Akcja tej opowieści rozpoczyna się w 1002 roku, jej miejsce to ziemie polskie i ich szeroko pojęte okolice. Przypominam, że panuje nam Bolesław, przez potomnych nazwany Chrobrym.

Dawniej blog ten znajdował się pod adresem: mad-and-evil.blog.onet.pl, jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, zajrzyj na pasek boczny.

sobota, 27 października 2012

3. Ragnar. Miecz na chrześcijan

     Nie ruszył się z miejsca dopóki ostatni z wojów nie zniknął w odpowiedniej izbie. Wbrew oczekiwaniom ludności grodu nie trwało to długo, bo towarzysze nauczeni uprzednio z Ragnarem postępować w drogę wejść mu nie chcieli, toteż czym prędzej miejsca swe za stołami pozajmowali i do żarcia się zabrali, wychwalając strawę godnie uważoną w ilościach iście królewskich. Vossler zaś, do biesiady nieskory i jawnego obżarstwa współbraci unikający, zabrał się za oględziny statków i kontrolę rozładowywania knarrów z towarami. Polanom nie ufał, a zwyczajów państwa nie znał, więc tym gorliwiej sprawdzał każdy pakunek, beczkę czy byle skrzyneczkę z dobrami, aby przypadkiem czego nie przeoczyć i na jawną złość Najjaśniejszej się nie narazić. A gdyby który miejscowy, pomimo karzącej postury i złowróżbnie wzroku patrzącego, zapożyczyć coś zechciał, toby więcej progu swej marnej chałupiny nie przekroczył, bo niechybnie jego głowa oparcie by straciła, po uprzednim skóry pozbawieniu i członków usunięciu.             
     Wieśniacy jednak, najwyraźniej pierwej przez kogoś pouczeni lub dyscypliną reszty wojów urzeczeni, problemów mu nie robili i stosunkowo pośpiesznie wszystko rozładowali, umożliwiając mu pójście na biesiadę niechcianą. Przed przestąpieniem progu rozważał powbijanie kilku ludzi na pal dla uciechy, ale przeto Pani wyraźnie zakazała niesnasek, więc wbijanie na pal na Niemców zaczekać musiało, tak jak i ze skóry obrywanie, co mu w smak nie było.             
     Taki też markotny do sali wkroczył, pośpiesznie miejsce swoje wśród reszty jarlów zajmując.  Jego nagłe i niespodziewane wejście nie obeszło się bez kilku natrętnych spojrzeń i niepotrzebnych szeptów ze strony tutejszych dworaków, jednak co najbardziej zrozumiałe ci uspokoili się szybko, widząc że żaden z wojów jego pojawieniem się nie przejmuje, a wręcz przeciwnie ignoruje go najzupełniej, jakby tylko wiatr wpadł do izby. Jednak im bardziej miejscowi starali się wzrok odeń odwracać i tematy zmieniać, tym bardziej wyuczony uprzednio Ragnar czuł się powszechnie obmawiany i napastowany krzywymi spojrzeniami.             
     Niechybnie więc uchwycił napełniony piwem kufel drewniany, którym w porywie złości uderzył w stół, wywołując powszechną ciszę. Nawet grający wesołą melodię bard uciszył się, zlękniony wzrok doń podnosząc. Pobielałe knykcie drgały wtopione w kształt dłoni, a naprężone żyły pulsowały nabrzmiałą krwią. Na opuszczonej twarzy malował się trudny do opisania wyraz, który w ciągu chwili wrócił do normalnych, spokojnych i miłych z pozoru rysów. Wojowie widząc, że sytuacja już zażegnana zabrali się za nalewanie mu kolejnego kufla, jakoby całe wydarzenie nie miało miejsca. Jedynie Zbyszko, zaufany Królowej, uśmiechał się lekko, jak gdyby odbierał wyjątkowo wartościowy okup. I ludność miejscowa, do jego wybuchów nie przyzwyczajona, szemrała cicho, czy aby duszy tego człowieka demon jaki nie opętał. Królowa zaś, nie odwróciwszy nawet głowy, poczęła na nowo toczyć rozmowę ze swym bratem, ignorując zamieszanie. Mięsiwo podane przezeń na biesiadzie, może i należało do przedniego gatunku, ale nawet ostro przyprawione ziołami nie smakowało jak krwiste udźce duńskiej zwierzyny. Miód zaś książęcych zapasów zdawał się być jedynie zabarwioną lurą, wobec wspomnienia trunków przechowywanych w podziemiach twierdz jutlandzkich. A teraz siedzieć musiał w tej godnej pożałowania sali wśród ludzi sobie nieprzychylnych, nie rozumiejąc nawet słowa z ich śmiesznej mowy, gawiedzi tylko znanej, zmuszony żywić się tą niewolniczą strawą.  I siedział, bo jak na posłusznego woja przystało ani myślał rozkazu Najjaśniejszej Pani łamać, choć cała ta wyprawa rozeźliła go okropnie. Niechętnie uniósł puchar kolejny raz pomyślność kniazia Bolesława wychwalając, pomimo braku chęci i nastroju by to czynić.             
     W głowie wciąż szumiały mu wczorajsze wydarzenia. „Ragnar, do steru, nierobie!” usłyszał jako żywo, raz kolejny przeżywając podróż minioną. Zbyszko, ten gad przeklęty, jak zwykle w łaskę Najjaśniejszej popadł, a jego, krwi czystej żeglarza, zdanie, skądinąd jedynie ku dobru Jaśnie Pani kierowane, zesłało na niego nieróbstwa oskarżenie. I partactwa aluzję, piętnowaną wśród reszty drużyny. Zacisnął palce na kuflu, jakby wspomnienie tlącego się dymu przeszkadzało mu w piciu. Nie wcześniej niż przed czterema laty napadł na swych braci w przeklętym kościele w Nidaros*, wpierw odcinając im ręce i nogi, po czym, gdy żywi jeszcze byli, ich odwłoki na rozłożystym wiązie wieszając, zaraz przy zamku stojącym. Kończyny ich, jak drwa na żałosnym ołtarzu kładąc, ku ofierze Najwyższych smołą oblał i zapalił. Palić kościoła nie zamierzał, ale ogień widać kierując się boską wolą strawił i kamienne ściany budynku. Powieki zaś resztek na drzewie wiszących, a już zgnilizną zaszłych i krwią cudownie uwieńczonych, ruszały się jeszcze przez trzy dni, nim kruki nie wydziobały gałek jako swej strawy zasłużonej. A mając w sercu litość do szczątków braci swych, z jednego przecie krwi szczepu pochodzących, jednego ojca i matki, w jednym domu zasię wychowanych, a którzy trzy dni wisieli, jako i przez wzgląd na resztę wojów, co jego czynów nie rozumieli, to korpusy braci smołą pokropił wtenczas je podpalając, by dym zmył sromotną zmazę ich istnienia. Jako z nimi postąpił przed nie dalej niż czterema laty, tako ze Zbyszkiem, ulubionym Najjaśniejszej, postąpić zamierzał. Woli spełnienia jedynie Najłaskawszej czujne spojrzenie zakazywało, które bacznie każdą zwadę między nimi skinieniem sprawiedliwym rozstrzygało, zarazu to swego powiernika Zbycha ku sobie wołając, by czasem do jakiej bitki między nimi nie doszło. Teraz jednak Królowa wyglądała jego, nie zaś Zbyszka, gestem go ku sobie zapraszając, by z nią najwyraźniej jakie ważne sprawy omówił. Tegoż Zbycha zaś, psa niewiernego, odegnała najdalej ku innym wojom, by go czymś zająć. 
     - Czego pragniesz ode mnie, Pani? - zapytał głosem bezbarwnym, wojskowym życiem wyostrzonym i do wydawania rozkazów nawykłym.  
     Spojrzenie jego miast ku Pani wędrować, na posturze odeszłego się zatrzymało, by go śledzić w każdym ruchu, czy aby czujne jego ucho nie uchwyci czego ważnego z jego z królową rozmowy.  
     - Posłusznego i godnego wykonywania rozkazu, który wydałam jeszcze w Cedyni. Widzę, jak wodzisz dookoła wzrokiem, znam ten wzrok, Ragnar. Ani się waż patrzeć na ten gród jak na planowane miejsce pożogi. Powiedziałam, pójdziemy na Niemców, to im krwawiej sobie na nich użyjemy, tym lepiej. Ale tutaj wara, żebyście uchybili prawom gościnności. Zwłaszcza ty. Jasne? - Zniżyła głos, żeby nie słyszał ich nikt, gdyż kilku wielmoży i rycerzy Bolka bywało na północy i rozumiało język Duńczyków. 
    - Pani - odrzekł przeciągle, wzrok mętny w Zbyszka wbijając. - Jakże bym mógł ja, twój sługa posłuszny, pożogę w tym zacofanym grodzie powodować. Toć jeśli Najjaśniejsza powie skacz Vossler, to skoczę, na miecz własny rzuć się, to i rzucę się bez słowa skargi. Jakżebym teraz rozkaz choć pomyślał złamać?
     - Taką mam nadzieję - powiedziała, patrząc w jego przekrwione oczy. - Postaraj się więc nie wyglądać ponuro i nieszczęśliwie jak młodszy brat bogini Hell, przynajmniej nie na ucztach. Niejedne i niekoniecznie przychylne oczy - wskazała wzrokiem grupkę rycerzy niemieckich i nie tylko - nas tu będą bacznie obserwować, żeby informacje dla siebie zdobyć. 
     - Lepiej byłoby gdybym wyszedł, biesiadę dla żywych ostawiając. Takim jak ja nie potrzeba strawy, kiedy po śmierci tej na ucztach nie zabraknie. Nam trza spokoju, jako i pani go wymaga, po niepokojach dni ostatnich. Pozwól mi Najłaskawsza, bym nie musiał siedzieć tu jako ten głupiec, wydany na ich spojrzenia i szepty, których nijak rozszyfrować nie potrafię - zwrócił się do niej, palce pobielałe na pucharze zaciskając, który w tejże chwili jedynym był dlań oparciem.
     - Siedź - syknęła gniewnie. - Potrzebuję cię tutaj. Jesteś moim jarlem. Potrzebuję cię tutaj. Potrzebuję, żeby widzieli, że mogę swojej drużyny być pewna, że mam w was oparcie. Potrzebuję, żeby widzieli, że nie ma między nami rozdźwięku. 
     - Tak jest, pani - odrzekł cicho zupełnie tak, jakby przeklinał w duchu. - Twoja wola zostanie spełniona.
     „Jak zawsze”, dodał w duchu, czyniąc niemy znak skierowany wyłącznie do swojej osoby, która nie wierząc pragnęła wierzyć. Paradoks. 
     - Kiedy wieczerza się skończy, będę mówić z moim bratem. Chcę, żebyś był przy tej rozmowie. Chociaż, sądząc po tym, ile Bolko pije, może to być jutro albo i za dwa dni - mówiła szeptem. 
     Zaciśniętą pięścią uderzył się w pierś przybraną w kolczę, uczynił to równie zwinnie jak wytrawny łowca atakuje swą ofiarę, równocześnie czyniąc krótki, suchy, a niezauważalny dla niemieckiego rycerstwa i miejscowej ludności bacznie obserwującej, ruch głową. 
     - Jeśli taka jest twa wola, pójdę. 
     - Wiem, że niewiele pojmiesz - kontynuowała - ale przede wszystkim masz obserwować bacznie. Potem ciebie i Zbyszka zapytam o radę, co sądzicie, że nam czynić wypada. 
     - Pani, nie znam tutejszych zwyczajów, ale zgodnie z twoją wolą uczynię co w mej mocy, by razem ze Zbychem - ściszył głos, dodając w pozowanej pauzie "psem niewiernym" - doradzić ci najlepiej, jako potrafimy.   
     Wyczuwając w jego głosie wrogość wobec drugiego swego przybocznego, skrzywiła się nieznacznie. 
     - Nie ważcie mi się z nim skakać sobie do gardeł. Obu was potrzebuję i obu do czego innego. Pojąłeś? - Unosząc puchar, odpowiedziała na toast Hermana miśnieńskiego, zasiadającego u drugiego końca stołu. Uśmiechnęła się przy tym fałszywie i udała, że pije łyk miodu. 
     - Najłaskawsza. - Sięgnął po kielich, odwracając wzrok od Zbyszka, który węszył już podstęp. - Jakże mam darzyć go szacunkiem i zaufaniem godnym towarzysza broni, jeśli ten człowiek nie jest jedynym z nas. To obraza dla Najwyższych, że nazywa się twym przybocznym Pani. 
     - Bo służy mi wiernie - powiedziała twardo. - I to dłużej niż którykolwiek z was. A przede wszystkim dlatego, że ja tak każę. 
     Był gotowy odpowiedzieć tym samym wrogim, pozbawionym wyrazu głosem, którym wyzywał do bitki innych jarlów, ale cena byłaby wysoka. Skinął więc chłodno, zaciskając szczęki i nic nie odpowiadając.   
     Ostatecznie Świętosława odwołała go, pozwalając Zbychowi powrócić na swoje miejsce. Mężczyzna, z pochodzenia miejscowy, rzucił mu triumfujące spojrzenie, tym razem wygrał, ale żaden człowiek, a tym bardziej wnuk Krwawej Siekiery, nie pominie tego faktu, bez stosownej zemsty. 
     - Za każdą dziewką będziesz tak ślepiami wodził? - syknęła królowa w odpowiedzi na jedno krzywe spojrzenie. 
     - Denerwują mnie, pani, patrzą na mnie jak na demona - odrzekł równie cicho, wbijając wzrok w drewniany stół, urażony tą opinią. 
     Zaśmiała się krótko, w porę mitygując się i wybuchowi temu pozór wesołości nadając.               
     - Całkiem trafnie. Bo i też siedzisz tu z miną demona i jak dybuk jaki albo wąpierz wodzisz w koło wzrokiem, komu by krew i duszę wyssać. Uśmiech chociaż udaj, gdy radować się prawdziwie nie potrafisz. A i, mówiąc szczerze, nie bardzo nam powodów do radości staje. Spójrz, oto rycerz jaki mego brata przepija do cię. 
     Ragnar spojrzał na wymoczka, wykrzywił twarz w grymasie podobnym do uśmiechu i zwrócił się do Królowej, jak zawsze sumiennie wypełniając rozkaz. 
     - Bogowie - westchnęła z rezygnacją - to już może lepiej się nie uśmiechaj. 
     - Widzisz, pani, nie mnie przeznaczona jest radość - odrzekł bez emocji, upijając z pucharu słodkiego miodu. 
     - A myślisz, że mnie? - warknęła, na chwilę panowanie nad sobą tracąc. - Nie o to idzie, aby cieszyć się jak głupi kulką, ale aby zmartwień i kłopotów po sobie nie dać poznać, by kto nie skorzystał na nich. 
     - Brak nam emocji, jesteśmy twą drużyną – odpowiedział oszczędnie, widząc równocześnie, że to koniec rozmowy, bo do sali wniesiono kolejne dania, tym samym ucinając możliwość swobodnej rozmowy, ze względu na powrót Zbycha za ławę, co komplikowało sprawę.             
     Ragnar, widząc to, zacisnął jeno palce na skraju stołu, wiedząc, że żadna jego reakcja, ni słowa nie sprawą, że Zbyszko przestanie istnieć. Chwilowo dał więc za wygraną, z rzadka tylko upijając łyka słodkiego trunku z pucharu, aby w każdej chwili trzeźwym osądem służyć Pani i swych zachowań być pewnym, czasem wykraczających poza Łaskawej rozkazy.             
     Tymczasem uczta trwała w najlepsze.   

_____
* kościół w Norwegii

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz