Olaf
Eriksson, zwany Halfdanem*, przypatrywał się ciekawie krainie, do
której przybyli. Podobał mu się ten kraj. Przyglądał się
mijanym z pokładu łodzi polom, puszczy, grodom. Przechadzał się i
rozglądał po grodzie Poznaniu, w którym się zatrzymali, chyba na
dłużej. Obserwował żyjących tu ludzi – zapracowanych kmieci,
wojów o szerokich, szczerych twarzach, ładne dziewki. Obojętnie
odprowadzał wzrokiem z rzadka się pokazujących księży
chrześcijańskich, w większości chyba Niemców i Czechów. Choć
ochrzczony, nie poddał się jeszcze całkiem nowej wierze,
wprowadzanej w Danii powolnie i rozsądnie stopniowo przez króla
Swena i wcześniej jego ojca Haralda. Sam na szyi nosił jeszcze,
zawieszone razem, młot Thora i krzyż chrześcijańskiego Boga i nie
bardzo umiał zrozumieć, czemu ci dwaj mieli by mieć coś przeciwko
sobie.
Nie
wahał się ani chwili ze zgłoszeniem się do wyjazdu z Danii razem
z królową. Brał udział w wielu jej wcześniejszych wyprawach i
wiedział, że z nią można liczyć i na lepsze łupy i przede
wszystkim na krwawszą zabawę, niż z jej mężem, królem. Z
eliminacjami do drużyny nie miał większych problemów. Jarl wybrał
go, ponieważ Olaf wcześniej już z nimi pływał, a do tego nie
miał ani rodziny, ani majątku, prócz tego, który nosił na sobie
i przy sobie. Olaf nie żałował wyjazdu ani przez chwilę. W Danii
nie trzymało go nic, a tu, w tej nowej krainie oczekiwała przygoda.
Kraj
podobał mu się do tego stopnia, że Olaf zastanawiał się, czy by
się tu nie osiedlić na stałe. Rozpościerające się wokół
puszcze obiecywały obfite i ciekawe łowy. Pola wyglądały na żyzne
i rodzące bogaty plon. Ludzie niezbyt gęsto zasiedlali ziemię,
także można było czuć wokół siebie przestrzeń i swobodę,
zupełnie inaczej niż w jego ojczystej Jutlandii. Grody co prawda
nie były tak liczne, tak warowne ani piękne, jak w domu, jednak
zapewniały dostęp do przedstawicieli wszystkich potrzebnych
rzemiosł i ich wyrobów. Dziewki były hoże i rumiane, o oczach jak
bławatki i śmiechu jak szemrzenie fal pod kadłubem łodzi i
zupełnie nie płoszyły się i nie peszyły obecnością Duńczyków.
Wprost przeciwnie. Królowa co prawda, zaraz po przybyciu do księstwa
swego brata, zabroniła swej drużynie co bardziej ulubionych
wikińskich rozrywek, jednak wyprawę i tak Olaf na razie uważał za
udaną. Taak, kraj ten bardzo mu się podobał.
Nie
mógł się też doczekać obiecanej wyprawy na Niemców. Nie dlatego
wcale, że mu się czas dłużył w Poznaniu. I nie dlatego tylko, że
Niemców nienawidził szczerze, odkąd jako dziesięciolatek był
świadkiem ich rajdu na ziemię jutlandzką, spalenia swego
ojczystego grodu i śmierci całej rodziny. Wtedy to właśnie, z
grupą innych uciekinierów dotarł do Roskilde i pozostał w
służbach królewskich aż do wyjazdu z najjaśniejszą panią,
Sygrydą. Nie mógł się doczekać wyprawy przede wszystkim dlatego,
że już zaczynał przemyśliwać, jakby się tu na niej zasłużyć
królowej oraz jej bratu, panu tych ziem na tyle, żeby go nagrodził
jakimś nadaniem, chociaż skromnego gródka albo ziemi, żeby mógł
w tym kraju osiąść.
Spacerując
po podgrodziu książęcego grodu, pochwycił ogniste spojrzenie
roześmianej dziewczyny o kasztanowych włosach. Poczuł falę
gorąca, zalewającą umysł i żyły i już miał podążyć za
dziewczyną w jakiś wąski, ciemny zaułek. W porę przypomniał
sobie jednak rozkaz i groźbę królowej, a także zimne,
przekrwione, szare oczy jarla. Jak każdy wiking, nie przyznałby się
nigdy, że boi się dowódcy i jego gniewu, wolał jednak nie
ryzykować. Nie bez powodu przecież sądzono, że jarl Ragnar jest
szalony.
Zrezygnowany
Olaf poszedł nad rzekę i przysiadł na moście, zwieszając z niego
nogi. Zaczął jeść zwędzony po drodze z jakiegoś kupieckiego
straganu kołacz. Smak był zupełnie inny niż czegokolwiek, co
kiedykolwiek próbował w Danii, ale nie przeszkadzało mu to.
Przeciwnie, zamierzał poznać wszystkie smaki tej krainy, a nawet
nauczyć się śmiesznej, szeleszczącej mowy miejscowych. Z
nieukrywaną dumą i sentymentem utkwił wzrok w trzech pięknych,
majestatycznych drakkarach, którymi przypłynęli, teraz
unieruchomionych przy pomoście i wyglądających zupełnie jak
uśpione łabędzie. W myślach natomiast już zaczął wyobrażać
sobie z detalami wyprawę na Niemców, bitwy, rzezie, pożary, łupy
i swoje zasługi bojowe. Uśmiechnął się, całkowicie zadowolony z
życia.
*Halfdan
– pół-Duńczyk, człowiek mieszanego pochodzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz