Jarl
nie mógł mieć pojęcia, że gdy spał snem sprawiedliwego,
całkowicie zresztą zasłużonym, przez komnatę Królowej gromada
ludzi się przewinęła, żywo z najjaśniejszą panią Sygrydą o
różnorakich sprawach dyskutując. Ani to więc Araba nie mógł
kojarzyć, ani znachorki co przyszła mu ranę obejrzeć, ani nawet
Gesta, co się niby szczur zakradał, zaraz to z okruchem łaski do
swoich szczelin i jam zbutwiałych mknąc. Nieświadomy zdarzeń
minionych, co go za czasu snu wyszydziły, nadgarstkami przetarł
zmęczone powieki. A rozbudziwszy się zupełnie, zamrugał
zaskoczony, przez okiennice dostrzegając, że już od dobrych kilku
kwartałów dzień najzwyklejszy w Krośnie panuje. Wbrew nakazom
rozsądku z łoża się zwlekłszy, gdy Sygryda na drugi bok się
przewracała, tunikę a zaraz potem kolczę, na siebie zarzucając,
pasem skórzanym całość otoczył, wojów swoich we grodzie pragnąc
wyszukać.
Królowa
twierdziła ostatnim wieczorem, że drużynnicy albo to w karczmie na
umór piją, albo w kościele krzyżem na posadzkach leżą. Jedno i
drugie hańbą było w oczach jarla, który zarówno do opijania się
w czasie służby, jak i zbyt gorliwej modlitwy niezbyt obojętny
miał stosunek. Oba zachowania kary były w oczach Ragnara warte, a
rodzaj kary, tutaj bladą twarz wykrzywił ponury uśmiech, a w
przekrwionych oczach rozbłysły tajemnicze iskierki, rodzaj kary nie
umknie rodzajowi przewinienia. Dobrej myśli, bo reakcji wojów na
karę był pewny, opuścił kwaterę, stopy swoje cichutko na deskach
stawiając, by którego co czujniejszego woja nie zbudzić, na
gorącym uczynku go nie złapawszy.
Zamiast
do grodowej kaplicy, gdzie bliżej miał, a echa litanii po grodzie
się niosły, udał się od razu do karczmy, szukając Ottara, co się
na umór zwykł opijać, a później w nieznanych sobie łożach
budzić, ramieniem równie zaskoczone kobiety obejmując. Wbrew
najczarniejszym wizjom, które drodze towarzyszyły, rzeczywistość
okazała się nie miej czarna, jeśli nie czarniejsza. Między
powywracanymi stołami, rozbitymi krzesłami i szeregiem rozrzuconych
ciał miejscowych, którzy zdaniem jarla sami sobie zasłużyli na
ten los, próbując w mocnej głowie przegonić drużynników
Sygrydy, siedział na samotnym krześle Torfsen, najspokojniej w
świecie upijając miodu z pucharu. Ragnar, niby to cień drapieżcy,
bezszelestnie pojawił się obok niego, dłonią swoją zatrzymując
czarę w połowie drogi do ust drużynnika. Rozwodnione oczy,
zdziwione, że ktoś jeszcze ma siłę się ruszyć, uniosły się w
wyrazie zapytania.
-
Masz jeszcze te żółte wstążeczki, co ci je mateczka dała jakżeś
opuszczał Danię?
Ottar
zamrugał nerwowo, chcąc się sprzed oczu pozbyć natrętnego widma.
-
A co, jarlowi potrzeba do włosów, co by mógł...
Nie
dokończył, choć szło mu całkiem nieźle to powolne głosowanie
każdego słóweczka. Puchar upadł na podłogę, gdy ręka dowódcy
zacisnęła się na tętnicy szyjnej, a spokojny, acz ponury głos
nie pojawił się na granicy słyszalności, radząc Ottarowi, żeby
natychmiast wytrzeźwiał.
-
Pójdziesz teraz, Torfsen, prosto do miejsca, gdzie wstążeczki
ukryłeś, po drodze każdemu napotkanemu drużynnikowi, powtarzam,
drużynnikowi, rozkazy przekazując, aby natychmiast na placu,
co go z okien Królowej widać, co do jednego się stawili.
Zrozumiałeś?
Uścisk
zelżał minimalnie, jedynie na tyle, by woj mógł głową skinąć.
Na twarzy jarla mignął cień półuśmiechu. Wtem uścisk zelżał
zupełnie, tak, że Ottar mógł rękami wymacać czy szyja dalej na
całej swej długości się z głową styka. Tak było. Pozwolił
sobie na oddech ulgi, zbierając się z siedziska, mając na uwadze
swój najważniejszy życiowy cel: spełnić rozkaz dowódcy, co się
tłumaczy życie zachować i do mateczki, biedaczce w Dani
pozostałej, powrócić z worami złota.
***
Drużyna
klęczała przed okiennicami Sygrydy, ku gawiedzi przygranicznej
uciesze, bez słowa skargi trzeźwiejąc lub o pacierzu popołudniowym
zapominając. Prawie setka par oczu jeśli nie przed krzyżem na
posadzkach leżeniem zastałych, to równie przez miód rozbieganych,
wpatrywała się w siedzącego na murze jarla, któremu półuśmiech
ponury z twarzy nie odchodził. Wtem odezwał się jarl głosem nad
podziw dlań pogodnym, prawie, że radosnym.
-
Torfdottir ma dla was prezent, o szlachetne duńskiego narodu
niewiasty, coście ku chwale ojczyzny do polańskiego kraju przybyły,
wygodne suknie na włosiennice zamieniając.
W
tym momencie zaniepokojone formą i wesołością jarla oblicza
prawie setki wojów skierowały się na Ottara, dotąd rozpaczliwie
brodę zakrywającego, z której był przecie znany na całą Danię,
Szwecję, a nawet Norwegię.
-
Ottarko, kochana moja, pokaż reszcie siostrzyczek, jaki to prezent z
ramienia mateczki twojej otrzymają. Nie przedłużaj trwania reszty
wojenek w niepewności...
Ottar,
który na prośbę jarla nazwisko swoje na Torfdottir przemianował,
wzbudzając powszechną wesołość i złośliwe komentarze,
niechętnie acz usłużnie ręce z brody zabrał, całemu oddziałowi
ukazując szereg kolorowych kokardek, cudownie zdobiących jego
poważany w całej krainie zarost.
-
Na wszystkich Bogów... – Jednooki Hall poderwał się z klęczek,
ślepie wytrzeszczając zupełnie tak, jakby dwie zburzchacone
przezeń niewiasty za nim z Dani przypłynęły, zemsty szukając.
Ragnar
zeskoczył z kamiennego ogrodzenia, demonstracyjnie rozprostowując
palce.
-
Mamy już pierwszą wojenkę, która dostąpi zaszczytu przywdziania
tej cudownej wstążki – wyrzekł tonem nie znającym sprzeciwu.
Ottar, niby na szafot idący, poczłapał pomocniczo, tachając ze
sobą pokaźny worek różnobarwnych wstążeczek i nitek. -
Torfdottir, wspomóż towarzyszkę Hallgrimdottir w doborze koloru,
który podkreśli urzekające spojrzenie wyryte w głębokiej zieleni
jej tęczówki. A później poinstruuj dziewczynki o ich
teraźniejszych prawach i obowiązkach względem dowódcy, podczas
gdy ten przypomni o waszym istnieniu Królowej, bądź nie – jarl
zawahał się, spoglądając sadystycznie na każdego z wojów –
któryś z was do niej pójdzie.
Oddział
zamarł, świdrując rozwodnionymi oczami niewzruszoną twarz
dowódcy, gdzieniegdzie ktoś zaklął, inny przeżegnał się,
niektórzy zaś roześmiali się głośno, nie wierząc w to, co
przyszło im usłyszeć. Wszyscy jednak bez wyjątku w ostatecznym
rozrachunku poddali się karze, wysłuchując przemówienia Ottara o
tym, że rola kobiety w oddziale jest mniejsza niż żadna, ich racje
żywieniowe zostają zmniejszone, a wszelakie trunki zakazane. Do
kościoła też mają zakaz chodzić, bo od dnia dzisiejszego aż do
chwili, gdy Królowa się za nimi wstawi albo Niemcy wojnę wygrają, zostają osobami pozbawionymi wiary. Cokolwiek wojowie o tym
wszystkim myśleli, to zachowali dla siebie.
-
Torfdottir wystąp - zwrócił się do oddziału jarl, nie bacząc na
miejscowych świadków, którzy z wolna rozkładali drewniane
siedziska przyglądając się przedstawieniu. - Drużynę wojenek
zebrać, bo na wyprawę ruszamy. I z życiem kobitki, bo do waszych
mateczek was wyślę. A ty, Hallgrimdottir – dowódca spojrzał na
jednookiego woja przyodzianego w żółte kokardki. - Zamelduj
najjaśniejszej pani Sygrydzie, żeście, panienki, gotowe. I na
wyprawę trzeba wam ruszać, byście jakiego bogatego szlachcica
polańskiego dla okupu uwiodły.
Hall’vinga,
jak to kobieta zmiennego będąc charakteru, a potrzeb wręcz
ogromnych, przez dłuższą chwilę w jednego mężczyznę w oddziale
spojrzenie kierowała, czerwieniąc się raz po raz. Pewno powiedzieć
coś pragnęła, miłość swoją wyznać albo choć, tak była
nieśmiała, naostrzony miecz komplementować, teraz jednak nie mogąc
słów znaleźć mrugnęła spłoszona, ku komnatom swej pani,
wspomożycielki Sygrydy, biegnąc, by ku swej radość z sercem się
w piersi miotającym, ku jarlowi spojrzenia pełne uczuć sprzecznych
kierować, już po złożeniu przykazanej relacji.
Królowa,
ów raport osobliwy przyjąwszy, ze śmiechu się dławiąc, konia
przez Solv`eigę podprowadzonego dosiadła. Co jakiś czas jeno wzrok
jej poważniał, gdy spojrzenie niespokojne na jarla rzucała, czyliż
już całkiem z ran wydobrzał. Brzeg wystrzępiony ucha odciętego
większy mu jeszcze, niż dawniej, obraz szaleńca nadawał.
Ku
lasu granicy rzucił oddział osobliwy, samemu niby pomyleńcowi
wśród tej kobiecej drużyny przyszło mu kłusować, tedy na samym
tyle z Królową zostając, co by ich Niemcy z resztą wojenek nie
skojarzyli. Ostrożnie też naprzód się poruszali, czujnie
niebezpieczeństwa nasłuchując i wypatrując. Za nimi zamknęły
się wrota krośnieńskiego grodu, przed nimi rozstępowała się
odwieczna wielkopolska puszcza, jak morze chciwie wędrowców
nieostrożnych pochłaniająca. Królowa, wesołość stłumiwszy, na
rękojeści miecza dłoń trzymała.
-
Jak twoja rana, Ragnar? - spytała cicho, by dźwiękiem nazbyt
głośnym cichego jak na Duńczyków pochodu nie wydać.
Jarl
na te słowa dłonią po kolczy przejechał, co na niej nadal ślady
walki było widać, czasu bowiem nie miał, by na nowo żelazne
obręcze scalić.
- Dobrze, pani. Znachorka, choć stara i ledwo swój nos widząca, na robocie się zna, co widać, bo właściwie z ramieniem problemów nie mam, jeno mrowi od wieczora, kiedy mnie tą maścią ziołową oblepiła, ku mej uciesze.
- Dobrze, pani. Znachorka, choć stara i ledwo swój nos widząca, na robocie się zna, co widać, bo właściwie z ramieniem problemów nie mam, jeno mrowi od wieczora, kiedy mnie tą maścią ziołową oblepiła, ku mej uciesze.
Głową
skinęła, odpowiedzią ucieszona, tym bardziej, że kto jak kto, ale
ona wiedziała doskonale, że zbyt wiele jarl w nocy odpocząć nie
zdołał. Rychło też zamknęły się za nimi zarośla leśnego
poszycia, iście jakby fale morza właśnie. W lesie chłodno było i
szaro, w oddali zaś, nad koronami drzew, daleki pomruk burzy znów
nadchodzącej rozbrzmiewał.
Jarl
już chciał coś do Królowej powiedzieć, gdy zobaczył, że
Ottar’vinga próbuje swoją żółtą kokardę brodą przysłonić.
Wtem spiął konia do podkomendnej się kierując i o wyjaśnienia
pytając. Gdy niczego sensownego wojenka nie wymyśliła, jeszcze
jedną, tak w ramach suplementu, kokardę, by do kolczy ją
przyczepić, dostała. Ta czerwona była, do szaliczka przez mateczkę
Torfdottir, kolorystycznie podobna.
Królowa
poczynania woja skwitowała pogardliwym prychnięciem, jarlowe zaś
kolejnym głowy skinieniem. Na najgorsze kary zasługiwali ci, co
rozkazy jej złamali, w czasie wyprawy upijając się haniebnie, oraz
ci, co wstyd jej przynieśli, wobec grodu całego przed Krystem tak
spektakularnie się kajając i modły zanosząc do boga co jej był
cokolwiek nienawistnym.
***
Rozdzieli
się. Za przykazaniem dowódcy, a za aprobatą Królowej, setka wojów
uformowała trzy oddziały, dwa w liczbie wojów około czterdziestu
i mniejszy, dowodzony osobiście przez jarla, a złożony z wojów
najgłupszego, najbardziej brutalnego, no i kilku mądrzejszych,
których dowódca wolał mieć na oku przez cały czas trwania
wyprawy.
Oddział
pierwszy miał na Niemców, gościńcem z wozami obładowanymi
umykających, od wschodu napaść, czyniąc w ich szeregach zamęt,
ku uciesze dowódczyni hufca - Gestiny Geirdottir. Od
zachodu miał ich najechać hufiec przedni pod rozkazami samej
Królowej, wspomaganej dzielnie przez Ottar’vingę Żółtą
Kokardę, córę przedniego woja Torfa. Ostatni pododdział, złożony
z szóstki wojenek tak dalece niekompatybilnych, że ich kroki
poprzedzone były na staje wrzaskami dziewuszek, napaść miał na
Niemczyków z góry, co się czyta odwrócić uwagę i wykonać pracę
tych „w pierwszym rzędzie”.
Ragnar
podszedł do brzegu skarpy, spoglądając na ustawienie oddziału zza
chybotliwej brzózki. Daleko przed właściwą drużyną Niemców
posuwał się zastęp rozpoznawczy, dowodzony przez kolejnego
młokosa, który nie potrafił właściwie maskować swoich ludzi.
Jarl wycofał się zniesmaczony prostactwem.
-
Solv’vingo pójdziesz do towarzyszki Torfdottir z wiadomością o
zastępie zwiadowczym, niech zmotywuje dziewczątka i rozważy z
panią, Sygrydą, jak zaatakują.
Dziewuszka
nerwowo skinęła głową, czekając na dalsze rozkazy, gdy te się
nie pojawiły, chyłkiem umknęła w drzewinę, gdzie wkrótce
zniknęła.
-
A ty ukochana córeczko Teita, tego który z takim uporem chciał cię
na porządną niewiastę wychować, bo mateczka twoja od połogu w
głębi ziemi odsypia krótkie życie, pobiegniesz teraz prosto do
Gesty, przekazując jej, żeby z atakiem poczekała, aż sami się
środkiem zajmiemy – zwrócił się do Toke’ego, głupka,
sieroty, jedynego w całym oddziale, któremu jedno było za kogo
mają go ludzie, głosem bezbarwnym acz, jak zwykle w tym przypadku,
raczej sugerującym.
I
tak oddzialik zmniejszył się do liczby pięciu towarzyszy. Cztery
wojenki i cień, kalkulowało dobrze na główny atak, zdaniem
Królowej w każdym skrawku samobójczy.
Cztery
kwartały później na przygranicznej ziemi nie został żaden żywy
Niemiec, który śmiałby do widmowego oddziału należeć. O
czym trzeba wspomnieć główną siłą, która przeważyła szalę
zwycięstwa na stronę Duńczyków, była niesamowita wprost panika
wśród Niemczyków, gdy setka wojów, przyodzianych w karnawałowe
kokardy w różnorakich odcieniach, napadła na nich, wyłaniając
się z lasu. Za wszystko inne zapłacisz brzęczącymi monetami.
Jednak oblicza ich twarzy trwają tak, bezcenne, wpisane w szereg
najdziwaczniejszych wojennych wspomnień.
*
wojenki - nie wiem jaka jest żeńska forma "woja", więc
tak już zostanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz