Z
dziedzińca dochodził tubalny głos brata szafarza, wykłócającego
się o coś z parobkiem. Inkaust wysychał powoli. Pióro skrzypiało
o pergamin rytmicznie, acz niezbyt szybko. Kronikarz zinneńskiego
klasztoru benedyktynów*, brat Innocenty, westchnął i zapisał u
góry czystej karty swego rocznika: Nemci
perdita est.**
I
była. Gdy królowa ze swą drużyną po zmroku pod wrota grodu
cichcem podeszła, rycerz niemiecki, który ją z jarlem w lesie
odnalazł, zgodnie z zapewnieniem o przysiędze wierności cesarzowi
Ottonowi i kniaziowi Bolkowi złożonej, bramę odemknął. Zaraz też
zaroiło się w grodzie Niemcza od duńskich wojów, którzy czasu
nie trawiąc, rzucili się wyżynać niczego się niespodziewających
i snem zmożonych niemieckich rycerzy. Rycerzowi, który wrota
otworzył, ni rodzinie jego, ni czeladzi, rzecz jasna nijakiej
krzywdy nie uczyniono, tym więcej, że sam z synami takoż chwycił
za miecz, by drużynę Sygrydy wspomóc. Chociaż po prawdzie, to i
nie było w czym wspomagać.
W
dwa pacierze truchła niemieckie zaścielały cały grodowy
podwórzec, a kilkunastu żywcem wziętych siedziało powiązanych
pod palisadą. Jako że bez szturmu się obeszło, zabudowań ogniem
nie potraktowano, Niemcza w całości i stanie niezmienionym mogła
stać się ważnym a strategicznym węzłem obrony rubieży
piastowskiego księstwa. Królowa na wieży zatknąć kazała
chorągiew z orłem piastowskim, by od świtu znakiem była dla
wszelkiej ludności okolicznej, do kogoż teraz gród i ziemie
przyległe należą.
-
Najjaśniejsza pani – Gest Geirsen ośmielił się zagadnąć
królową miecz z krwi czyszczącą – co z jeńcami uczynić
każesz?
Sygryda
spojrzała na niego, jakby nie całkiem rozumiała słowa, które
wyrzekł, choć przecie językiem ludów północy władała jak
rodowita Dunka.
-
Jeńcami? – Wyszczerzyła się wilczo. – A od kiedy to my jeńców
bierzemy, Geirsen? Jarla odszukaj, niech ognisko urządzi. Duże
ognisko.
***
Wierny
Ottonowemu testamentowi rycerz Dagobert von Alsdorp, przez Sygrydę
mianowany „pełniącym obowiązki komesa grodu Niemcza”, usiłował
w równym i karnym szeregu ustawić nową drużynę grodową,
powołaną z okolicznych ochotników słowiańskich. Klął przy tym
po niemiecku, duńsku i słowiańsku, dwóch ostatnich języków
ucząc się gorliwie i intensywnie w ciągu dni ostatnich. Pamiętając
złożoną w Akwizgranie cesarzowi i kniaziowi przysięgę, w
Bolesławie polańskim prawego dziedzica i pana ziem łużyckich
widział, a czynem swym ostatecznie już los swój i rodu swego z
Piastami związał.
Świętosława
tymczasem siedziała w głównej sali grodowej wieży, dzień za
dniem przyjmując poselstwa, przysięgi, prośby i łapówki. Od
kilku dni ze wszystkich stron, z okolicznych, bliższych i dalszych,
a nawet tak odległych jak Dobry Ług grodów, gródków i stanic
rycerskich, a nawet co większych wsi, przybywały do Niemczy
delegacje, zapewniające o poddaniu i wierności, tudzież chęci
poddania się pod piastowską władzę, a nawet opłacenia spokoju,
byleby tylko duńska drużyna nie spustoszyła ich dóbr, nie puściła
z dymem zabudowań, nie odebrała majątków i przede wszystkim
życia. Gromadzony w sąsiedniej izbie stosik denarów, klejnotów,
kosztownych szat i naczyń rósł w oczach.
W
oczach Świętosławy rósł też jednak niepokój i czujna
podejrzliwość. Nie była ślepa ni głucha. I znała swoich wojów
lepiej, niż oni sami siebie nawzajem.Widziała rzucane ukradkiem
spojrzenia, słyszała wymieniane przyciszonym głosem słowa.
Dostrzegała ich rosnący opór i niechęć, wczesne symptomy
możliwego buntu. Zawsze tak było. Zawsze w końcu trzeba było
powywieszać kilku buntowników na jesionach.
Zauważyła
też, że Torfsen, Gest i Ulfar często coś zaczęli razem gdzieś
przepadać, znaki sobie tylko wiadome wymieniając, poszeptując o
czymś ostrożnie i nerwowo, a o czym, to się domyślała. A trójka
ta była tylko wierzchołkiem góry lodowej.
Mało
im łupów, mało grabieży i mordów,rozważała
z goryczą. Nie
w smak im, że ziemie brat mój posiądzie, choć przecie oni je
złupią wcześniej. Do Danii skorzy by wracać, na Anglię może się
wyprawić, Sasów bić i tam posiadłości zdobywać. Już im nie
starczy wikińskich zdobyczy, złota, srebra i innych zbytków,
komesami się im zostać marzy, jako wielkorządcy nad terenem
osiąść. Już zapomnieli ilu ich od niegodnej woja śmierci na
stryczku uratowałam, ilu ich przed hańbiącą banicją obroniłam,
ilu z długów wyciągnęłam. Tak szybko zapominają. O tym tylko
myślą, że dla Bolka im walczyć każę. A o sojuszu i jego
powodach już nie pamiętają. Nie pamiętają już o najazdach
niemieckich, całe pogranicze i nawet Jutlandię pustoszących, o
puszczonych z dymem portach, świątyniach i hallach, o uprowadzonych
w niemiecką niewolę siostrach i córkach. I o tym, że po to
właśnie zawarty był sojusz z Polanami, żeby rajdy niemieckie
ukrócić. O jakże szybko zapominają. No to im się pamięć
odświeży. Jeszcze tylko ostatni poseł.
***
Ostatnim
posłem okazał się chuderlawy, siwiejący, ale dziwnie krzepki
mnich. Skłonił przed królową głowę, witając ją w imię Jezu
Krysta. Świętosława zignorowała powitanie.
-
Skąd przybywacie, czego chcecie i co oferujecie? – rzuciła dość
obojętnie.
-
Jestem brat Innocenty z klasztoru benedyktynów w Zinna, koło
Jutriboku, wasza wysokość.
Sygryda
uniosła brew, nieco zdumiona. Jutribok leżał na północy, już
poza granicami Łużyc, których przekroczyć nie zamierzała.
Owszem, zakonnicy mogliby się obawiać, że wyśle na klasztor jaki
oddział z czysto łupieskim zamiarem, jednak nie zamierzała tracić
na to czasu. Po cóż jednak wyprowadzać klechę z błędu, skoro
może da się jakiś okup wytargować?
-
I cóż – uśmiechnęła się paskudnie – pewnie prosić
przybyliście, bym wasz przybytek oszczędziła? Cóż zaoferować
możecie?
Brat
Innocenty przyglądał się kobiecie badawczo i ciekawie, choć
opisano mu ją dokładnie. Niezwykle młodo wyglądająca twarz
całkiem przeczyła temu, co o jej wieku i dzieciach wiedziano, co
zwykle składano na karb pogańskich guseł, jakim się ponoć
oddawała. W twarzy tej, władczej i pełnej dumy, o regularnych,
przyjemnych rysach, z pięknie wykrojonymi ustami, równymi łukami
brwi i bladą cerą, jedynie oczy napawały niepokojem, wręcz
lękiem. Ciemne, zimne i złe. Twarde i bezlitosne, bardziej
okrwawionemu wojowi przystojące niż niewieście. Nic dziwnego, że
mawiano, iż uroki nimi rzuca. Zresztą, i zbroja i odzież jej ślady
krwi nosiły, świadcząc, że nie tylko z nazwy drużyną dowodziła,
a miecz nie tylko na urągowisko kościelnym moralizatorom u boku
nosiła. Mnich podniósł głowę i bez lęku spojrzał wprost w
źrenice królowej.
-
To raczej wy mnie o coś poprosiliście, wasza wysokość. Nie za
darmo, oczywista, i może nie tanio. Alem zdobył informacje, o które
mnie człowiek wasz, wasza wysokość, prosił. Zbyszko zwać się
kazał. Hasło, jakie rzec waszej wysokości miałem w dowód, że z
jego poręczenia przychodzę, brzmi „esztergom”***, cokolwiek to
by znaczyć miało.
Sygryda
z nową ciekawością obrzuciła niepozornego mnicha badawczym
spojrzeniem. Hasło się zgadzało, był to agent Zbyszka, a hasło
miało jej powiedzieć, że zlecił mu sprawę związaną ze śmiercią
jej ciotki, Adelajdy zwanej Białą Kneginią. Przez chwilę
zastanawiała się, jak Zbyszko owego benedyktyna do współpracy
pozyskał, czym też go zaszantażował lub przekupił. W gruncie
rzeczy jednak nie było to ważne i niewiele ją interesowało.
-
Mówcie.
-
Z zakonnic tych dwóch benedyktynek, jedna, siostra Consolata, jest
infirmeriuszką w klasztorze przez króla Stefana ufundowanym w Alba
Regia****. Druga, siostra Misericordia, na ziemie niemieckie odwołaną
została i ksienią uczyniona w klasztorku małym w Weissen
Berg*****, co między grodami Lubusza i Strzała leży, choć nieco
na zachód z traktu odbić trzeba.
Świętosława
nie pokazał po sobie, jak bardzo ją ta wiadomość ucieszyła. Oto
odnalazła niemieckie skrytobójczynie jej ciotki, a najlepsze, że
na jednej zdoła zemścić się sama i to już rychło. Consolata i
Misericordia, Pocieszenie i Miłosierdzie. Iście, piękne imiona
zakonne dla trucicielek.
-
Powiedzcie mi jeszcze, bracie Innocenty – podkreśliła drwiąco –
kto dowodzi grodem Lubusza?
-
Rycerz Ditmar von Steinburg, wasza wysokość.
Zimny
uśmiech wypłynął na usta królowej. Dzięki
wam, Bogowie,
pomyślała. Okazja, by przypomnieć drużynie o powodach i istocie
sojuszu, o powodach, dla których powinni z radością Niemców bić,
sama się nadarzała. W Lubuszy nie będzie żadnego otwierania bram,
nie będzie żadnych paktów, ni układów. Będzie tylko rzeź. Za
grody i wsie w Jutlandii z dymem puszczone, za Duńczyków
pomordowanych przez rycerza Ditmara von Steinburg z Holsztynu.
-
Jeszcze i tę wiadomość mam dla waszej wysokości od Zbyszka –
podjął po chwili mnich – że brat waszej wysokości z wojskiem
swoim granicę przeszedł i na Milsko wkroczył. W Zgorzelcu chlebem,
solą i kwieciem przez ludność i załogę grodową witany, ku
Budziszynowi zmierza.
-
To wszystko, coście mi rzec mieli?
-
Wszystko, wasza wysokość.
-
Zbyszko skontaktuje się z wami.
-
Wiem, wasza wysokość.
Po
wyjściu mnicha, Świętosława siedziała chwilę jeszcze, bawiąc
się półświadomie rękojeścią miecza. Bolko wreszcie na Milsko
wkroczył. Więc odwrotu już nie ma, czas skończyć zabawę z
niespiesznym zbieraniem łupów na Łużycach i wyruszyć mu na
spotkanie pod murami Miśni. Czas wprzódy podbić Łużyce do końca,
zgnieść Lubuszę, przy okazji na jej rządcy mszcząc się za
niemieckie napady na Danię. Czas
najwyższy z Niemczy ruszać.
Wyszła
z głównej sali i podeszła pod drzwi kwatery jarla. Ze spokojem, a
nawet pewną obojętnością spojrzała na wystający z drewna sztych
Ragnarowego miecza.
- Vossler? Vossler! - Ponowiła natarczywiej. - Znajdź mi Ottara, Gesta i Ulfara.
- Vossler? Vossler! - Ponowiła natarczywiej. - Znajdź mi Ottara, Gesta i Ulfara.
***
Burza
odchodziła na wschód, żegnając się dalekim grzmotem. Krople wody
deszczowej rozbijały się o drewniane deski podłogi, gdy jarl
powracający z trzema zagubionymi duszami przekroczył próg jednej z
komnat, gdzieś w Niemczy. Królowa omiotła wszystkich czterech
badawczym i czujnym spojrzeniem, a czego nie wyczytała z twarzy
winowajców, to znalazła w przekrwionych ślepiach Ragnara. Jarl
wytrzymał jej spojrzenie, a gdy niedbałym gestem odesłał z izby
trzech wojów, uniosła brew pytająco. Nim jednak zdążył co rzec,
machnęła ręką, zniechęcona.
-
Wiem. Nie jestem ślepa i głucha, wiem, o czym pół oddziału po
kątach gada.
-
Bredzą po nadmiarze piwa - niemal wzruszył ramionami. - Nie trza
się przejmować tym, co gadają. To tylko słowa, daleko im do
czynów.
Sygryda
potrząsnęła głową i uśmiechnęła się gorzko, bawiąc się
mieczem i obserwując odblaski słońca na jego głowni.
-
Jutro ruszamy z Niemczy. Czas nagli.
***
O
świcie gotowa do drogi drużyna czekała na placu, przed bramą
grodową. Sygryda przez chwilę przypatrywała się swym wojom z
wysokości galerii na palisadzie, stojąc nad ich głowami, świdrując
wzrokiem twarze i oczy, aż zaczęli je niepewnie spuszczać. Wsparła
się pod boki i przemówiła:
-
Wiem, co myślicie. Wiem, że narzekacie. Że nie w smak wam walka
dla mego brata, kniazia Bolesława. Nie pamiętacie już, że z jego
pomocą pobiliśmy zdrajcę i uzurpatora Tryggvasona. Nie pamiętacie
już, że sojusz z nim powstrzymał niemieckie najazdy na południową
Danię, w których ogniem i mieczem nas Niemcy nawracać chcieli,
grabiąc i mordując. Nie pamiętacie już imion i twarzy bliskich,
których w najazdach tych zamordowano. Nie szkodzi, to się zdarza –
rzuciła pobłażliwie – nie każdego Bogowie dobrą pamięcią
raczyli obdarować. Dlatego w dniach najbliższych wszyscy razem
przypomnimy sobie o tym. Wielu z was znane jest miano tego, kto
najsrożej Jutlandię południową pustoszył, kto najwięcej łupił,
palił i zabijał. Wielu z was wie, że Niemiec ten zwie się Ditmar
von Steinburg. Ocalałymi rodzinom ofiar ze spalonego przez Niemców
portu Hedeby ślubowałam jego śmierć. Teraz dotrzymam słowa.
Nawet tych z was, którzy już o wszystkim zapomnieli, powinna
ucieszyć wieść, że Ditmar von Steinburg, niech go Bogowie
przeklną, dowodzi obroną grodu Lubusza, który mamy o dwa dni
ostrej jazdy przed sobą. Tam nie będzie paktów ni układów. Tam
nie będzie haseł i poselstw. Tam nie zostawimy kamienia na
kamieniu. Moja chorągiew piastowska z orłem zostaje tutaj, powiewać
nad opanowaną Niemczą, a my dziś ruszamy pod duńską chorągwią
z krukiem. Na Lubuszę i Ditmara von Steinburg! Po krew i zemstę na
Niemcach! – krzyknęła. - Wypełniajcie rozkazy, jakie
dostajecie, zmroźcie im w żyłach tę zgniłą krew! Walczcie do
śmierci swojej lub ich! Siła taka, jak nasza jest nie do
zatrzymania. Zamknijcie umysły na lęk i ból, walczcie aż do
szaleństwa. Nie pozwólcie żadnemu z nich ujść cało. Pokażcie,
ilu z nich możemy zabić!******
Ostatnie
zdanie było słowami z popularnej pieśni bojowej, ułożonej przez
skalda Thorkella Ulfssona. Wers ten przetoczył się grzmiącym,
gniewnym zaśpiewem po placu, wylał za palisadę i grzmiał długo
echem w podniemczańskich lasach, powtórzony za królową przez
niemal setkę gardeł. Nim przebrzmiał, Sygryda już spinała konia,
a drużyna podrywała się do wyciągniętego kłusa za nią. Na
zachód. Na Lubuszę. I Ditmara von Steinburg.
~~~
*klasztor
benedyktynów w Zinna – jest drobnym anachronizmem, bowiem
oficjalnie przybytek zakonny (i to cystersów) został tam powołany
jakieś 150 lat później. Co nie wyklucza jednak, ze jakieś
małe zgromadzenie mnichów mogło tam być jeszcze przed oficjalną
fundacją dużego klasztoru.
**Nemci
perdita est. – (łac.) „Niemcza została stracona”. Kolejny
anachronizm, tym razem w drugą stronę, ale nie mogłam się
powstrzymać ;). Zdanie to zapisał kronikarz czeski w roku 990,
kiedy inny gród o tej samej nazwie, Niemcza śląska, została
stracona przez Czechy na rzecz Polan, albowiem zdobył ją i
przyłączył wraz z ładnymi kawałkami Śląska Mieszko I.
***„Esztergom”
– (węg.) Ostrzyhom, jedno z najstarszych miast węgierskich, wraz
z Budą i Białogrodem (Székesfehérvár) jedna z siedzib pierwszych
władców węgierskich, w tym Gejzy i św. Stefana. Posłużyło
Zbyszkowi za hasło akurat do tej konkretnej sprawy, ponieważ
Adelajda Biała Knegini była żoną Gejzy i macochą Stefana
(ożenionego z kolei z Gizelą, siostrą Henryka II bawarskiego).
****Alba
Regia – (łac.) Białogród Królewski, węg. Székesfehérvár.
Najstarsze miasto węgierskie, wraz z Budą i Ostrzyhomiem jedna z
siedzib pierwszych władców węgierskich, w tym Gejzy (przez Gejzę
zresztą założone) i św. Stefana. Stefan ufundował tam bazylikę,
kilka mniejszych kościołów czy też kaplic i klasztorów (podobnie
jak w ogóle w całym kraju). Białogród stał się potem nekropolią
królów węgierskich.
*****Weissen
Berg – słowiańska Biała Góra, nie mylić ze słynną czeską
Białą Górą.
******fragment
piosenki March of Cambreadth Heather Alexander, w
moim wolnym, bezrymowym i zupełnie niepoetyckim przekładzie (a
raczej adaptacji, bo ciut zmieniłam). W
oryginale ten fragment leci tak:
Follow
orders as you`re told,
make
their yellow blood run cold.
Fight
until you die or drop,
A
force like ours is hard to stop.
Close
your mind to stress and pain,
Fight
till you`re no longer sane
Let
no one damn cur pass by,
How
many of them can we make die!