Gdy
z oddziałem w ramach kary cudacznie w kokardki kolorowe przybranych
„wojenek” w puszczę wielkopolską wjeżdżali, gdy drużynę na
trzy części dzielili, gdy wreszcie z jedną z nich Sygryda na przód
ruszyła, by Niemców wyprzedzić i zasadzkę zastawić, jedna myśl
nie dawała jej spokoju. Skąd chłop we wsi spalonej, którego jarl
z Hallgrimsenem zamęczyli, wiedzieć mógł o Ragnarze, skąd znać
mógł miano jego i historię. Nie wierzyła, by mógł to jaki dawny
żerca być albo wieszczek, co by to skąd wywróżył albo
objawienia doznał, tacy bowiem po wsiach nie mieszkali, takiego by
przesądni Duńczycy nie tknęli i taki wreszcie by się Duńczykom
tknąć nie dał. Nadto, nie wierzyła w nadnaturalność wróżb
wszelakich,a miała je, także i wieszczby wiedmy podpoznańskiej, za
prosty wynik zdobywania informacji rozlicznymi sposobami i od osób
rozlicznych. Skąd więc wieśniak mógł mieć informacje? Nie z
Krosna, bo przecie samemu komesowi przybycie ich nie był wcześniej
wiadomym. Skąd tedy?
Królowa,
z oddziałkiem swoim wojenek Niemców wyprzedziła, oddział po
chaszczach leśnych ukrywając i w podkowy kształt rozciągając,
iżby jako zwierzynę do saka Niemców ogarnąć, aby żaden z
przedniej pochodu ich części w las gdzie nie uszedł przed
okrążeniem. Widać ich już było na leśnej ścieżynie, oddział
może pięćdziesięciu chłopa, łupem na wozach ciągnionym
objuczony, wzdłuż wozów w pochodzie rozciągnięty. Rycerzy
znaczniejszego rodu, pasowanych niemieckim obyczajem, co wyróżniali
się tym, że na tarczach takoż wedle niemieckiej mody znaki herbowe
nosili, kilkunastu w oddziale było, resztę zaś stanowili rycerze
zwyczajni, żadnymi się znaki prócz kolczug lepszej jakości od
knechtów pospolitych, wozy obstawiających, nie różniący.
Dowodził nimi rycerz, który na tarczy wymalowany miał róg jeleni
czerwony, w polu złotym, iście bardziej do kokardek duńskich
wojenek pasowała owa tarcza niż do potajemnego puszczą
wielkopolską przekradania się.
Ragnar,
wezwawszy do siebie siostry Ragidottirówny, ze skarpy z obnażonymi
sztyletami zeskoczył, z góry atakując zaskoczonych na bokach
pochodu łuczników, zrzucając ich z wierzchowców ku ziemi, tym
sposobem w samym środku kawalkady popłoch czyniąc.
Na
to Sygryda, hełm włożywszy, miecz z pochwy dobyła i gwizdem
przeciągłym swoją drużynniczek część do wypadu z leśnych
chaszczy poderwała, wprost na zaskoczonych Niemców.Wprzódy też
wrzask wielki im nakazała czynić, iżby się wrogom zdawało, że
atakujących dwakroć tyle jest. Nie było to zresztą nawet
potrzebne, samym widokiem zewsząd nań wypadających wojów
twardych, strasznych, rozwścieczonych upokorzeniem, jakie im jarl
zgotował, z których każdy przyozdobiony był kilkoma różnej
barwy wstążeczkami, Niemcy tak zszokowani a przerażeni byli, że
mało który z pierwszych rzędów w ogóle broni zdążył dobyć.
Rzędy dalsze już pod ciosami jarla i jego pododdziału padały, na
tyły zaś wypadł właśnie ze swoją czterdziestką Gest Geirsen,
który najwięcej chyba z wszystkich przed jarlem i królową chciał
winę swoją odpokutować, a na Niemcach pohańbienie swoje pomścić.
Sygryda
wraz zwojami swymi naprzód wypadła, tnąc mieczem lekko jak brzytwą
i coraz to głębiej w niemiecki szyk drogę sobie wyrąbując, jako
że przecie duchom swych krewnych żertwę obfitą z krwi wrogiej
ślubowała. Gdyby się który Niemiec przyjrzał, po dolnej twarzy
połowie spod hełmu okularowego widocznej, po warkoczu jasnym
powiewającym, rozpoznałby w przeciwniku swoim niewiastę. Żadnemu
jednak z Niemców, z którymi się starła, czasu i życia nie stało,
by się przyjrzeć.Wkrótce też wrzaski Duńczyków, z których
każdy niemal przez gniew i upokorzenie jak berserkerskim szałem
ogarnięty walczył, tryumfalnej jakby nuty nabrały, jako że z
chwili na chwilę jasnym stawało się, że przeważają, że żaden
z niemieckich łupieżców ujść cało nie zdoła.
Zewsząd
otoczeni przez wojów dzikich, szalonych ani chybi, bo jacyż inni by
na wroga idąc, brody i kolcze wstążeczkami przyozdabiali, pojęli
Niemcy, że pomocy znikąd, a uciekać także nie ma jak i gdzie. To
dowódcy ich z jelenim rogiem w herbie pomogło na koniec nieco
panikę opanować, choć już w początkowej bitwy fazie woj jakiś,
Halfdan lub Ulfar, zabił pod nim konia. Skupił tedy wokół siebie
Niemiec kilku podobnie spieszonych towarzyszy, którzy zażarcie, na
litość nie licząc, a śmierci szybkiej jeno szukając, poczęli
się Duńczykom atakującym odgryzać. Upadł raniony Solv, woj
stary, któremu pchnięcie potężne przez rycerza z różą na
tarczy zadane, kolczą uszkadzając, w okolicy obojczyka ranę
znaczną zadało. Zachwiał się, jednak na nogach ustał, Gest
Geirsen, przez dowódcę niemieckiego w udo cięty. Na widok ten
królowa, iście już jak walkiria krwią wrogów ubroczona, z
mieczem jak błyskawica w obrocie migoczącym, Ottarowi Torfsenowi
gestem głowy nakazała, iżby wyrżnięcia resztki Niemców z czoła
pochodu dopilnował, sama zaś rzuciła się ku dowódcy.
Jarl
Ragnar był jednak szybszy. I miał bliżej. Wśród zbrojnych
dowódcę otaczających drogę sobie wyrąbał, niby wśród pokrzyw
lekko i gdy resztą ich już Ragisenowie, Hallgrimson, Teitsen i
Eriksson się zajęli, wyrósł przed rycerzem, iście jak demon
obłąkany, krwią spływający, bólem pulsującym w świeżej
przecież pod żebrami ranie i uchu naderwanym rozwścieczony,
przekrwionymi oczyma łypiący, pianę z ust tocząc.
-
Jezu Chryste… - Wyszeptał ustami zbielałymi Niemiec, a szept ten,
o dziwo, nie utonął w bitewnym zgiełku, lecz wzniósł się ponad
nim, po lesie przez echo drwiąco powtarzany.
-
Błąd – odrzekł jarl, głowę przekrzywiając i w uśmiechu,
demona godnym, się krzywiąc. – Jestem tym drugim.
-
Żywcem! – wrzasnęła Świętosława z oddali. – Ragnar, dowódcę
żywcem brać!
***
Cztery
kwartały później na przygranicznej ziemi nie został żaden żywy
Niemiec, który śmiałby do widmowego oddziału należeć.
Oprócz
dowódcy, rycerza z jelenim rogiem na tarczy, który choć doskonale
pojmował, co oznacza rozkaz brania żywcem i rozlicznych świętych
pańskich pomocy przywołując, bronił się zaciekle, to z jarlem
szans nie miał i mieć nie mógł, choćby go święty Jerzy własną
osobą wspomagał.
Gdzieś
w oddali syknął cicho, jęk bólu powstrzymując, któryś z
opatrywanych rannych Duńczyków, w innej stronie inni drużynnicy z
pobitych wrogów zdzierali co lepsze elementy uzbrojenia tudzież
odzieży, kłócąc się przy tym zawzięcie, jeszcze inni wozy
przeładowywali tak, by na nich ciężej rannych złożyć i do
Krosna odwieźć. Zabitych nie było. Widocznie, mimo przewin
wojenek, Thor i Odyn okazali oddziałowi swą łaskę. Sygryda
Storrada, hełm już zdjąwszy, w kolczej niemiecką krwią
spływającej i na tak samo okrwawionym mieczu się opierając
przyglądała się czas jakiś skrępowanemu jeńcowi. W końcu
spytała w mowie niemieckiej:
-
Wiesz, kim jestem?
-
Demonicą przeklętą, która się z diabłem obłąkanym parzy. –
Skutkiem warg zmiażdżonych i kilku zębów wybitych Niemiec
seplenił nieco. Próbował też splunąć, ale trafił jedynie na
własną tunikę, gdyż kolczej i przeszywki go już pozbawiono.
Królowa uśmiechnęła się.
-
To chyba o tobie, Ragnar.
Jarl,krew
cudzą z różnych elementów uzbrojenia i odzienia oraz własną, z
rany pod żebrami, która mu się skutkiem walki nieco otworzyła,
ścierając, rzucił Niemcowi spojrzenie nad wyraz przytomne i dość
nawet rozbawione.
-
Wiem, że wiesz, kim jestem, rycerzyku. Ale nie wiem, skąd to wiesz…
-
Nic ci, suko, nie pow… - Urwał, gdy jarl z rozmachem w twarz go
uderzył, kolejny chyba przy tym ząb ukruszając. Królowa wzrokiem
mu podziękowała i kontynuowała.
-
Nie wiem skąd to wiesz, a chciałabym. Dlatego zawrzemy układ,
rycerzyku. Ty już jesteś martwy, nie ujść ci z naszych rąk i
wiesz o tym dobrze, dlategoś taki hardy. Ale możesz umrzeć szybko
i bez bólu, tak, że ani nie poczujesz. A możesz konać długo i na
wymyślne sposoby męczony, aż o dobicie błagać będziesz, a nikt
ci tej łaski nie wyświadczy.
Świętosławy
słowom mocy niewątpliwie przydawało spojrzenie przekrwionych
szarych ślepi Ragnara, w Niemca bez mrugnięcia wlepianych, a także
mina Hallgrimsena, który powstrzymać się nie zdołał i ręce z
przewidywanej uciechy zatarł. Niemiec przełknął głośno ślinę,
co i rusz na kogo innego z tej trójki demonicznej wzrok przenosząc.
-
Jeśli powiem, co chcecie wiedzieć, zabijecie mnie szybko i bez
kaźni, jednym cięciem – zażądał. Królowa skinieniem głowy
przytaknęła.
-
Pytajcie.
-
Skąd jesteście, jak i kiedy się przez Bóbr przeprawiliście?
-
U grafa von Falkenheima rycersko służyliśmy. Graf tuż za rzeką,
pół dnia drogi na południe od waszego grodu w stanicy stróżuje.
Przeprawiliśmy się pod stanicą łodziami, a że plan był
genialny, we wsiach demony udawać, to się drużyna z grodu waszego
nie połapała. Ale Bóg nas pokarał za podstęp pogański, w
demonów ręce wydając. – Hallgrimsen zachichotał. Sygryda miast
skomentować, zadała kolejne pytanie.
-
Czyim graf z Falkenheimu jest lennikiem i stronnikiem?
-
Księcia Henryka bawarskiego.
-
Dlaczego i po co was graf za rzekę wysłał? Po rabunek w tych kilku
wioskach mizernych? Aż taka to bieda i kryzys w niemieckiej ziemi?
-
Nie… To znaczy, też. Ale poza wszystkim, to syn grafa, młody
panicz Herbert miał pierwsze doświadczenia w walce zebrać, nim do
wojny prawdziwej przyjdzie… Ale… Ale wieczorem czy w nocy zagubił
się nam i przepadł gdzieś w tych lasach, a jakeśmy go znaleźli,
to mu już bandyta jaki głowę ścinał, puściliśmy za nim strzał
kilka, ale całkiem jak demon przepadł w tej leśnej głuszy. –
Królowa i jarl spojrzenia znaczące wymienili, oto bowiem ich w
miodzie marynowany czerep zyskiwał tożsamość.
-
Skąd wiesz, kim jestem? Ja i mój… Oddział?
Niemiec
zawahał się z odpowiedzią, usta zaciął i wzrokiem uciekł,
widząc jednak, jak Ragnar znów rękę do ciosu wznosi odrzekł z
ociąganiem:
-
Wieść do nas przyszła.
-
Skąd i kiedy?
-
Przed dni kilkoma, że drużyna duńska pod wodzą duńskiej królowej
i jej jarla też Polan będzie wspierać. Z grodu waszego Posen ta
wieść do nas przyszła. Tedy… Jak graf już nasz wypad
postanowił, tedy tak mówił, że jak do wymarszu przyjdzie, to
Duńczycy raczej na Łużyce ruszą, żeby Milska za bardzo nie
złupili… Tedy… Tedy graf nam się kazał prócz tego, że za
demony podawać, to o was rozpowiadać i o tym… Tym szaleńcu. –
Głowy gestem wskazał na Ragnara. – Żeby popłoch większy i
zamieszanie wśród chłopów uczynić… Żeby całkiem już nie
wiedzieli, kto swój, a kto obcy.
-
Z Poznania, powiadasz. – Głos Sygrydy pozornie spokojny był i bez
wyrazu. – Od kogo dostaliście wiadomość?
-
Nie wiem. Do grafa posłaniec przybieżał. Koń niemiecki miał
rząd, tyle wiem. Ale nie wiem od kogo… - Jeniec, Ragnara się
zbliżającego widząc, coraz szybciej mówił, w królową wzrok
błagalny wlepiając. – Nie wiem, kto posłańca wysłał, pani,
przysięgam na krzyż święty, że nie wiem, przysięgam…
Świętosława
głową skinęła na znak, że wierzy, na co Niemiec uspokoił się
wyraźnie. Zbyt szybko.
-
Ragnar.
-
Tak, najłaskawsza?
-
Niemcy w ostatnim czasie pokazali nam swoje tradycje narodowe:
truciznę, którą cesarza Ottona zmogli, skrytobójstwo, którym
margrabiego Ekkeharda usunęli, zdradę, którą nas tu właśnie pod
Krosnem poczęstowali. Czas zademonstrować im tradycje nasze,
duńskie. Pokaż razem z Hallgrimsenem temu tu Niemcowi, jak wygląda
tradycyjny, duński Krwawy Orzeł*. A że orzeł to znak Piastów,
tym tradycyjniej jeszcze będzie.
Jeniec,
snadź o duńskich tradycjach coś tam już gdzieś słyszał, bo
wpierw z trwogi pobladł, potem zatargał się w więzach gwałtownie.
-
Obiecałaś! Obiecałaś mi szybką śmierć, jeśli będę mówić!
Obiecałaś, kłamliwa suko pogańska… - Wybuch zdławił cios
jarlowej pięści. Królowa przez ramię się ledwie odwróciwszy,
odrzekła ze spokojem i wyrozumiałością niemal.
-
Tak, jeśli powiesz to, czego dowiedzieć bym się chciała. Nie
powiedziałeś wszystkiego, co chcę wiedzieć.
-
Bo nie wiem… Ja przysięgam, nie wiem…
Odpowiedziało
mu jedynie wzruszenie ramion. Po chwilach zaś kilku nad lasem uniósł
się wrzask bólu wysoki, rozedrgany, wibrujący, w łkanie i jęki
spazmatyczne przechodzący.I trwały te jęki, co i rusz w krzyk
kolejny się wznosząc, trwały długo, aż do wieczora i w noc,
zwierzynę płosząc i ptactwo leśne przekrzykując, odprowadzając
drużynę duńskich wojów, kokardek już pozbawionych, z powrotem do
Krosna, a słychać je było jeszcze i za grodową bramą.
___
*Krwawy
Orzeł - oryginalny, średniowieczny, skandynawski sposób zadawania
śmierci.