Akcja tej opowieści rozpoczyna się w 1002 roku, jej miejsce to ziemie polskie i ich szeroko pojęte okolice. Przypominam, że panuje nam Bolesław, przez potomnych nazwany Chrobrym.

Dawniej blog ten znajdował się pod adresem: mad-and-evil.blog.onet.pl, jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, zajrzyj na pasek boczny.

środa, 30 października 2013

25. Mętlik (Adelajda)

Ciężkie, przytłaczające ściany otaczały ją z czterech stron. Chłodny mur, który przez tyle lat dawał poczucie bezpieczeństwa i ukojenie, budził teraz jedynie strach. Miękkie baranie futro spoczywało na kamiennej posadzce, otulając czule bose stopy, którymi po nim stąpała od ciężkich drzwi do okien, za którymi roztaczał się widok na ogrody.
Drzewa starały się dorównać wzrostem najwyższym wieżom, a nie mogły sięgnąć nawet jej okna. Doprawdy, trudny cel sobie obrały. Zielone liście chroniły przed słońcem, otaczając alejki cieniem. Jakże chciała się tam znaleźć, kroczyć dróżką, nad sobą mieć konary, czuć słodki zapach kwitnących wiśni, słyszeć świergot wróbli!
Zamknęła oczy, przez chwilę czując na twarzy wiatr, słysząc szum gałązek tańczących na podmuchach, szept wody w strumieniu, nawoływania braci, bzyczenie owadów, mocny zapach róż. Wszystkie dźwięki tworzyły najpiękniejszą melodię, zapachy najcudowniejsze perfumy, a kolory najwspanialszy obraz. Jednak gdy otworzyła oczy znów znajdowała się w swojej komnacie, otoczona ciężkimi ścianami i wizerunkami Matki Boskiej.
Czując, jak wypełnia ją złość kopnęła w kolumienkę łoża. Bezczelne, nie rozsypało się w proch, tylko chamsko spowodowało ból w palcach. Jęknęła z bezsilności i opadła na łóżko. Było za miękkie. Nigdy się na nim nie wysypiała. Pościel była za sztywna. Kolumny miały przerażające zdobienia. Znów zamknęła oczy.
Chciała dotknąć jantaru, który wisiał na rzemieniu, będącym zawsze na jej szyi. W pierwszym odruchu spanikowała, gdy nie wyczuła kamienia. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że przecież oddała go jednemu z wojów królowej Sygrydy Storrady. Uśmiechnęła się, przypominając sobie jego twarz. Ponownie zaczęła odtwarzać wszystkie wypowiedziane przez niego słowa, jednak robiła to tak często, że już nie wiedziała, czy sama je wymyśliła, czy rzeczywiście je usłyszała. Gdy dochodziła do obrazu małego domku, krzyku dziecka, zawsze pojawiał się ojciec. I tym razem nie było inaczej. Przygryzła wargę, czując, jak łzy pod powiekami pieką, chcąc się wydostać. Uniosła powieki, pozwalając kropelkom potoczyć się po skroniach i zniknąć we włosach.
Patrzyła w sufit, zastanawiając się, czy ktoś w ogóle zauważyłby jej zniknięcie, czy ktokolwiek by się przejął z innego powodu niż polityczny.
- Ojciec- powiedziała na głos, nie mogąc znieść ciszy.
Od kilku dni z nikim nie rozmawiała. Próbowała zamieniać kilka słów ze służbą, jednak ci unikali jej i jak najszybciej starali się ulotnić z komnat. Piastunka przychodziła tylko po to, by zaprowadzić ją do kaplicy. Ksiądz, z którym miała kontakt, jedynie klepał z nią modlitwy. Sambor, który nadal sterczał za drzwiami nie był zbyt interesującym rozmówcą. Na tym polegała kara. Ograniczono jej kontakty do minimum, wypuszczano z komnaty jedynie do kaplicy. Musiała przyznać, że skutkowało. Sama się wyniszczała swoimi myślami.
- Ojciec oddał mnie do zakonu. Woli synów. Obojętna mu jestem, mam być jedynie idealną zakonnicą, by nie psuć mu opinii - odpowiedziała samej sobie. - Regelinda… Regelinda wyjedzie niedługo i też zapomni. Bracia… Prawie z nimi nie rozmawiam. Matka... Ma za dużo na głowie, by się przejąć. Olaf? - zapytała nieśmiało, po raz kolejny oczarowana, jak to imię dziwnie układa się na języku.
Parsknęła śmiechem. Łzy ponownie pociekły po skroniach. Podniosła się do pozycji siedzącej i zaczęła zwijać ze śmiechu, trzymając za brzuch.
- Tak, tak… Bogowie, żeby być tak naiwnym, to trzeba mieć wybitne zdolności. Każdemu masz tak zamiar wierzyć? - wyśmiała samą siebie, ścierając łzy.
- Nie każdemu…- spróbowała się bronić.
- Już to widzę. Czemu mu?
- Bo on… - urwała, nie wiedząc, co on takiego ma, że mu ufa.
- Bo on pewnie teraz gwałci jakąś bogu ducha winną dziewczynkę w krzakach?- spróbowała sobie pomóc.
- Nie - zaprzeczyła pośpiesznie, wstając. – A gwałci? - dodała już mniej stanowczo.
Sam się przyznał, dokończyła już w myślach.
Ponownie usiadła. To wszystko jest… niemożliwe. Ona nie może kochać takiego człowieka, chociażby dlatego, że ma jakieś zasady moralne. Wróćmy, ona wcale nie może kochać. Do cholery jest zakonnicą! Poza tym wcale go nie zna…
Przetarła rękawem policzki i spojrzała na swoją wiecznie palącą się świecę. Czekała, aż zrozumie, aż Bogowie jej pomogą, aż wyjaśnią… wiedziała jednak, że są kapryśni i prawdopodobnie znów pozostawią ją na pastwę samej siebie. Mimo wszystko wpatrywała się w płomień, błagając o pomoc.
Gdy na niebie pojawiły się błyszczące promyki, a odpowiedź nie nadeszła, jedynie większy mętlik powstał w jej głowie, osunęła się na kolana i ukryła twarz w dłoniach. Pierwszy raz w życiu poważnie,zaczęła szeptać słowa: Pater noster, qui es in caelis, sanctificetur nomen tuum…, prosząc o zrozumienie. O wybaczenie. O pomoc.
Długo jednak nie trwała na klęczkach.
- Zgłupiałaś do reszty, nie dość, że mówisz z samą sobą, to jeszcze modlisz się do wymysłu - fuknęła do siebie, wstając.
Otrzepała suknię i podeszła znów do okna. Ujrzała w nich kraty. Przerażona, cofnęła się. Spojrzała ponownie. Kraty nadal były. Stała na środku celi. Więzienia o zdobionych, drogich meblach, ścianach dekorowanych obrazami, wybornych posiłkach, z kajdanami zwanymi religią, kagańcem o wdzięcznej nazwie wiara, zamkach o imieniu kultura i etykieta oraz prętach: urodzenie, wychowanie, rozsądek.

Usiadła na dywanie i ponownie tego dnia ukryła twarz w dłoniach, pozwalając całej sile, woli walki, o której szeptano na dworze, podobieństwu do ciotek, ulotnić się z niej i ulecieć przez szpary w kratach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz