Akcja tej opowieści rozpoczyna się w 1002 roku, jej miejsce to ziemie polskie i ich szeroko pojęte okolice. Przypominam, że panuje nam Bolesław, przez potomnych nazwany Chrobrym.

Dawniej blog ten znajdował się pod adresem: mad-and-evil.blog.onet.pl, jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, zajrzyj na pasek boczny.

sobota, 10 listopada 2012

6. Olaf Eriksson. Nowa kraina


Olaf Eriksson, zwany Halfdanem*, przypatrywał się ciekawie krainie, do której przybyli. Podobał mu się ten kraj. Przyglądał się mijanym z pokładu łodzi polom, puszczy, grodom. Przechadzał się i rozglądał po grodzie Poznaniu, w którym się zatrzymali, chyba na dłużej. Obserwował żyjących tu ludzi – zapracowanych kmieci, wojów o szerokich, szczerych twarzach, ładne dziewki. Obojętnie odprowadzał wzrokiem z rzadka się pokazujących księży chrześcijańskich, w większości chyba Niemców i Czechów. Choć ochrzczony, nie poddał się jeszcze całkiem nowej wierze, wprowadzanej w Danii powolnie i rozsądnie stopniowo przez króla Swena i wcześniej jego ojca Haralda. Sam na szyi nosił jeszcze, zawieszone razem, młot Thora i krzyż chrześcijańskiego Boga i nie bardzo umiał zrozumieć, czemu ci dwaj mieli by mieć coś przeciwko sobie.
Nie wahał się ani chwili ze zgłoszeniem się do wyjazdu z Danii razem z królową. Brał udział w wielu jej wcześniejszych wyprawach i wiedział, że z nią można liczyć i na lepsze łupy i przede wszystkim na krwawszą zabawę, niż z jej mężem, królem. Z eliminacjami do drużyny nie miał większych problemów. Jarl wybrał go, ponieważ Olaf wcześniej już z nimi pływał, a do tego nie miał ani rodziny, ani majątku, prócz tego, który nosił na sobie i przy sobie. Olaf nie żałował wyjazdu ani przez chwilę. W Danii nie trzymało go nic, a tu, w tej nowej krainie oczekiwała przygoda.
Kraj podobał mu się do tego stopnia, że Olaf zastanawiał się, czy by się tu nie osiedlić na stałe. Rozpościerające się wokół puszcze obiecywały obfite i ciekawe łowy. Pola wyglądały na żyzne i rodzące bogaty plon. Ludzie niezbyt gęsto zasiedlali ziemię, także można było czuć wokół siebie przestrzeń i swobodę, zupełnie inaczej niż w jego ojczystej Jutlandii. Grody co prawda nie były tak liczne, tak warowne ani piękne, jak w domu, jednak zapewniały dostęp do przedstawicieli wszystkich potrzebnych rzemiosł i ich wyrobów. Dziewki były hoże i rumiane, o oczach jak bławatki i śmiechu jak szemrzenie fal pod kadłubem łodzi i zupełnie nie płoszyły się i nie peszyły obecnością Duńczyków. Wprost przeciwnie. Królowa co prawda, zaraz po przybyciu do księstwa swego brata, zabroniła swej drużynie co bardziej ulubionych wikińskich rozrywek, jednak wyprawę i tak Olaf na razie uważał za udaną. Taak, kraj ten bardzo mu się podobał.
Nie mógł się też doczekać obiecanej wyprawy na Niemców. Nie dlatego wcale, że mu się czas dłużył w Poznaniu. I nie dlatego tylko, że Niemców nienawidził szczerze, odkąd jako dziesięciolatek był świadkiem ich rajdu na ziemię jutlandzką, spalenia swego ojczystego grodu i śmierci całej rodziny. Wtedy to właśnie, z grupą innych uciekinierów dotarł do Roskilde i pozostał w służbach królewskich aż do wyjazdu z najjaśniejszą panią, Sygrydą. Nie mógł się doczekać wyprawy przede wszystkim dlatego, że już zaczynał przemyśliwać, jakby się tu na niej zasłużyć królowej oraz jej bratu, panu tych ziem na tyle, żeby go nagrodził jakimś nadaniem, chociaż skromnego gródka albo ziemi, żeby mógł w tym kraju osiąść.
Spacerując po podgrodziu książęcego grodu, pochwycił ogniste spojrzenie roześmianej dziewczyny o kasztanowych włosach. Poczuł falę gorąca, zalewającą umysł i żyły i już miał podążyć za dziewczyną w jakiś wąski, ciemny zaułek. W porę przypomniał sobie jednak rozkaz i groźbę królowej, a także zimne, przekrwione, szare oczy jarla. Jak każdy wiking, nie przyznałby się nigdy, że boi się dowódcy i jego gniewu, wolał jednak nie ryzykować. Nie bez powodu przecież sądzono, że jarl Ragnar jest szalony.
Zrezygnowany Olaf poszedł nad rzekę i przysiadł na moście, zwieszając z niego nogi. Zaczął jeść zwędzony po drodze z jakiegoś kupieckiego straganu kołacz. Smak był zupełnie inny niż czegokolwiek, co kiedykolwiek próbował w Danii, ale nie przeszkadzało mu to. Przeciwnie, zamierzał poznać wszystkie smaki tej krainy, a nawet nauczyć się śmiesznej, szeleszczącej mowy miejscowych. Z nieukrywaną dumą i sentymentem utkwił wzrok w trzech pięknych, majestatycznych drakkarach, którymi przypłynęli, teraz unieruchomionych przy pomoście i wyglądających zupełnie jak uśpione łabędzie. W myślach natomiast już zaczął wyobrażać sobie z detalami wyprawę na Niemców, bitwy, rzezie, pożary, łupy i swoje zasługi bojowe. Uśmiechnął się, całkowicie zadowolony z życia.


*Halfdan – pół-Duńczyk, człowiek mieszanego pochodzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz