Akcja tej opowieści rozpoczyna się w 1002 roku, jej miejsce to ziemie polskie i ich szeroko pojęte okolice. Przypominam, że panuje nam Bolesław, przez potomnych nazwany Chrobrym.

Dawniej blog ten znajdował się pod adresem: mad-and-evil.blog.onet.pl, jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, zajrzyj na pasek boczny.

wtorek, 5 listopada 2013

30. Słabość (Ragnar)

Wróć mi pamięć, Thorze. Wróć wizje wydarzeń minionych, co się rozmazują, gdy mi je w trwodze wypominać raczą. Rozprosz mgły gęste, Odynie Hnikarrze, opanuj zawieruchę, sztormową zawieję na bezkresnym morzu szeptów. Daj mi oddech, choćby miał być ochłapem westchnienia Lokiego. Zlituj się Swipallu. Ześlij śmierć obłąkanemu. On czeka.
 
***
 
W otworach po wykruszonej zaprawie, szparach starej, osamotnionej chaty hulał chłodny, nietypowy dla łużyckiego lata, wiatr. Każdorazowy podmuch, wbijając się poniżej linię gontu, wykrzywiał dach, poszerzając ziejące w nim otwory. Woda skapywała do mis, ułożonych poniżej dziur, ze złośliwym odgłosem. U drzwi opuszczonej ruiny ułożono w bezładny stos kilka na wpół zwęglonych ciał. Gdyby ktoś przyjrzał się nierównej piramidzie trupów dość dokładnie, mógłby zauważyć, że niektóre kończyny, wygięte w przeróżny sposób, jeszcze zdają się poruszać w konwulsyjnych drgawkach.
Trzy zgromadzone w mroku postacie wzdrygnęły się, gdy z płonących na palenisku drew trysnęły krwiste skry. Krople zagubione w zawiei chaotycznie dudniły obijane o niepewne ściany chaty, przynosząc ze sobą z głębi puszczy spotęgowane odgłosy dalekich grzmotów. Niebo raz wtóry wdzięcznie przecięła błyskawica. Sczerniała, niegdyś srebra czara, opatrzona wytartym herbem, zawisła w powietrzu, odbijając światło rzucone przez gwałtowny przebłysk.
       - Nie po to przecież przybyliśmy do tej przeklętej przez Bogów krainy. Nie po to wyrzekliśmy się naszej rodzimej ziemi, by teraz mordować ten zatwardziały lud, ni słowa w świętym duńskim dialekcie nieznający – odezwał się niewyraźnie trzeci ze zgromadzonych, dzierżący w drżącej dłoni wypełnioną po brzegi czarę. A przemawiał głosem Gesta Geirsena, głosem zdrajcy.
       - Podważając metody jarla i pani Sygrydy, bracie, podważamy to, że Bóg stworzył świat. Jesteśmy członkami jednego oddziału. Jednej tylko Królowej przyrzekliśmy służyć. Zali nie pamiętasz, bracie, kto Blendę kazał za koniem wozić, uprzednio...
       - A przyszło ci kiedyś do głowy, Ulfarze od Białego Chrystusa, że ten twój Bóg, co stworzył świat, stworzył też pozory? – Przerwał Gest, głosem na tyle słodkim o ileż uprzejmym, kpiąc bezkarnie. Szeroki puchar, który kołysał się w jego dłoni, zdawał się wyśmiewać ponuro z każdego słowa, które przeciwne było woli jego Pana. A Geirsen kontynuował niestrudzenie.- Nie sądzę, by pani Sygryda zmieniła swój stosunek do tej wojny. Nie wnioskuję przecież o to, by do Dani wracać i przed Swenem i tą wiejską dziwką się płaszczyć, lecz by pomścić tych, którzy na to zasłużyli. I ty, bracie, winieneś najlepiej o tym wiedzieć.
Powieki Vakrsena zadrgały, gdy mu wypominał brak zdecydowania w działaniach. Z jednej strony zgadzał się z każdym wypowiedzianym przez Gesta słowem, z drugiej dawał też posłuch rozkazom dowódcy, a więc i Królowej, od której one przecież ujście swoje miały. Wsparty na łokciach westchnął bezwiednie, nie czyniąc żadnej obrony na to, czym go Geirsen szykanował. Inny z mężczyzn splunął na podłogę, mocniej zaciskając palce na rzemieniu, którym miał obwiązany świeży opatrunek. Pierwszy raz zabrał głos, toteż brzmiał tym donośniej i ciszej zarazem, jakby nie potrafiłć wyłowić odpowiedniego tonu.
       - Piastowska krew w niej się gotuje, więc honorem się unosi, co po przodkach go odziedziczyła. Przecie Mieszko, jak dobrze wiecie jej rodzic, porywczym był wojem, lecz nie mniej statecznym i rozważnym, gdy tego wymagała chwila. Kniaź Boleslav zaś, dla którego teraz walczymy, bo pani nasza najjaśniejsza, ku naszej zgubie, z nim jedną krew dzieli, nie posiada w mych oczach ni jednej zalety, prócz tej, że w pijaństwie na równi z Hallgrimsenem stoi.
       - Dobrze gadasz, Ottarze, ale nie jesteśmy tu, by jej czyny pochwalać, lecz by radzić cóż dalej winniśmy uczynić. Odejść z oddziału? Czy Królową przekonać, by porzuciła swego brata, a do swoich w pięknej Danii powróciła, by obalić rządy Durnia i jego wszetecznicy? Wolność zaczyna się tam, gdzie kończy prawo. A naszym prawem jest...
Spojrzenie Torfsena spotkało się z porozumiewawczym zerknięciem Ulfara, który czynił wszystko, by tylko w jednym miejscu usiedzieć, nie bacząc na coraz to śmielsze poglądy Gesta. Ten nie dokończył, bowiem gorzka żółć wypełniła mu usta, gdy w zarysie błyskawicy dostrzegł wysłannika przeklętych.
Drzwi uderzyły o deski, strząsając srebrnawy pył z zapadłej framugi, jaśniejący przy opadaniu, gdy do pomieszczenia wdały się deszcz, chłód oraz blask rozszalałej błyskawicy. Donośne i natarczywe zdarzenie wyrwało Ulfara z krainy snu i rzuciło na ziemię. I to dosłownie.
       - Niech co porwie tego bezczelnika – wychrypiał obelgę w stronę wrót, z pomocą Ottara zbierając się z klęczek. – Jakiego to polańskiego bękarta przywiodło tu w tak cudowny wieczór?
W mroku coś poruszyło się niespokojnie, najwyraźniej ze spokojem wpatrując się w trzy postacie, z których jedna, najgłośniejsza, umierała ze strachu wsparta na dębowym blacie.
       - Mówisz-li ty po polsku? – Spróbował Duńczyk raz jeszcze, jedyny przecież w oddziale język tutejszych znający, lecz ciemność milczała, nieskora udzielić odpowiedzi.
Wtem z kąta chaty, nieśpiesznie i chłodno, odezwał się do mężczyzn głos bezbarwny, który był im znany i który słyszeli dnia każdego bodaj od początku swej służby dla Najjaśniejszej. Trzy pary powiek zacisnęły się w ciemności, gdy pojęli, że oto stał przed nimi nie kto inny, niżeli jarl. Szaleniec.
 
***
 
       Cztery godziny wcześniej w zdobytej Niemczy.

Wokoło jest pusto. Nie musi co chwilę sprawdzać, czy ktoś nie wpatruje się w niego z zaciekawieniem. Wokoło jest pusto, przecież, gdy wybiegali, zabarykadował wrota drewnianą ławą. 
Vossler... 
Wokoło jest pusto, to tylko tych kilka trupów dogasa w milczeniu. Wokoło jest pusto, przecież sam zagłębił sztylet w ich ciepłych ciałach. 
Vossler... 
Wokoło jest pusto, tylko krew powoli ścieka z ostrza. Wokoło jest przeraźliwie pusto, więc dlaczego ciągle słyszy ten bezbarwny głos?
Vossler...
Zacisnął palce na chłodnym pucharze, oddychając głęboko. Mroźne, krystaliczne krople ściekają po czole, wpadając do krwistego płynu. Jest już prawie pijany. Rękawem ściera pot, czując przeraźliwy ból w ranie, pamiątce po grocie, który w niej utkwił.
Vossler...
Targany dreszczami gorączki przeniósł wzrok w miejsce, skąd dochodził szept. Uśmiechnięta, na wpół przeźroczysta kobieta rozłożyła się na ławie, leniwie poruszając stopami, które muskały stosik zwęglonych, ludzkich części. Z jej ust wypływała na wpół zakrzepła krew.
Vossler...
Wciągnął powietrze, nie czując ulgi związanej z oddychaniem. Rana paliła go bezlitośnie, jak gdyby ktoś dotykał jej rozgrzanym żelazem, które nigdy nie gaśnie. Sięgnął po zakrwawiony sztylet, później po miecz, którego nie miał siły udźwignąć. Walcząc ze słabością, niezmierną ochotą, by upaść przed zjawą na kolana, z wielkim trudem, krok za krokiem, przemieszczał się ku niej.
Vossler...
Wciąż powtarzała to przeklęte imię, wzywała człowieka, którego już nie było. Na wpół przytomny wypuścił z dłoni sztylet, w geście rozpaczy zaciskając obie dłonie na rękojeści miecza. Obraz rozmazywał się, w uszach dźwięczało mu to zabójcze słowo, a kobieta, która tak ją przypominała, teraz uśmiechała się złośliwie.
Voss...
Nie dokończy, nie może dokończyć. Palce zaciskają się nawet na jelcu, byle tylko utrzymać ciężar, byle tylko sprostać zadaniu. Znów go woła, już jej nie słyszy. Już jej nie widzi. Wykonał atak, ostrze przebiło się przez drewniane drzwi. Upadł na blat.
...ler, dokończyła kobieta, zagłębiając dłoń w jego włosach. Nigdy nie pozwolimy ci zapomnieć. Nigdy...
Zacisnął powieki. Po drugiej stronie drzwi zadźwięczały kroki.
Królowa ze spokojem, a nawet pewną obojętnością spojrzała na wystający z drewna sztych Ragnarowego miecza.
       - Vossler? Vossler! - Ponowiła natarczywiej. - Znajdź mi Ottara, Gesta i Ulfara.
Wołają go, pomyślał z goryczą. Wciąż go wołają, a przecież tutaj nie ma żadnego Vosslera. Jest tylko Ragnar. Tylko Ragnar, szaleniec. Zaśmiał się sucho, niby to z własnej myśli, po czym powoli zwlekł się z klęczek. Miał kolejne zadanie do wykonania. Zignorował stosik zwęglonych ciał, przyjął z obojętnością ból w klatce, odsunął dębową ławę. Ze świstem wypuścił powietrze, uchodząc w burzę i noc.

***

       - Szukają was od kilku dobrych kwartałów. Lepiej stawcie się u Solva przed świtem, bo Sygryda weźmie was za trupy i odeśle waszym matkom jakie niemieckie głowy. - Zasugerował spokojnie, nie próbując nawet udawać, że nie wiedział, dlaczego to zrobili.
       - Żyjemy przecie. Każdy z nas cały – odezwał się w końcu Torfsen, który jeden tylko języka w gębie nie stracił. Na to z mroku doszedł ich odgłos stłumionego śmiechu, wyzbytego dźwięczności. Para przekrwionych, lecz mimo to bystro patrzących oczu, opatrzonych szarymi tęczówkami, trwała w bezruchu, łyskając się w ciemności spod granicy nasuniętego nisko kaptura.
       - Życie to piach i trociny, mości Ottarze. Ostrzegam, że ani jedno, ani drugie nie uchroni cię przed gniewam Sygrydy, jeśli nadal będziecie się tu ukrywać, snując te zabawne plany.
       - Przyrzekliśmy walczyć ze Swenem, nie zaś z tymi przeklętymi, którzy nam przecie, Duńczykom z pochodzenia, nic nie zrobili. To sprawa kniazia Boleslava, sprawa tego przeklętego kraju, nie nasza. My nie jesteśmy ich niewolnikami, nie nam przecie powinno zależeć, by cudze wojny wygrywać i cudzych władców na tron wynosić. Gdyby królowanie w pani Sygrydy, wpaść miało ręce, jesteśmy w stanie ginąć, lecz dla tego pijaka i durnia, kniazia Boleslava, życie nasze zbyt wiele jest warte. Zbyt wiele ryzykujemy, zbyt mało otrzymując w zamian! – Wrzasnął pierwszy z mężczyzn, z trudem panując nad odruchami ciała. Srebrny puchar uderzył o ścianę, odbijając się odeń z łoskotem i turlając ku stopom jarla, które go zatrzymały. Obojętne źrenice Ragnara zwęziły się do granic możliwości, gdy morderczy uśmiech wykrzywił mu oblicze.
       - Chciałeś mordować, mordujesz. Chciałeś gwałcić, gwałcisz. Chciałeś się bogacić, bogacisz – odezwał się do Gesta Ottar, starając się załagodzić sytuację. – Czegóż nam więcej trzeba, przyjacielu?
       - Sprawiedliwości. Zrozumienia. Porozumienia. Szacunku. – Ostre, ale naszpikowane ogromnym bólem słowa przecięły powietrze, sprowadzając ciszę i przenikliwe zimno. Gest, wsparty na dłoniach bezsilnie wpatrywał się w drewnianą podłogę. Gdyby był w stanie płakać, niechybnie teraz na twarzy oziębłego, starganego życiem woja pojawiłyby się łzy. Nie mógł jednak, bo nie pozwalała mu to ta resztka honoru, która sprawiała, że każdego dnia na nowo starał się patrzeć towarzyszom w oczy i wypełniać rozkazy.
       - Jesteście słabi, żałośni – wyartykułował Ragnar, niemal przez zaciśnięte zęby. Jeśli ktokolwiek dostrzegał w Geście Geirsenie jakiekolwiek oznaki honoru, na pewno nie był to jarl. - Brak wam nawet minimalnego poczucia wartości. Należycie do oddziału Sygrydy i choćbym miał was ścigać na krańcach świata, wypruję wam flaki, jeśli ktokolwiek z was lub tych, z którymi rozmawiacie uciekłby lub choćby pomyślał o możliwości zdezerterowania. Gdybyście przysięgali mnie, nie zawracałbym sobie wami głowy, ale wy, zawszeni durnie, przysięgaliście jej. A jeśli przysięgaliście jej – na bladej, wychudłej twarzy jarla pojawiły się cienie, zaś na dnie obojętnych, zimnych oczu zajarzyły się obłąkańcze błyski – to nie ukryjecie się przede mną nawet w świecie umarłych. Znajdę i zniszczę.
Ulfar westchnął cicho, zbierając się z miejsca. Ton głosu dowódcy jedynie utwierdził go, że te słowa to nie obietnica, tylko stwierdzenie faktu. Niedostrzegalnie dla jarla skinął Torfsenowi, żeby zabrał Gesta z powrotem do Niemczy, nim ktokolwiek zauważy ich zniknięcie.
       - W największej słabości ukrywa się największa siła – powiedział później, gdy mąż jego siostry opuścił pomieszczenie, wspierany przez Ottara. Jego wzrok zwrócił się na oblicze jarla, które przez jeden, krótki moment zdawało się być przeraźliwie ludzkim.
       - Czy coś się stało, Herr? – Zaryzykował pytanie, nie mogąc uwierzyć złudzeniu, którego był świadkiem.
       - Nie – odpowiedział mu jarl, choć na jego twarzy wciąż widać było ślady minionego błędu. – Tak się tylko zastanawiałem, jak wielka siła ukrywa się w mojej słabości? Tak sobie myślę, że raczej marna.
Drużynnik niedostrzegalnie zmarszczył brwi, nie mogąc zaprzeczyć, że jarl przed momentem uśmiechnął się pogodnie. Zlękniony o to, czy stan dowódcy nie pogorszył się po jego samotnej eskapadzie, wyczekiwał w milczeniu, wierząc, że może człowiek, którego miał za pozbawionego wszelkich ludzkich uczuć mordercę, dopowie coś jeszcze. Coś, co rozwikła enigmatyczną odpowiedź, lecz ku jego niepewności na obojętnej twarzy Ragnara pojawił się ten sam ironiczny grymas, a w oczach nie było już nic. Znów stał sam na sam z szaleńcem, lecz teraz Ulfar miał w sobie tę kruchą odrobinę wiary, że de ikke alle venner, smiler.*
______

(*- nie wszystko złoto, co się świeci)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz