Akcja tej opowieści rozpoczyna się w 1002 roku, jej miejsce to ziemie polskie i ich szeroko pojęte okolice. Przypominam, że panuje nam Bolesław, przez potomnych nazwany Chrobrym.

Dawniej blog ten znajdował się pod adresem: mad-and-evil.blog.onet.pl, jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, zajrzyj na pasek boczny.

piątek, 26 października 2012

2. Radochna. Wróżba

     Młoda, ciemnowłosa dziewczyna z bijącym sercem przedzierała się przez nadrzeczne chaszcze. 
- Że też bogowie nie ukażą rodziny książęcej za to, że ich na tego jednego niemieckiego boga zamienili, że kapłanów, znachorki i wieszczki wygnali - mówiła sama do siebie. - Że teraz po wróżbę to trzeba na takie odludzie chodzić i jeszcze się bać, żeby ktoś nie zobaczył.             
     Dostrzegła w końcu małą, krytą strzechą chatkę, jakby przyklejoną do wielkiego, rozłożystego jesionu. Podeszła niepewnie i rozglądając się lękliwie na boki, zastukała. Odpowiedziała jej cisza, dziewczyna popchnęła więc drzwi, a gdy uchyliły się ze skrzypieniem, zajrzała do środka. Nie zdążyła jednak wejść. 
     - A czego tu szukasz, Radochno, Domanowa córko? – spytała wiedma*, która niewiadomo skąd, jak i kiedy zjawiła się za jej plecami.             
     Dziewczyna aż podskoczyła z wrażenia, obejrzała się trwożliwie. Znachorka nie wyglądała wcale tak, jak malowali ją i jej podobne kapłani niemieckiego boga, przekręcający zresztą nazwę mądrych na „wiedźma”. Nie miała haczykowatego nosa, brodawek, przygarbionych pleców i setek zmarszczek. Nie miała też długich, zakrzywionych paznokci. Była kobietą w sile wieku, ale jeszcze nie starą, o przyjemnej, spokojnej twarzy, orzechowych oczach i poprzeplatanych kwiatami kasztanowych warkoczach. Nie nosiła wcale podartych, brudnych łachmanów, ale zwykłą, schludną suknię z zaponą i sznurem jantaru na szyi. Gdyby pojawiła się na poznańskim podgrodziu, nikt nie odróżniłby jej od zwykłej, tyle tylko że nie wydanej na czas za mąż córki kupca albo rzemieślnika. Radochna patrzyła na nią szeroko rozwartymi z przestrachu oczami. 
     - Skąd wiecie, kim jestem, ciotko? Duchy wam powiedziały? Czary to są? 
     - Widziałam cię ze ścieżki. Znam twoich rodziców i twój poród przyjmowałam, niemądra dziewucho.             
     Radochna zaczerwieniła się lekko. 
     - Po wróżbę przyszłam, ciotko. 
     - Wróżba, wróżba. Każdemu tylko wróż ostatnio – mówiła wiedma z rozdrażnieniem. - Nie dość, że baby wiejskie i kmiotkowie, to kupcy, woje, nawet panowie z rady książęcej i Niemcy. Jeszcze trochę, a te na czarno ubrane świątki niemieckie i czernice kniaziówny Adelajdy zaczną mi się tutaj po wróżbę schodzić. Nie wiem, po co to wszystkim ta wiedza o przyszłości. Będzie ta wojna, czy nie będzie? Z Niemcami czy z kim innym? W tym roku czy w następnym? Kto przeżyje, a kto zginie? Będzie, co ma być. Po co wiedzieć to wcześniej i martwić się na zapas? A ty co chcesz wiedzieć, dziewczyno? - ofuknęła w końcu Radochnę niemal gniewnie, jednocześnie popychając do środka chaty. 
     - Ja… - Zająknęła się i zarumieniła. – Ja tylko chciałam wiedzieć, czy Sambor poprosi o mnie ojca, czy nie? I… I czy ojciec się zgodzi…?             
     Znachorka parsknęła śmiechem. 
     - No, dobrze, że chociaż o takie rzeczy przyszłaś pytać. Że w głowie ci tylko zwykłe, dziewczyńskie zmartwienia. Siadaj sobie tam, przy ogniu, bo tu chłodem ciągnie. Zaraz zobaczymy, co tam z tym twoim lubym.             
     Dziewczyna posłusznie usiadła na wskazanym miejscu i rozejrzała się ciekawie po wnętrzu. Chata składała się tylko z jednej izby, z otwartym paleniskiem, prostym, zbitym z desek stołem i ławami, kilkoma drewnianymi skrzyniami oraz biegnącą dookoła pod ścianami półką z usypanej i przykrytej skórami i futrami ziemi. W dzień służyła do siedzenia, w nocy do spania. Przy palenisku leżało kilka kociołków i mis, pod powałą zwieszały się pęki ziół, używanych do leczenia i wróżenia, ale także zwyczajnie do gotowania. Poza tym, że na podłodze z ubitej, wysypanej słomą ziemi nie kłębiły się dzieci ani inwentarz, izba niczym nie różniła się od zwykłych chat średniozamożnych wieśniaków czy drobnych rzemieślników. Wiedma mieszała w kociołku coś, co też pachniało raczej jak kolacja, niż jak czarodziejski dekokt, a Radochna przypomniała coś sobie. 
     - Nie myślcie, ciotko, że ja jestem tylko gotowa prosić. Przyniosłam coś dla was. – Odwinęła trzymany w rękach, zawinięty w chustę, duży, świeży kołacz i położyła na stole.             
     Wiedma uśmiechnęła się pod nosem, ze stojącego opodal kosza wyjęła mały, podłużny woreczek oraz wyprawioną skórę królika. Rozłożyła skórę na podłodze i przykucnęła przy niej. Podniosła woreczek nad głowę i szepcząc coś, czego dziewczyna nie dosłyszała, zamaszystym gestem wysypała z niego na skórę kilkanaście patyczków różnej długości, z nacięciami i otworkami wydrążonymi w różnych miejscach. Kobieta ze skupieniem wpatrywała się w układ rozsypanych patyczków, co jakiś czas szepcząc coś i spoglądając dziwnie na Radochnę. Z każdą chwilą jej twarz pochmurniała i tężała. W końcu zgarnęła patyczki i wstała, podnosząc i otrzepując skórę królika. Nie patrząc na dziewczynę, posunęła kołacz w jej stronę. 
     - Zabieraj to, nie będę ci wróżyć – powiedziała suchym, zmienionym głosem. 
     - Ale dlaczego? Ciotko, powiedzcie, co tam widzieliście? Proszę, powiedzcie… 
     - Wynoś się stąd – wiedma krzyknęła. – Nie zrozumiałaś? Nie będę ci wróżyć. Wracaj do domu, głupia dziewucho. – Chwyciła ją za rękę, poderwała z ławy i wypchnęła za drzwi.             
     Zerkając przez wąski otwór okienny w ścianie, patrzyła jak zdezorientowana i zaniepokojona Radochna odchodzi w stronę grodu. 
     - Lepiej ci nie wiedzieć, dziewczyno – mruknęła do siebie.                 
     Radochna, zastanawiając się, co może oznaczać dziwne zachowanie wiedmy, wracała szybko do grodu. Już z daleka zauważyła jakieś poruszenie w bramie. Gdy przemykając pod ścianami budynków dotarła bliżej, zobaczyła, że cała rodzina książęca wraz z dworem wita gości. Musiała to być siostra księcia, królowa Danii z orszakiem, której przybycie kilka dni temu zapowiedział posłaniec. Zapominając na chwilę o wizycie u znachorki, pobiegła już pędem do grodowej kuchni, która obsługiwała dwór książęcy, ponieważ wiedziała, że matka będzie potrzebowała jej pomocy, a i potem na wieczerzy potrzebna będzie każda para rąk do usługiwania.             
     Matka była tak zajęta przygotowywaniem z resztą służby potraw, że nawet nie zdążyła skrzyczeć jej za nieobecność. Poza tym szybko zaczęła się uczta, a Radochna, odziana w świeżą sukienkę, ze schludnie zaplecionymi włosami, zaczęła z innymi dziewczętami nosić misy i półmiski oraz usługiwać gościom księcia.             
     Jak zawsze, z uwielbieniem patrzyła na łagodną i dobrą księżnę Emnildę i jej córki, ze strachliwym szacunkiem na księcia Bolesława i jego syna, z ciekawością na pozostałych gości. Tak pięknie, elegancko prezentowali się goszczący u księcia rycerze niemieccy, z Hermanem, szarmanckim narzeczonym księżniczki Regelindy na czele. Tacy nieokrzesani i zwyczajni wydawali się przy nich polańscy wojowie z drużyny księcia. A wikingowie książęcej siostry to już w ogóle napawali lękiem - twardzi, zarośnięci, mrukliwi, po kilku kubkach miodu łamanym słowiańskim językiem rozgadujący się o wojnach, bitwach i najazdach, w których brali udział. Szczególnie chętnie mówili o wszystkich najkrwawszych i najbardziej brutalnych momentach walki.             
     Radochna, kiedy tylko miała okazję, przyglądała się też z zainteresowaniem królowej duńskiej, która wyglądała raczej na córkę niż na siostrę księcia Bolesława. Dziewczyna z zazdrością patrzyła na jej suknię z najdelikatniejszej wełny, na bogate ozdoby i złote, pięknie rzeźbione kabłączki skroniowe, tak różne od jej własnych, zwyczajnych, najtańszych, z brązu. 
     - Że też jej nie wstyd, tak siedzieć z warkoczem i tym diademem. Przecież była wdową i jest mężatką – mruknęła nieprzychylnie do matki, która wychylona zza kotary także przyglądała się biesiadnikom. 
     - Cicho, głupia – syknęła kobieta – jeszcze nam kłopotów i biedy narobisz. To książęca siostra i królowa. Kneźna może robić wszystko, co chce i nosić, co chce. 
     - Ale nasza księżna przyzwoicie siedzi w czepcu. 
     - Ale ta jest inna. Cicho, powiedziałam.             
     Roznosząc jedzenie i napoje, Radochna zerkała też lękliwie na przybocznych wojów duńskiej królowej. Obaj napawali ją lękiem, a ten Duńczyk szczególnie. Przerażały ją jego przekrwione, jakby martwe oczy, przerażała ponura mina, z jaką siedział, przerażał zgrzytliwy głos, którym odzywał się rzadko, w obcym języku, którego dziewczyna nie rozumiała. W końcu odetchnęła z ulgą, kiedy matka przywołała ją z sali biesiadnej do kuchni i kazała zostać i sobie pomagać. Ciemnowłosa wykonywała matczyne polecenia machinalnie, myślami znów odbiegając do dziwnej i w gruncie rzeczy nieudanej wizyty u wiedmy.     

_____
*wiedma – prawdopodobna pierwotna słowiańska forma słowa „wiedźma”, oznaczająca kobietę mądrą, wiedzącą, znachorkę, wieszczkę itd. Kobiety takie nazywano też „babkami” albo „ciotkami”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz