-
Na Bogów!
-
Na Bogów! – powtórzył mały Otto za trzynastoletnim chłopcem,
biegającym po książęcym ogrodzie.
Dwulatek zatoczył się i
klapnął na tyłek, popiskując z radości. Starszy chłopiec podszedł
do niego i z wesołym uśmiechem podniósł go z ziemi.
-
Na Peruna! Czy cały czas muszę twą książęcą d… rzyć
podnosić z ziemi?
Otto
zmrużył oczy i wystawił język.
-
Na Peruna – papugował. – Postaw mnie, Gniewomirze –
zażądał nagle swym dziecięcym głosikiem. Gniewomir
zaśmiał się i pokręcił rudą czupryną.
-
A przestaniesz za mną powtarzać?
Dzieciak nadął policzki, ale po chwili skinął głową. Chwiejnie stanął
na ścieżce wykładanej kamykami. Rozejrzał się, ale nigdzie nie
widział Czesławy. Ostatnio często zostawiała go ze swym synem,
Gniewkiem. Chłopak, rudy, zadziorny i z zadartym noskiem, był inny
niż ci wszyscy ludzie, którzy otaczali go w zamku. Był inni niż
ci, z którymi przebywała matka. Cały czas wspominał jakichś Bogów, jednak dwulatek nic z tego nie rozumiał.
-
Gniewek! – krzyknął.
-
Tak, paniczu? – Rudzielec stanął przed nim w głębokim ukłonie.
-
Zaśpiewaj mi – zażądał.
-
Hmm… Co by tu? Wiem. – Błysnęły orzechowe oczy.
- Zniszcz
chrześcijan, spal ich domy,
Perun
teraz będzie czczony!
Wznieście swoje ostrza krwawe,
Tak
wojuje się z Trygławem!
A
na tarczy Słońca znak,
Sławski rycerz rzecze tak!
Bogom sława, Bogom wojny,
Grzmotu, słońca urodzaju!
Złóżmy żertwę w
świętym gaju,
Bądźże nam, Swaroże, hojny!*
-
Może być?
-
Mama śpiewa ładniej… Zabierz mnie do Czesławy. Ona też śpiewa
ładniej.
Gniewomir
podrapał się w głowę i rozejrzał. Po chwili poderwał Ottona z
ziemi i pobiegł z nim do palatium.
- Zniszcz
chrześcijan, spal ich domy, Perun teraz będzie czczony!
Wznieście swoje ostrza krwawe,
Tak wojuje się z Trygławem!-
nucił Otto. Emnilda wypuściła z dłoni kielich i spojrzała na
syna. Regelinda, oparta o jej nogi, wyprostowała się nagle. Obie
spojrzały na bawiącego się niewinnie na dywanie chłopca. Można
by powiedzieć, że piosenka jest zabawna, gdyż dwulatek strasznie
seplenił i brzmiała mniej więcej tak: Zniść chsieścijan,
śpal ich domy, Piejun tejaz bęcie czczony…Wźnieście śwoje
ośtsia kjwawe, tak wojuje się z Tjygławem…Jednak kneźnie
nie było do śmiechu.
Chwyciła
syna w objęcia i przytuliła policzek do jego głowy, tłumiąc
dalsze słowa piosenki. Wzrokiem porozumiała się z córką, która
wybiegła z komnaty. Jej kroki były lekkie i ledwie słyszalne.
Powróciła
z przerażoną Czesławą.
-
Pani? – Piastunka padła do stóp Emnildy.
-
Skąd… - Kobieta nie mogła wydobyć z siebie głosu. Była
zniesmaczona. – Skąd on za tę piosenkę? – Zanuciła fragment,
nie kryjąc obrzydzenia.
-
Ja… Ja… - zacięła się. Jej oczy rozszerzyły się niczym dwa
talerze. – Gniewko – wyszeptała.
-
Słucham?
-
Mój syn… Okropny dzieciak. Przepraszam. To od niego. Już więcej…
Złoję mu skórę. Ani kroku. Nigdy. Już nie zobaczy… - Zaczęła
szlochać. Kneźna poczuła, że żal jej kobiety.
-
Spokojnie. Proszę tylko o jedno… No już, nie płacz. Po prostu
oducz syna takich zachowań i… niech chwilowo nie zbliża się do
Ottona. Wszystko będzie dobrze.
Nie
miało być dobrze. Emnilda wiedziała o tym. Idąc przy boku
Bożydara, nie mogła o tym nie myśleć. Mężczyzna wiedział, że
coś ją gryzie, ale wiedział również, że jeśli będzie chciała
o tym porozmawiać, to po prostu powie.
Katedra
o tej porze była pusta. Kroki kneźny odbijały się echem od ścian
i sklepienia. Dlaczego nie odwiedzała biskupa w jego komnatach? Po
prostu wiedziała, że tu nikt nie zwróci na nią uwagi, będzie
miała spokój.
Unger
siedział przy biurku, studiując jakieś listy. Emnilda nie
zainteresowała się nimi, natomiast, pozostawiając Bożydara samego
sobie, rozsiadła się na ławie przed biskupem i znacząco
chrząknęła.
-
Niech będzie pochwalony Jezu Kryste.
Duchowny
poderwał się i wbił w nią zdziwiony wzrok.
-
Na wieki wieków, amen – odparł, opadając z powrotem na krzesło.
– Nawet nie usłyszałem jak weszłaś, pani!
-
Dywan stłumił kroki. – Niedbale machnęła ręką. Po tym geście
rozpoznał, że coś jest nie tak. Nie mógł się jednak nad tym
zastanawiać, gdyż list, który przed chwilą czytał, stawiał
przed nim pewne zadanie.
-
O, pani… Chciałem porozmawiać, dobrze, że przyszłaś.
Uniosła
brew.
-
Naprawdę?
-
Musisz odwieźć swego męża od pomysłu najazdu na zachodnich
sąsiadów. Wiesz, że to Świętosławy w tym ręka! Nic
w niej z kobiety nie ma… Pije ponad miarę, konno niczym chłopi i
woje jeździ. Zamiast wrzecionem to mieczem macha. Poza tym konflikt
nas osłabi! – Mówiąc to, zgarnął do szuflady listy
opieczętowane, jak zauważyła Emnilda, krakowską pieczęcią.
-
Przecie już za późno, biskupie. – Zmrużyła oczy. – Nie
zawrócę go. A nawet jeśliby się udało, mógłby spytać kto za
mną stał. - Biskup spojrzał na kneźnę i westchnął, kurcząc
się w sobie. Coś było w jej spojrzeniu. - Co by było, gdyby też
się okazało, że ty listy z Krakowa otrzymałeś, od Lamberta?
Unger
oczy miał jak spodki.
-
Pani?
Ale
ona uśmiechnęła się tylko. Biskup wyciągnął skądś chustkę
i wytarł nią twarz.
-
Zmieniasz się, o pani! Na złe!
-
Może. – Wzruszyła ramionami. – Ty też nie bielejesz. Pomóż
mi, przyjacielu biskupie, co mam zrobić z niewiernymi? Kościoły
budować? To nic nie daje! Pomóż. Ja… Poganie… Sama nie wiem, o
co mi chodzi! Och, wyspowiadaj mnie, biskupie.
-
Grzechy ci odpuszczam… - szeptał Unger. – W imię Ojca… Amen…
Emnilda
powstała z klęczek i chciała wychodzić, gdy mężczyzna chwycił
ją za rękę.
-
Spróbuj go odwieść, pani! I strzeż się Świętosławy!
Odpuściłem ci grzechy, ale pamiętaj, że przelana niepotrzebnie
krew jest nie do z mycia z duszy. To cię kiedyś dopadnie,
pamiętaj. Ciebie i twą rodzinę. Bolesława.
Kneźna
wyszarpała się i wybiegła. Bożydar, zaniepokojony poderwał się
za nią. Udali się powrotem do zamku.
***
-
Jaka ta kneźna jest, synek?
-
Bardzo dobra z niej kobieta, matko. Wcale się nie zmieniła! Jednak
za mocno się zamartwia. Pisze ciągle list za listem i tak od wizyty
u biskupa. Odprawiła mnie dzisiaj, wolne dała. Dam sobie radę,
mówi. Nie będę się spierał. Tylko raz na jakiś czas mogę u
matki zjeść obiad.
Bożydar
siedział pochylony nad miską zupy. Rozmawiał ze swoją matką.
Gdzieś z boku kręcił się starszy od niego o dobre dziewięć
lat mężczyzna. Silny woj, o widocznie zarysowanych pod koszulą
mięśniach. Na udzie miał przewiązaną szmatę, przesiąkniętą
krwią.
-
Chociemir, miałeś płótno zmienić. – Matka skarciła go
wzrokiem.
-
Zasłuchałem się…
Kobieta
wywróciła oczami.
-
Pani Emnildy ci się zachciewa? Ledwieś wrócił zza Łużyc!**
Mało ci tam wspomnień było? Specjalnie opuściliśmy ziemie
dobromirowe. Mało się to zdało, gdyż po roku Emnilda tu
przywędrowała, ale jednak… Gdyby ojciec się teraz zobaczył.
Panie, świeć nad jego duszą.
Chociemir
kiwał głową, nie słuchając matki. Wyszedł z domu i skierowawszy
wzrok w kierunku zamku zaczął nucić:
- Żegnajcie
nam dziś słowiańskie dziewczyny!
Żegnajcie nam dziś marzenia
ze snów!
Ku brzegom norweskim już ruszać nam pora,
Lecz
kiedyś na pewno wrócimy tu znów.
I smak waszych ust słowiańskie dziewczyny,
W noc ciemną i złą nam będzie się
śnił…
Leniwie popłyną znów chąsu godziny,
Wspomnienie ust
waszych przysporzy nam sił!***
Piosenkę
tę usłyszał niegdyś od jednego z wojaków, mającego się udać z
panią Świętosławą. Wspomnienie kneźnej Emnildy bardzo do niej
pasowało.
_________________________________
*
Wnukowie Dadźboga, piosenka zespołu Warraha. Spodobała mi się. xD
**
Wiele z przekazów tam karze umieszczać księstwo ojca Emnildy
***
Słowiańskie dziewczyny, tegoż zespołu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz