroni cię przed gniewam Sygrydy, jeśli nadal
będziecie się tu ukrywać, snując te zabawne plany.
-
Przyrzekliśmy walczyć ze Swenem, nie zaś z tymi przeklętymi,
którzy nam przecie, Duńczykom z pochodzenia, nic nie zrobili. To
sprawa kniazia Boleslava, sprawa tego przeklętego kraju, nie nasza.
My nie jesteśmy ich niewolnikami, nie nam przecie powinno zależeć,
by cudze wojny wygrywać i cudzych władców na tron wynosić. Gdyby
królowanie w pani Sygrydy, wpaść miało ręce, jesteśmy w stanie
ginąć, lecz dla tego pijaka i durnia, kniazia Boleslava, życie
nasze zbyt wiele jest warte. Zbyt wiele ryzykujemy, zbyt mało
otrzymując w zamian! – Wrzasnął pierwszy z mężczyzn, z trudem
panując nad odruchami ciała. Srebrny puchar uderzył o ścianę,
odbijając się odeń z łoskotem i turlając ku stopom jarla, które
go zatrzymały. Obojętne źrenice Ragnara zwęziły się do granic
możliwości, gdy morderczy uśmiech wykrzywił mu oblicze.
-
Chciałeś mordować, mordujesz. Chciałeś gwałcić, gwałcisz.
Chciałeś się bogacić, bogacisz – odezwał się do Gesta Ottar,
starając się załagodzić sytuację. – Czegóż nam więcej
trzeba, przyjacielu?
-
Sprawiedliwości. Zrozumienia. Porozumienia. Szacunku. – Ostre, ale
naszpikowane ogromnym bólem słowa przecięły powietrze,
sprowadzając ciszę i przenikliwe zimno. Gest, wsparty na dłoniach
bezsilnie wpatrywał się w drewnianą podłogę. Gdyby był w stanie
płakać, niechybnie teraz na twarzy oziębłego, starganego życiem
woja pojawiłyby się łzy. Nie mógł jednak, bo nie pozwalała mu
to ta resztka honoru, która sprawiała, że każdego dnia na nowo
starał się patrzeć towarzyszom w oczy i wypełniać rozkazy.
-
Jesteście słabi, żałośni – wyartykułował Ragnar, niemal
przez zaciśnięte zęby. Jeśli ktokolwiek dostrzegał w Geście
Geirsenie jakiekolwiek oznaki honoru, na pewno nie był to jarl. -
Brak wam nawet minimalnego poczucia wartości. Należycie do oddziału
Sygrydy i choćbym miał was ścigać na krańcach świata, wypruję
wam flaki, jeśli ktokolwiek z was lub tych, z którymi rozmawiacie
uciekłby lub choćby pomyślał o możliwości zdezerterowania.
Gdybyście przysięgali mnie, nie zawracałbym sobie wami głowy, ale
wy, zawszeni durnie, przysięgaliście jej. A jeśli przysięgaliście
jej – na bladej, wychudłej twarzy jarla pojawiły się cienie, zaś
na dnie obojętnych, zimnych oczu zajarzyły się obłąkańcze
błyski – to nie ukryjecie się przede mną nawet w świecie
umarłych. Znajdę i zniszczę.
Ulfar
westchnął cicho, zbierając się z miejsca. Ton głosu dowódcy
jedynie utwierdził go, że te słowa to nie obietnica, tylko
stwierdzenie faktu. Niedostrzegalnie dla jarla skinął Torfsenowi,
żeby zabrał Gesta z powrotem do Niemczy, nim ktokolwiek zauważy
ich zniknięcie.
-
W największej słabości ukrywa się największa siła –
powiedział później, gdy mąż jego siostry opuścił
pomieszczenie, wspierany przez Ottara. Jego wzrok zwrócił się na
oblicze jarla, które przez jeden, krótki moment zdawało się być
przeraźliwie ludzkim.
-
Czy coś się stało, Herr? – Zaryzykował pytanie, nie mogąc
uwierzyć złudzeniu, którego był świadkiem.
-
Nie – odpowiedział mu jarl, choć na jego twarzy wciąż widać
było ślady minionego błędu. – Tak się tylko zastanawiałem,
jak wielka siła ukrywa się w mojej słabości? Tak sobie myślę,
że raczej marna.
Drużynnik
niedostrzegalnie zmarszczył brwi, nie mogąc zaprzeczyć, że jarl
przed momentem uśmiechnął się pogodnie. Zlękniony o to, czy stan
dowódcy nie pogorszył się po jego samotnej eskapadzie, wyczekiwał
w milczeniu, wierząc, że może człowiek, którego miał za
pozbawionego wszelkich ludzkich uczuć mordercę, dopowie coś
jeszcze. Coś, co rozwikła enigmatyczną odpowiedź, lecz ku jego
niepewności na obojętnej twarzy Ragnara pojawił się ten sam
ironiczny grymas, a w oczach nie było już nic. Znów stał sam na
sam z szaleńcem, lecz teraz Ulfar miał w sobie tę kruchą
odrobinę wiary, że de ikke alle venner, smiler.*
______
(*-
nie wszystko złoto, co się świeci)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz