Gdzieś
na Łużycach, między Bobrem a Nysą, rzekami wijącymi się
zakolami, pośród popiołów i żarzących się nieśmiało
szkieletów pomniejszych osad, trwało na wzgórzu widmo płonącego
grodu, jak gdyby wbitej w trzewia ziemi żagwi. W całkowitej
ciemności, która okalała cichą dolinę, raz po raz zapalały się
i gasły, samotne świece ze zwierzęcego tłuszczu, gdy jaki osadnik
przyświecał sobie w drodze do nowej wioski, umykając przed
piekielną sforą, okupującą orle gniazdo na szczycie wzniesienia.
W gęstym mroku przystanął niewzruszenie zmęczony jarl, okalając
wzrokiem wymarłe pustkowie. Snopy iskier nierównomiernie spadały na
zwęglone budynki, w akompaniamencie lamentu ocalałych i radosnego
odgłosu bulgotu posoki w poderżniętych gardłach. Zaiste, w godnym
najjaśniejszej Sygrydy stylu zdobyli tkwiący na
wzniesieniu fort przygraniczny, strzegący szlaku ku głębi
niemieckiej ziemi, przeklętego narodu rzymskiego, ślepo oddanego bogu i wojnie.
Myślami
był jednak jarl daleko, poza płonącym siedliskiem niemieckiego
rycerstwa i, choć niechętnie, wspominał zadanie ulubieńca
Najłaskawszej, a Słowianina z krwi i kości, co u boku kniazia
Bolesława baczenie miał na wszelakie spiski i plany, meldując królowej o wszystkich posunięciach jej brata. Zbyszek, zaufany
najjaśniejszej pani Sygrydy, a jedyny człowiek, którego Ragnar
szczerze nienawidził, a w całej tej otwartej wrogości nawet
skrycie tolerował i poważał, miał właśnie przybyć z wieściami,
lecz na szlakach próżno go było wyglądać. Duńczyk przetarł
powieki, klejące się z braku snu, który dla wojów był przyjemnym
wspomnieniem, bowiem od trzech dni, czyli czasu jaki spędzili poza
Krosnem, nawet na moment nie mogli przymknąć powiek, żyjąc na
granicy możliwości ich ciał i umysłów. Ci, którzy nie byli
nawykli do takiego wysiłku, a choć na chwilę tracili czujność,
stawili się obiektem potencjalnego ataku i słabym ogniwem oddziału,
co prowadziło do dłuższego spotkania jeśli nie z dowódcą hufca,
to z jarlem Ragnarem, który pod pozorami przyjacielskiej sugestii
skrywał groźbę, od której mieszały się kwasy w żołądku, a
głód i senność znikały na kolejną dobę.
Wtenczas
woj zatrzymał się wpół kroku, dostrzegając między zwęglonymi
ciałami postać Sygrydy Storrady. Najłaskawsza Pani spoglądała w
dal.
-
Najjaśniejsza - jarl zwrócił się do królowej, która w swym
zamyśleniu wzroku od horyzontu oderwać nie mogła. - Henryk
Bawarski planuje z książętami, a wieści od Sbysska próżno
wyglądać. W chaosie łatwo ślad przegapić, toteż lepiej, by się
od kniazia Boleslava nie ruszał. Nam łatwiej wysłać kogo do
niego, niżeli go targać aż na Łużyce.
Uśmiechnęła
się wilczo, raczej bardziej prywatnych powodów podejrzewając, dla
Ragnarowej chęci, by Zbyszko przy kniaziu Bolesławie został.
Skinęła głową w łaskawej zgodzie.
- Słusznie, tym bardziej, że dla Zbyszka mam zadanie w Miśnii do wykonania, a Bolko szybciej tam podejdzie, niźli my. Nam na Niemczę czas teraz uderzyć, a ją zdobywszy, podejść pod Lubuszę.
- Słusznie, tym bardziej, że dla Zbyszka mam zadanie w Miśnii do wykonania, a Bolko szybciej tam podejdzie, niźli my. Nam na Niemczę czas teraz uderzyć, a ją zdobywszy, podejść pod Lubuszę.
Przymknął
powieki, całkiem spokojny o pomyślny przebieg przyszłego szturmu.
Co zaś się miało tyczyć wyprawy po wieści, miał już pewien
pomysł.
- Może by Teitsena wysłać, młody i nieopierzony jest jeszcze, więc tylko pod nogami się plącze i kłopoty sprawia.
- Może by Teitsena wysłać, młody i nieopierzony jest jeszcze, więc tylko pod nogami się plącze i kłopoty sprawia.
Królowa
głową skinęła ponownie, godząc się z jarla wyborem. Po czym bez
słowa wierzchowca dosiadła, wiedząc, że drużyna bez rozkazu
nawet pójdzie za jej przykładem. Na zachód, ku grodowi Niemcza na
wzgórzu na linii horyzontu majaczącemu.
- A jak twoja rana? - spytała, gdy kilka stajań już ujechali.
- A jak twoja rana? - spytała, gdy kilka stajań już ujechali.
-
Goi się powoli, ale na razie nie widać, żeby ropiała, więc już
właściwie nią sobie głowy nie zaprzątam.
Padła
odpowiedź. A choć poruszali się kłusem to, co zaskakujące,
wierzchowce pokonywały drogę ku umocnieniom kolejnego punktu
przygranicznej ochrony z niespotykaną dotychczas swobodą, jakby to
nie woda, a wrogów krew poiła je w podróży.
***
„Teraz
krwawy orzeł ostrym jest mieczem,
wyryty
na plecach zabójcy Sygmunda.”
„Pieśń
o Reginie”, strofa 26
„Edda
poetycka” tłum,
A. Załuska
Z
zaciśniętego gardła ofiary dało się słyszeć przygłuszony
charkot tysiąca wypowiadanych przekleństw, gdy oprawca, Vossler
Asgerisen, zabrał się do ostrzenia swego ulubionego ostrza, lekko
zakrzywionego u zakończenia miąższyny. W międzyczasie Hallgrimsen
związał mężczyznę, unieruchamiając ciało pogrążone w
spazmach. Jarl i jego pomocnik, nie ze względu na swą urodziwość
przeto wybrany przez Najjaśniejszą do asystowania, pochylili się
nad Niemcem przyglądając się zarysowi żeber.
-
Przytrzymaj go, kiedym się wyrywał, a żywo pozbaw języka, gdyby
co pokrzykiwał – poinstruowano Ulfara, woja nawykłego do
utrzymywania jeńców przy życiu, po czym zabrali się do
najprzyjemniejszej części tortur.
Ragnar
jedynym, długim cięciem rozpruł skórę na plecach ofiary,
zagłębiając się w podszytej nerwami tkance. Z rany wyciekła
posoka, gdy płazem sztyletu podważał jarl dokładnie, acz nie
bezboleśnie kolejne kawałki skóry, odrywając co ładniejsze
płaty, żeby starczyło na jaki pergamin albo buty na zimę dla
Tokego, co go zeszła zima pozbawiła poprzednich szmaciaków.
Kawałki ścięgien, poszarpane mięśnie i bladoniebieskie linie
nerwów okazały miejsce wyrafinowanej tortury krwistą szachownicą.
Po odkrojeniu wąskiego pasa mięśni ukazał się oczom wojów widok
wyczekiwany, to jest długa linia pożółkłej kości, a raczej
ułożonych w szeregu kręgów, obitych poszarpanym mięsem niby
południową koronką, a z której to w równych odstępach wyrastał
szereg nęcących ostrze żeber. Niemiec już nie wrzeszczał,
pozbawiony języka wydawał tylko przeciągłe jęki, palcami, co z
nich paznokcie zdążyły już odejść, trąc bielicową ziemię
łużycką.
-
Podaj no jaki tasak Ulfar, co by mu te równiutkie kosteczki trochę
pociachać, żeby orzełek był z niego wspaniały – zażartował
jednooki Hall, pierwszorzędny sadysta, gdy wbrew zdziwionemu jarla
spojrzeniu, męczył się z przepiłowaniem twardych kości wątłym
sztyletem do oprawiania zwierzyny.
-
Porąb je równo, żeby nie sterczały kikuty w połowie tylko
oderwane, bo poprawiać trzeba będzie, a jeszcze przed
zmierzchaniem chcę go na jesionie jakim powiesić – zasugerował
Ragnar, spoglądając z ukosa na niewprawną taktykę przełamywania
szkieletu. Siekiera uderzyła w przestrzeń między żebrami,
zagłębiając się między dwie zakrzywione kości.
Hallgrimsen
zaklął, tym razem lepiej wymierzając cios, trzykroć uderzając w
prawy bok kręgosłupa, łamiąc tym samym każde z siedmiu
połączeń. Wśród powszechnego wyciszenia, przerywanego
jedynie krótkimi dowcipami woja i równie lakonicznymi odpowiedziami
Ulfara, plecy Niemca zostały przygotowane do ostatecznego
umiejscowienia odłamków.
Dwanaście
białych łuków, powykręcanych w przeróżny sposób zostało
wydartych z wnętrza organizmu i ustawionych pionowo do linii kręgów,
zupełnie tak, jakby rzeczywiście były skrzydłami wymarłego
ptaka, którego to drapieżnik pozbawił piór. Na końcu to Ragnar
wyciął Niemczykowi płuca, tnąc je powoli, miarowo, pozwalając,
by ofiara z wolna dusiła się brakiem powietrza. Wtenczas Ottar
przytaszczył linę, którą opasali nogi rycerza, po czym ku uciesze
reszty oddziału, dla chwały Królowej, a z Vosslera rozkazu, ofiara
zawisła głową w dół z gałęzi skarlałego jesionu, imitacji
świętego drzewa.
I
tak odszedł ostatni z tych, którzy należeli do
widmowego oddziału. Zawieszony między Niflheimem, światem
zmarłych, a dwoma krainami Bogów, Asgardu i Wanaheimu.
***
Gwiazdy
już gasły, a na wschodzie nieśmiała łuna mglistego brzasku się
podnosiła, gdy pod gród podjechali. Niemcza pierwotnie była grodem
słowiańskim, toteż na wschodnim ją brzegu Nysy wzniesiono, iżby
ją rzeka od Niemców z zachodu broniła. Gdy zaś nie obroniła za
czasów cesarza Henryka, pierwszego tego imienia, i teraz niemiecka ją
drużyna zajmowała, umiejscowienie na wschodnim Nysy brzegu lepszy
przypust Duńczykom do grodu dawało.
-
Niech ludzie konie rozkulbaczą i odpoczną ździebko. O świcie do
szturmu ruszymy - powiedziała do jarla królowa. - Do szturmu też
chorągwie każ rozpostrzeć, duńską z krukiem i moją z orłem
piastowskim. Niech wiedzą, że Ottonowy testament przyszliśmy
wypełniać.
Słodka
krew spływa po kościach, zerwane ścięgna mienią się w słońcu.
Naderwana skóra powiewa niby diabelski sztandar na wietrze, a twarz,
pozbawiona oczu, uśmiecha się w grymasie przerażenia.
Wyblakłe
wspomnienie sprawiło, że uśmiechnął się lekko, nim nie
zeskoczył z wierzchowca, spod zmrużonych powiek bacznie spoglądając
na zarys umocnień, linię wałów i dwie, opatrzone jaśniejącymi w
mroku iglicami, strażnice pełne obłąkanych Niemców, rycerzy
przebiegłych i pozbawionych honoru. Bez większego znaczenia
pozostał nikły grymas, który pojawił się na twarzy woja, gdy
wzrok jego zatrzymał się na przewężaniu rzeki i przerzuconym na
stronę zachodnią moście.
-
Wyślę zaraz Ottara, co by się wszystkim zajął, sam zaś - tutaj
zatrzymał się rozważając, czy po raz kolejny wystawić
cierpliwość Królowej na uszczerbek wobec jego osoby. A gdy nabrał
pewności, że właściwie pozbawione będą znaczenia jego przyszłe
czyny, dodał rzeczowo - zamierzam wykonać krótki spacer wokoło
grodu.
Całkiem
niedawne wydarzenia spod Krosna wspomniawszy, oczy zmrużyła, usta w
grymasie zacinając.
-
Świetnie. Zatem przejdźmy się - odrzekła z naciskiem, pieczę nad
koniem swoim Erikssonowi powierzając.
Nawet
jeśli jarl był zawiedziony, a częściowo poirytowany towarzystwem
Najłaskawszej być musiał, bo obecność Królowej przekreślała
każdy szaleńczy atak, co ciekawszą wyprawę i śmielszy plan, to
jednak w żaden sposób nie dał tego po sobie poznać, ze
zwyczajowym spokojem wskazując Sygrydzie kierunek planowanego
spaceru.
- Gród wygląda na dobrze obsadzony. Strażnice
napęczniały oddziałem łuczników wyglądających naszego ataku,
zaś ich zapasy zagrabione wśród okolicznych osad mogą wystarczyć
im aż do przybycia posiłków.
Sygryda ruszyła
niespiesznie wzdłuż wałów, pilnując odległości, by poza
zasięgiem łuków pozostać. Nad głowami wojów duńskich na
wietrze zatrzepotały właśnie obie chorągwie, przez Torfsena
rozwinięte.
-
Posiłki nie przybędą. Z informacji Zbyszka wynika, że Henryk
bawarski z Hermanem szwabskim się właśnie ostro za łby wzięli,
jeden drugiemu broniąc dostępu tak do Akwizgranu, jak do
Ratyzbony, iżby się żaden zgodnie z tradycją koronować nie mógł.
O wschodnie rubieże żaden nie dba teraz bardziej, niż o koronę.
Tedy Łużyce na naszej są łasce. A raczej niełasce. Pomocy więc
znikąd, gród dobędziemy. Im prędzej jednak, tym lepiej, bo to
połowa marchii zaledwie, a druga połowa jeszcze przed nami. -
Zamilkła na chwilę, już to wzrokiem każdy załom wału i palisady
u jego szczytu lustrując, już to co czas jakiś spojrzenie przez
ramię rzucając na widoczne o jakie trzy, może cztery stajania,
opłotki wsi.
-
Można zawsze wieśniaków na Niemców podpuścić i jako mięsa
strzelniczego ich użyć.
-
Osadnicy uciekają z tych terenów od kiedy opuściliśmy Krosno. Na
tej ziemi każda wieść gna szybciej niż posłaniec na chyżym
wierzchowcu. Większość chłopów woli zginąć z ręki swego pana,
gdybyśmy nie wzięli grodu szturmem, niżeli czekać tutaj i
wypatrywać, czy aby nie nudzimy się w oczekiwaniu na dogodne
warunki. Będzie ich zbyt niewielu, by to wykorzystać, a Niemcy
zauważą podstęp i nie zużyją większej ilości grotów, niżeli
to będzie konieczne.
Jarl
wskazał na drewnianą wieżę, z której wyglądało ku nim kilka
niemieckich głów wyliczających odległość.
-
Trzeba ich zmusić do wyjścia na otwarte pole. Szturm byłby
kosztowny, a ta strona, choć znacznie słabsza od zachodniej, nadal
pozostaje fragmentem grodu przygranicznego.
Usta
znów zacięła, w myśli milcząco rację Ragnarowi przyznając.
- A jak chcesz ich zmusić niby?
- A jak chcesz ich zmusić niby?
-
Cóż - jarl zawahał się na moment, wyobrażając sobie Tokego
przemawiającego do załogi grodu. Gdyby Teitsen się postarał
mógłby zmusić ich do kapitulacji, ale młodzian pokonywał właśnie
drogę w przeciwną stronę i nijak go było zmusić do powrotu. -
Można ,wzorem tradycji państw wierzących w Hvítakristra, wezwać
ich do pojedynku jeden na jeden. Zgodnie z zasadami powinni się
zgodzić.
Zaśmiała
się sucho.
-
To u nich w poematach tylko tak bywa. W poematach tylko znają oni
honor i odwagę. W życiu... W życiu to stryja mojego Czcibora we
czterech znienacka osaczyli i ciosem w plecy zabili, bo jeden na
jednego żaden mu nigdy rady nie dał, nawet graf Wichman, awanturnik
ichni znany.
Pobłażliwie
i z politowaniem niejakim spojrzała na strzałę, która w ziemię
się wbiła o dwa łokcie w bok od nich, snadź łucznik jaki
postanowił szczęścia popróbować, tak daleko jednak łuki
niemieckie nie niosły.
Zaklął
cicho myśląc nad możliwymi szturmami na różne części wałów
grodu, a wzrokiem zmęczonym, lecz na równi chłodnym i obojętnym,
śledząc widmowy ruch drugiej strzały, która podobnie jak pierwsza
wbiła się gdzieś w połowie odległości między murami, a
domniemanym celem. Przeklęci Niemcy, niczym więcej tylko wrzodami
są na żołądku lub zaropiałą raną.
-
Myślę, że moglibyśmy otoczyć gród i ukryć się w lesie,
wysyłając uprzednio kilku wojów do okolicznych wiosek, które stąd
widać, że niby nadal zamieszkane. Gdy Niemcy znudzą się, a
znudzą się na pewno, można by zaatakować. Choćby w nocy, gdy
pod ciemnymi płaszczami kolczug nie widać, a miecze posmarowane
ciemnym błotem nie jaśnieją w świetle pochodni, niosących łunę
od strony grodu.
Sygryda
pokiwała w zamyśleniu głową, gdy tymczasem doszli już do brzegu
Nysy, od zachodu gród opływającej. Rzeka, po niedawnych burzach i
deszczach była wezbrana mocno, ciemne jej wody połyskiwały ponuro,
tam i ówdzie kręcąc się niespiesznie w chwilowym wirze. Nie
umknęło uwagi królowej, ze od zachodu straże na wałach mniej
liczne były, w ospałym znudzeniu ledwie raz na czas jaki na rzekę
spojrzenia rzucające. Raz, że ataku od strony zachodniej się nie
spodziewali, Duńczycy musieliby bowiem wpierw gdzie w górnym biegu
pokonać Nysę, potem zaś pokonać ją znowu pod samym grodem, a
łodzi przecie nie mieli. Dwa, że sama rzeka ochronę dodatkową tu
stanowiła. Gdyby ją jednak pokonać... Każdy z nich przecie był
wojem, co nieraz na wiking wyruszał, nie raz w bitwie morskiej brał
udział i pływać przecie potrafił. Wadę niejaką pomysłu
stanowiło, że pływacy bez kolczug do szturmu musieliby uderzyć.
Gdyby tak jednak wpław przez rzekę puścić berserkerów, którzy i
tak bez pancerzy najczęściej walczyli, a których kilku w drużynie
było... Ci rzekę przepłynąwszy, na straże niczego się nie
spodziewające by uderzyli, tym z pomocą przyszliby inni Niemcy, od
reszty wałów odchodząc, a na te można by z mocą całą
uderzyć... Tak biegły myśli królowej, gdy w ciemny nurt Nysy
patrzyła. Następnie na jarla przeniosła spojrzenie znaczące.
Ragnar
wbrew wszelakim podszeptom rozsądku nie spoglądał na
zarys palisady od zachodniej strony, znacznie słabszej i
podupadłej za niemieckiego gospodarzenia, lecz świdrował ciemność
na staję przed nimi, gdzie, co mu się przecie wydawać
mogło, mignął przed chwilą błysk. Wtem przystanął, w milczeniu
śledząc gęsty mrok, kłębiący się wśród pojedynczych
leszczyn.
Nadstawiła
uszu, jako że coś tam w krzakach zaszuściło.
Kropla
za kroplą szkarłatna posoka zbiera się w dole poniżej ciała,
zawieszonego na gałęzi topoli za kostki, poniżej oderwanych stóp,
które Hallgrimsen przybił tuż obok uwiązanej liny. Krew
pomieszana z lepkim płynem wyciekającym z uszu ofiary miesza się z
błotem w wyrafinowanej mozaice. Kropla za kroplą uchodzi życie ze
świadomej postaci, zawieszonej między niebem i ziemią.
Jarl bezszelestnie
rozpłynął się w mroku, machinalnie skupiając się jedynie na
tym, co można było dosłyszeć wśród głuszy. Ignorował
wspomnienia, które pojawiały się zawsze wtedy, gdy nadchodziła
potrzeba kolejnego użycia sztyletu. Wśród szumiącej leszczyny
dawały się posłyszeć chybotliwe kroki, spazmatyczny szept na
granicy słyszalności i oddech. Ktoś najwyraźniej chciał być
usłyszany. Ragnar okrążył postać, zlokalizowaną wśród
ciemności, po czym wprawnie, zachodząc nieznajomego od tyłu, ujął
jego szyję w dłonie, nakazując milczenie pod groźbą
natychmiastowego skręcenia karku.
Dłoń
na rękojeści miecza opierając, Świętosława w ślad za jarlem cicho
pospieszyła.
-
Kim jesteś przyjacielu i dlaczego mam zaszczyt spotkać cię tak
późną nocą, gdy na tych ziemiach szaleje oddział złych pogan?
Dłoń
jarla, zaciśnięta na tętnicy szyjnej uważnie śledziła
przyspieszone bicie serca nieznajomego, które uspokoiło się,
słysząc kilka słów w mowie niemieckiej, której to tajników
jeszcze za młodu Vosslera wyuczono.
-
Akwizgran... - wyszeptał przez ściśnięte ciągle jarlową dłonią
gardło Niemiec, na które to słowo królowa już była przy nich. -
Akwizgran... Ja poddanym wiernym dobrego cesarza Ottona byłem... Ja
testamentowi jego i przysiędze wierny jestem... Chorągiew waszą
Piastów zobaczyłem... Jeśli do nocy zaczekacie, bramę wam
odemknę... Akwizgran...
Uścisk
zelżał, gdy tylko nieznajomy wypowiedział słowa hasła, które
najprawdopodobniej uratowały mu nie tylko nędzne życie. Ragnar
uwolnił Niemca, pogrążanego w obłąkańczym transie ciągłego
powtarzania wyrazu-klucza.
-
Jak poznamy, że wrota już otwarte?
Zapytał
bezbarwnie, palców ze sztyletu nie zabierając.
-
Pochodnię w wieży nad wrotami zgaszę - powiedział Niemiec już
spokojniej, szyję dłonią rozcierając i ciekawie na oboje
spozierając. - Wtedy uderzać możecie.
Bez
zadawania dalszych pytań jarl na plan był gotów przystać, lecz
zanim zgodził z Niemcem na królową spojrzał, która rozważała
coś skrycie, spojrzenie swoje, zamyślone, raz po raz to
z twarzy Niemca, ku obliczu Ragnara przenosząc. Bacznie się Niemcowi przyglądała, a choć w lesie półmrok
panował jeszcze, zdawało jej się, że u boku Guncelina, brata
przyrodniego, go kiedyś już widziała. W końcu głową skinęła,
plan zatwierdzając, myślała jednak ciągle, czy by i na wszelki
wypadek grupki berserkerów wpław przez Nysę nie posłać.
***
Na
samym dole Yggdrasilla, poniżej krainy karłów, wojowniczych
bestii, zrodzonych z plugastwa wylęgłego z ciała Ymira, rozciąga
się mityczna kraina, przerażająca otchłań – Równina Mgieł.
Do Królestwa Hel trafiają wyjątkowi zmarli, czyli ci, którzy nie
znali szczęścia śmierci w boju. Bogini nie jest mściwa, lecz
zimna i surowa, o trupio bladej i obumarłej twarzy, a ciele ukrytym
w Olund, czarnym pałacu.
Pozbawiony
imienia śmiertelnik stoi w całkowitym mroku, samotnie, targany
mroźnym wiatrem u progów Trupiej Bramy, mierząc się na martwe
spojrzenia to z Psem-Potworem, to z trójgłowym olbrzymem
Hrimgrimnirem. Czeka na swój los.
Stoi
wiele dni, przykuty żelaznym łańcuchem do wyspy, utworzonej wśród
odnóg wartkiego strumienia w najdalszego krańca wszechświata. Stoi
i czeka, słysząc śmiechy swych braci, ucztujących z Odynem w
salach pałacu, niedostępnej dlań Walhalli. Czeka i stoi, widząc
jak zmarli przeklęci za życia i śmierci, wilkołaki, wiedźmy i
krzywoprzysięzcy próbują pod prąd pokonać granicę Królestwa
Umarłych. Wypatruje swego losu, który miał nigdy nie nadejść.
Przeklęty za życia i po śmierci, zapomniany w Krainie Wiecznych
Mgieł, osamotniony przed Bramą Trupów.
Otworzył
oczy, czując na twarzy rześkie powietrze wpadające do kwatery.
Jeszcze nie teraz, jeszcze nie teraz stoczy bój z Nidhöggiem.
Jeszcze nie nastał czas...
Dźwięk
wygłodniałej stali wezwał drużynę do boju.
_____
Nazw
własnych pochodzących z nordyckiej mitologii nie tłumaczę i nie
wyjaśniam, bo trochę się tego zebrało, a wywodzenie się nad
połączeniami byłoby bezcelowe i żmudne. Z ważniejszych nazw
warto wspomnieć o Yggdrasillu, świętym jesionie, którego korzenie
były fundamentami świata, i Niflheim, czyli Krainą Mgieł, pod
rządami Hel (takiej jakby córki boga zła, siostry potworów,
odepchniętej przez bogów etc.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz