Księżna
Emnilda siedziała pochylona nad pergaminem. Pisała na nim list do
biskupa poznańskiego Ungera z prośbą o pomoc dla jednego z wojów
Bolesława, rzekomo niesłusznie skazanego na więzienie. Chciała go
stamtąd wyciągnąć, a biskup miałby objąć azylem rodzinę woja.
Umiejętność
pisania zawdzięczała ojcu, księciu Dobromirowi. Zadbał o
odpowiednie wychowanie córki, nieświadomie dając jej przewagę nad
dużą częścią otoczenia. Kobieta mogła zachować dyskrecję,
przekazując wiadomości pisemne, poprzez niepiśmiennych dworaków.
Nie chciała, żeby jej korespondencja zbyt wcześnie trafiała w
ręce Bolesława, gdyż zazwyczaj jej treść była przeciwna z jego
wolą. Tylko jak ona mogłaby pozwolić, żeby bliski jej sercu
mężczyzna mordował niewinnych ludzi?
Oczywiście
kniaź zawsze dowiadywał się o spiskach żony. Zawsze potrafiła go
tak ugłaskać i omotać tak, że nie miał jej tego za złe. Wszyscy
na dworze zastanawiali się jak ona to robi. Pamiętali jak wypędził
swoje dwie pozostałe żony. Emnilda jednak trzymała się twardo.
Bolesław był krzykliwy, miał twardy i ciężki charakter, kiedy
się złościł, ludzie uciekali w popłochu. Lubił się też
porządnie napić. Jego żona była delikatną, wiotką i
łagodną blondynką, zupełnym przeciwieństwem piastowskiego rodu.
A jednak coś związało ich ze sobą.
Kobieta
ukończyła pisać list. Wstała z krzesła i opuściła swoją
komnatę. Potrzebowała posłańca. Akurat jeden z nich podążał
korytarzem.
-
Bogusławie! – zawołała młodego służącego, który natychmiast
zawrócił ze schodów i podbiegł do niej.
-
Pani. – Pokłonił się głęboko. Spuścił wzrok, widząc, że
kobieta nie ma na głowie czepca. Wcale się tym nie przejęła.
-
Masz ten list i sakiewkę – włożyła mu je delikatnie w ręce –
oddaj je Jarosławowi, który siedzi zamknięty w lochach i czeka na
śmierć. Powiedz strażnikom, że ja cię przysyłam – oznajmiła
dobitnie. – Szybko to zrób.
Chłopak
zrobił dziwną minę.
-
O gniew księcia pana się nie obawiaj. Ja go jakoś ugłaszczę.
Pokłonił
się, ufając swej pani i zniknął w ciemnym korytarzu. Księżna
cofnęła się do komnaty i opadła na fotel przed kominkiem.
Wpatrywała się w obraz przestawiający Madonnę z dzieciątkiem,
który otrzymała od ojca, wiele lat temu. Wierzyła, że takie
wizerunki pomagają jej w utrzymaniu porządku na dworze. Czerpała z
nich siłę.
Nagle
usłyszała płacz pochodzący z niewielkiego ogrodu. Wyjrzała przez
okno i zauważyła, że mały Otto leży na trafie, chlipiąc. Jego
piastunka, czterdziestoletnia Czesława, pochylała się nad nim i
próbowała go uspokoić. W Emnildzie coś pękło. Założyła na
głowę czepiec, którego nigdy nie nosiła w samotności, i zbiegła
do ogrodów. Chwyciła synka w ręce, uśmiechając się przy tym do
kobiety, wyglądającej dosyć marnie.
Gdy
księżna bujała dziecko w ramionach, ono uspokajało się. Na
koniec chłopiec usnął, wtulony w matczyną suknię. Piastunka
usiadła na ławce, chowając twarz w dłoniach. Czuła, że robi się
za stara na opiekę nad dzieckiem.
-
Pani, ja nie chciałam, żeby się przewrócił. Uważałam na niego
– szlochała. Emnilda spojrzała na nią ze zdziwieniem i usiadła
obok.
-
Czy coś mówiłam? Och nie! Można powiedzieć, że cieszę się, z
tego powodu.
Spojrzała
na twarzyczkę chłopca, umorusaną, z zaschniętymi łzami. Kochała
wszystkie swoje dzieci, ale Otto był jej w tym momencie najbliższy.
-
Matko! – Dobiegło ją wołanie Regelindy.
-
Tutaj! – odpowiedziała wesoło. – Co cię do mnie sprowadza,
córko?
Dziewczynka
była typową Piastówną. Odziedziczyła po nich dumę i odwagę,
oraz wygląd. Jej oczy przeszywały ludzi niczym oczy Bolesława.
Miała tylko więcej niż oni pogody ducha.
-
Matko – zaczęła niepewnie – Bogusław prosił o przekazanie, iż
wykonał rozkaz.
Księżna
pokiwała tylko głową.
-
A ja mam pytanie. – Zaczerpnęła oddech. – Czy naprawdę ojciec
zamierza mnie wydać w najbliższym czasie za Hermana, syna
miśnieńskiego margrabiego Ekkeharda?
Emnilda,
nadal bijając śpiącego syna, zwlekała z odpowiedzią.
-
Owszem – powiedziała po chwili wahania. Zauważyła w oczach córki
dziwny błysk. Ni to radość, ni żal i smutek. Nagle poczuła
uścisk w talii i blond głowę na ramieniu. Uśmiechnęła się.
*
* *
Bolesław
siedział wpatrzony w kielich i słuchał z uwagą opowieści swej
siostry, Świętosławy Sygrydy. Wzdrygnął się, gdy poczuł na
ramieniu zimną dłoń. Obejrzał się jednak i uśmiechnął,
spokojny, że to tylko jego żona.
-
Wszystko to, co mówisz, siostro jest bardzo ciekawe. Twoje zdrowie.
– Uniósł kielich. – Chcesz coś powiedzieć, Emnildo?
-
Och nie, chętnie posłucham Świętosławy. – Zawisła na mężu,
co nie bardzo spodobało się jego siostrze, ale kniaziowi nie
przeszkadzało. Dyskutował jeszcze przez chwilę, po czym westchnął.
-
Coś cię trapi? – Żona spojrzała na niego z troską.
-
Hmmm… Sam nie wiem, żono. Czuję jakiś ciężar.
Sygryda
parsknęła.
-
Może chodzi ci o tego wojaka, którego kazałeś osadzić w lochach?
Miał zostać stracony po zachodzie słońca.
Książę
milczał, ale po chwili skinął głową.
-
Co byś zrobił, żeby się tak nie stało? Gdyby żył? – Emnilda
ciągnęła męża za język.
-
Ufundowałbym kaplicę… - Przyziemne postanowienie.
Kobieta
nachyliła się nad nim i wyszeptała mu kilka słów do ucha.
Świętosława zaobserwowała, że najpierw jego twarz
poczerwieniała, by zblednąć i znów nabrać normalnych kolorów.
-
Twój postępek jest godny nagany. Nie powinnaś się sprzeciwiać
woli męża, Emnildo. – Jego siostra przyglądała im się uważnie.
– Jednak – wstał i spojrzał żonie w oczy – ukoiłaś moje
sumienie, a to anuluje twoją winę. – Pocałował jej dłoń.
Sygryda
pokręciła głową i napiła się wina. Nie rozumiała, co też ta
dziewczyna zrobiła z jej bratem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz