Akcja tej opowieści rozpoczyna się w 1002 roku, jej miejsce to ziemie polskie i ich szeroko pojęte okolice. Przypominam, że panuje nam Bolesław, przez potomnych nazwany Chrobrym.

Dawniej blog ten znajdował się pod adresem: mad-and-evil.blog.onet.pl, jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, zajrzyj na pasek boczny.

wtorek, 24 września 2013

23. Wojenki bez skazy (Ragnar)

Jarl nie mógł mieć pojęcia, że gdy spał snem sprawiedliwego, całkowicie zresztą zasłużonym, przez komnatę Królowej gromada ludzi się przewinęła, żywo z najjaśniejszą panią Sygrydą o różnorakich sprawach dyskutując. Ani to więc Araba nie mógł kojarzyć, ani znachorki co przyszła mu ranę obejrzeć, ani nawet Gesta, co się niby szczur zakradał, zaraz to z okruchem łaski do swoich szczelin i jam zbutwiałych mknąc. Nieświadomy zdarzeń minionych, co go za czasu snu wyszydziły, nadgarstkami przetarł zmęczone powieki. A rozbudziwszy się zupełnie, zamrugał zaskoczony, przez okiennice dostrzegając, że już od dobrych kilku kwartałów dzień najzwyklejszy w Krośnie panuje. Wbrew nakazom rozsądku z łoża się zwlekłszy, gdy Sygryda na drugi bok się przewracała, tunikę a zaraz potem kolczę, na siebie zarzucając, pasem skórzanym całość otoczył, wojów swoich we grodzie pragnąc wyszukać.
Królowa twierdziła ostatnim wieczorem, że drużynnicy albo to w karczmie na umór piją, albo w kościele krzyżem na posadzkach leżą. Jedno i drugie hańbą było w oczach jarla, który zarówno do opijania się w czasie służby, jak i zbyt gorliwej modlitwy niezbyt obojętny miał stosunek. Oba zachowania kary były w oczach Ragnara warte, a rodzaj kary, tutaj bladą twarz wykrzywił ponury uśmiech, a w przekrwionych oczach rozbłysły tajemnicze iskierki, rodzaj kary nie umknie rodzajowi przewinienia. Dobrej myśli, bo reakcji wojów na karę był pewny, opuścił kwaterę, stopy swoje cichutko na deskach stawiając, by którego co czujniejszego woja nie zbudzić, na gorącym uczynku go nie złapawszy.
Zamiast do grodowej kaplicy, gdzie bliżej miał, a echa litanii po grodzie się niosły, udał się od razu do karczmy, szukając Ottara, co się na umór zwykł opijać, a później w nieznanych sobie łożach budzić, ramieniem równie zaskoczone kobiety obejmując. Wbrew najczarniejszym wizjom, które drodze towarzyszyły, rzeczywistość okazała się nie miej czarna, jeśli nie czarniejsza. Między powywracanymi stołami, rozbitymi krzesłami i szeregiem rozrzuconych ciał miejscowych, którzy zdaniem jarla sami sobie zasłużyli na ten los, próbując w mocnej głowie przegonić drużynników Sygrydy, siedział na samotnym krześle Torfsen, najspokojniej w świecie upijając miodu z pucharu. Ragnar, niby to cień drapieżcy, bezszelestnie pojawił się obok niego, dłonią swoją zatrzymując czarę w połowie drogi do ust drużynnika. Rozwodnione oczy, zdziwione, że ktoś jeszcze ma siłę się ruszyć, uniosły się w wyrazie zapytania. 
      - Masz jeszcze te żółte wstążeczki, co ci je mateczka dała jakżeś opuszczał Danię?
Ottar zamrugał nerwowo, chcąc się sprzed oczu pozbyć natrętnego widma.
      - A co, jarlowi potrzeba do włosów, co by mógł...
Nie dokończył, choć szło mu całkiem nieźle to powolne głosowanie każdego słóweczka. Puchar upadł na podłogę, gdy ręka dowódcy zacisnęła się na tętnicy szyjnej, a spokojny, acz ponury głos nie pojawił się na granicy słyszalności, radząc Ottarowi, żeby natychmiast wytrzeźwiał.
      - Pójdziesz teraz, Torfsen, prosto do miejsca, gdzie wstążeczki ukryłeś, po drodze każdemu napotkanemu drużynnikowi, powtarzam, drużynnikowi, rozkazy przekazując, aby natychmiast na  placu, co go z okien Królowej widać, co do jednego się stawili. Zrozumiałeś?
Uścisk zelżał minimalnie, jedynie na tyle, by woj mógł głową skinąć. Na twarzy jarla mignął cień półuśmiechu. Wtem uścisk zelżał zupełnie, tak, że Ottar mógł rękami wymacać czy szyja dalej na całej swej długości się z głową styka. Tak było. Pozwolił sobie na oddech ulgi, zbierając się z siedziska, mając na uwadze swój najważniejszy życiowy cel: spełnić rozkaz dowódcy, co się tłumaczy życie zachować i do mateczki, biedaczce w Dani pozostałej, powrócić z worami złota.
  
***
  
Drużyna klęczała przed okiennicami Sygrydy, ku gawiedzi przygranicznej uciesze, bez słowa skargi trzeźwiejąc lub o pacierzu popołudniowym zapominając. Prawie setka par oczu jeśli nie przed krzyżem na posadzkach leżeniem zastałych, to równie przez miód rozbieganych, wpatrywała się w siedzącego na murze jarla, któremu półuśmiech ponury z twarzy nie odchodził. Wtem odezwał się jarl głosem nad podziw dlań pogodnym, prawie, że radosnym.
      - Torfdottir ma dla was prezent, o szlachetne duńskiego narodu niewiasty, coście ku chwale ojczyzny do polańskiego kraju przybyły, wygodne suknie na włosiennice zamieniając.
W tym momencie zaniepokojone formą i wesołością jarla oblicza prawie setki wojów skierowały się na Ottara, dotąd rozpaczliwie brodę zakrywającego, z której był przecie znany na całą Danię, Szwecję, a nawet Norwegię.
     - Ottarko, kochana moja, pokaż reszcie siostrzyczek, jaki to prezent z ramienia mateczki twojej otrzymają. Nie przedłużaj trwania reszty wojenek w niepewności...
Ottar, który na prośbę jarla nazwisko swoje na Torfdottir przemianował, wzbudzając powszechną wesołość i złośliwe komentarze, niechętnie acz usłużnie ręce z brody zabrał, całemu oddziałowi ukazując szereg kolorowych kokardek, cudownie zdobiących jego poważany w całej krainie zarost.
      - Na wszystkich Bogów... – Jednooki Hall poderwał się z klęczek, ślepie wytrzeszczając zupełnie tak, jakby dwie zburzchacone przezeń niewiasty za nim z Dani przypłynęły, zemsty szukając.
Ragnar zeskoczył z kamiennego ogrodzenia, demonstracyjnie rozprostowując palce.
      - Mamy już pierwszą wojenkę, która dostąpi zaszczytu przywdziania tej cudownej wstążki – wyrzekł tonem nie znającym sprzeciwu. Ottar, niby na szafot idący, poczłapał pomocniczo, tachając ze sobą pokaźny worek różnobarwnych wstążeczek i nitek. - Torfdottir, wspomóż towarzyszkę Hallgrimdottir w doborze koloru, który podkreśli urzekające spojrzenie wyryte w głębokiej zieleni jej tęczówki. A później poinstruuj dziewczynki o ich teraźniejszych prawach i obowiązkach względem dowódcy, podczas gdy ten przypomni o waszym istnieniu Królowej, bądź nie – jarl zawahał się, spoglądając sadystycznie na każdego z wojów – któryś z was do niej pójdzie.
Oddział zamarł, świdrując rozwodnionymi oczami niewzruszoną twarz dowódcy, gdzieniegdzie ktoś zaklął, inny przeżegnał się, niektórzy zaś roześmiali się głośno, nie wierząc w to, co przyszło im usłyszeć. Wszyscy jednak bez wyjątku w ostatecznym rozrachunku poddali się karze, wysłuchując przemówienia Ottara o tym, że rola kobiety w oddziale jest mniejsza niż żadna, ich racje żywieniowe zostają zmniejszone, a wszelakie trunki zakazane. Do kościoła też mają zakaz chodzić, bo od dnia dzisiejszego aż do chwili, gdy Królowa się za nimi wstawi albo Niemcy wojnę wygrają, zostają osobami pozbawionymi wiary. Cokolwiek wojowie o tym wszystkim myśleli, to zachowali dla siebie.
      - Torfdottir wystąp - zwrócił się do oddziału jarl, nie bacząc na miejscowych świadków, którzy z wolna rozkładali drewniane siedziska przyglądając się przedstawieniu. - Drużynę wojenek zebrać, bo na wyprawę ruszamy. I z życiem kobitki, bo do waszych mateczek was wyślę. A ty, Hallgrimdottir – dowódca spojrzał na jednookiego woja przyodzianego w żółte kokardki. - Zamelduj najjaśniejszej pani Sygrydzie, żeście, panienki, gotowe. I na wyprawę trzeba wam ruszać, byście jakiego bogatego szlachcica polańskiego dla okupu uwiodły.
Hall’vinga, jak to kobieta zmiennego będąc charakteru, a potrzeb wręcz ogromnych, przez dłuższą chwilę w jednego mężczyznę w oddziale spojrzenie kierowała, czerwieniąc się raz po raz. Pewno powiedzieć coś pragnęła, miłość swoją wyznać albo choć, tak była nieśmiała, naostrzony miecz komplementować, teraz jednak nie mogąc słów znaleźć mrugnęła spłoszona, ku komnatom swej pani, wspomożycielki Sygrydy, biegnąc, by ku swej radość z sercem się w piersi miotającym, ku jarlowi spojrzenia pełne uczuć sprzecznych kierować, już po złożeniu przykazanej relacji.
Królowa, ów raport osobliwy przyjąwszy, ze śmiechu się dławiąc, konia przez Solv`eigę podprowadzonego dosiadła. Co jakiś czas jeno wzrok jej poważniał, gdy spojrzenie niespokojne na jarla rzucała, czyliż już całkiem z ran wydobrzał. Brzeg wystrzępiony ucha odciętego większy mu jeszcze, niż dawniej, obraz szaleńca nadawał.
Ku lasu granicy rzucił oddział osobliwy, samemu niby pomyleńcowi wśród tej kobiecej drużyny przyszło mu kłusować, tedy na samym tyle z Królową zostając, co by ich Niemcy z resztą wojenek nie skojarzyli. Ostrożnie też naprzód się poruszali, czujnie niebezpieczeństwa nasłuchując i wypatrując. Za nimi zamknęły się wrota krośnieńskiego grodu, przed nimi rozstępowała się odwieczna wielkopolska puszcza, jak morze chciwie wędrowców nieostrożnych pochłaniająca. Królowa, wesołość stłumiwszy, na rękojeści miecza dłoń trzymała.
      - Jak twoja rana, Ragnar? - spytała cicho, by dźwiękiem nazbyt głośnym cichego jak na Duńczyków pochodu nie wydać.
Jarl na te słowa dłonią po kolczy przejechał, co na niej nadal ślady walki było widać, czasu bowiem nie miał, by na nowo żelazne obręcze scalić.
      - Dobrze, pani. Znachorka, choć stara i ledwo swój nos widząca, na robocie się zna, co widać, bo właściwie z ramieniem problemów nie mam, jeno mrowi od wieczora, kiedy mnie tą maścią ziołową oblepiła, ku mej uciesze.
Głową skinęła, odpowiedzią ucieszona, tym bardziej, że kto jak kto, ale ona wiedziała doskonale, że zbyt wiele jarl w nocy odpocząć nie zdołał. Rychło też zamknęły się za nimi zarośla leśnego poszycia, iście jakby fale morza właśnie. W lesie chłodno było i szaro, w oddali zaś, nad koronami drzew, daleki pomruk burzy znów nadchodzącej rozbrzmiewał.
Jarl już chciał coś do Królowej powiedzieć, gdy zobaczył, że Ottar’vinga próbuje swoją żółtą kokardę brodą przysłonić. Wtem spiął konia do podkomendnej się kierując i o wyjaśnienia pytając. Gdy niczego sensownego wojenka nie wymyśliła, jeszcze jedną, tak w ramach suplementu, kokardę, by do kolczy ją przyczepić, dostała. Ta czerwona była, do szaliczka przez mateczkę Torfdottir, kolorystycznie podobna.
Królowa poczynania woja skwitowała pogardliwym prychnięciem, jarlowe zaś kolejnym głowy skinieniem. Na najgorsze kary zasługiwali ci, co rozkazy jej złamali, w czasie wyprawy upijając się haniebnie, oraz ci, co wstyd jej przynieśli, wobec grodu całego przed Krystem tak spektakularnie się kajając i modły zanosząc do boga co jej był cokolwiek nienawistnym.
 
***
 
Rozdzieli się. Za przykazaniem dowódcy, a za aprobatą Królowej, setka wojów uformowała trzy oddziały, dwa w liczbie wojów około czterdziestu i mniejszy, dowodzony osobiście przez jarla, a złożony z wojów najgłupszego, najbardziej brutalnego, no i kilku mądrzejszych, których dowódca wolał mieć na oku przez cały czas trwania wyprawy.
Oddział pierwszy miał na Niemców, gościńcem z wozami obładowanymi umykających, od wschodu napaść, czyniąc w ich szeregach zamęt, ku uciesze dowódczyni hufca -  Gestiny Geirdottir. Od zachodu miał ich najechać hufiec przedni pod rozkazami samej Królowej, wspomaganej dzielnie przez Ottar’vingę Żółtą Kokardę, córę przedniego woja Torfa. Ostatni pododdział, złożony z szóstki wojenek tak dalece niekompatybilnych, że ich kroki poprzedzone były na staje wrzaskami dziewuszek, napaść miał na Niemczyków z góry, co się czyta odwrócić uwagę i wykonać pracę tych „w pierwszym rzędzie”.
Ragnar podszedł do brzegu skarpy, spoglądając na ustawienie oddziału zza chybotliwej brzózki. Daleko przed właściwą drużyną Niemców posuwał się zastęp rozpoznawczy, dowodzony przez kolejnego młokosa, który nie potrafił właściwie maskować swoich ludzi. Jarl wycofał się zniesmaczony prostactwem. 
      - Solv’vingo pójdziesz do towarzyszki Torfdottir z wiadomością o zastępie zwiadowczym, niech zmotywuje dziewczątka i rozważy z panią, Sygrydą, jak zaatakują.
Dziewuszka nerwowo skinęła głową, czekając na dalsze rozkazy, gdy te się nie pojawiły, chyłkiem umknęła w drzewinę, gdzie wkrótce zniknęła.
      - A ty ukochana córeczko Teita, tego który z takim uporem chciał cię na porządną niewiastę wychować, bo mateczka twoja od połogu w głębi ziemi odsypia krótkie życie, pobiegniesz teraz prosto do Gesty, przekazując jej, żeby z atakiem poczekała, aż sami się środkiem zajmiemy – zwrócił się do Toke’ego, głupka, sieroty, jedynego w całym oddziale, któremu jedno było za kogo mają go ludzie, głosem bezbarwnym acz, jak zwykle w tym przypadku, raczej sugerującym.
I tak oddzialik zmniejszył się do liczby pięciu towarzyszy. Cztery wojenki i cień, kalkulowało dobrze na główny atak, zdaniem Królowej w każdym skrawku samobójczy.
Cztery kwartały później na przygranicznej ziemi nie został żaden żywy Niemiec, który śmiałby do widmowego oddziału należeć.  O czym trzeba wspomnieć główną siłą, która przeważyła szalę zwycięstwa na stronę Duńczyków, była niesamowita wprost panika wśród Niemczyków, gdy setka wojów, przyodzianych w karnawałowe kokardy w różnorakich odcieniach, napadła na nich, wyłaniając się z lasu. Za wszystko inne zapłacisz brzęczącymi monetami. Jednak oblicza ich twarzy trwają tak, bezcenne, wpisane w szereg najdziwaczniejszych wojennych wspomnień.
 
 

* wojenki - nie wiem jaka jest żeńska forma "woja", więc tak już zostanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz